Pieknie jest i skromnie bardzo jest.
Chcac sobie zostawic weekend luzu na poznawanie miasta i szukanie lokum, przylecialem w piatek. W poniedzialek rano wyszlo slonce. Jebane.
Tyle z tego bylo pozytku, ze do pracy szedlem w nastroju jak najlepszym i - co najwazniejsze - gdy juz dotarlem na miejsce, nie bylem mokry jak scierka. W niedziele nawet nie ruszylem tylka z zajazdu. Lalo i dulo tak, ze najpierw parasolka posluzylaby mi za lotnie, a potem deszczowka w kurtce, spodniach, butach, swetrze, czapce i mozgu sciagnelaby mnie w dol.
Miasteczko jest na razie wielkosci mniej-wiecej Zakopanego, moze nawet wieksze. I bez przerwy rosnie jak na drozdzach. Polroczny plan miasta zwykle jest nieaktualny, jedyny, ktory miala gospodyni, nie pokazywal nawet "Pramerica Roundabout". Aha. Rajndebajt to oczywiscie po prostu rondo. Wszedzie nowe osiedla szeregowcow, blizniakow, domkow pojedynczych. Komunistycznych wynalazkow w stylu Ursynowa raczej tu nie uswiadczy. Wejsciowe drzwi zwykle oszklone, przeszklone, czasem cale wejscie jest przejrzyste i wloczacy sie czasem ciemna noca pijani Polacy i Lotysze moga zagladac do przedpokoju. No dobra, z tymi wloczegami to nie calkiem tak - widzialem do tej pory ze dwoch meneli w tym miescie. A pisze "Polacy i Lotysze" po przedwczorajszych TVNewsach z Ulsteru. Otoz pewien czlowiek w miescie Derry (rzut beretem od Letterkenny) zostal ugodzony nozem w brzuch. Okolicznosci: w remizie (przynajmniej budynek wygladal jak remiza) zorganizowano disco na klepisco. Przyszlo okolo 30 Polakow. Potem przyszla grupa Litwinow, potem grupa Rosjan. Po chwili przyjechala policja.
Hala Armaciakowa, bo Letterkenny to tak naprawde Leitir Ceannain, czyli "Zbocze O'Cannonów". No. Poza tym po drodze z pracy do zajazdu (zasadniczo to jest Bed and Breakfast, nie mam pojecia, jak nazywalby sie najblizszy odpowiednik po polsku) mijam pastwisko z beczacymi uowieckami. Podobno w miejscu dzisiejszego Office Parku 10 lat temu bylo tez pastwisko, aczkolwiek dla muciek.
Sama Pramerica Systemz to kawal ewenementu. I to na skale co najmniej europejska. Nikt z ludzi, ktorych poznalem dotychczas w firmie, nigdy nie slyszal, zeby na takim zadupiu lokowac campus dla 650-osobowej firmy (w planach jest wylapanie jeszcze ok. 200 jeleni, jesli ktos lubi Irlandie i ma kawalek pojecia, prosze o sygnal na +353 85 1010 988), ja zreszta tez nie. Teren jak kawalek na poludnie od Krakowa - pofaldowany i zielony, tylko gesciej zaludniony na moje oko. Oczywiscie, gdy wreszcie wyszlo slonce, lecialem do pracy na piatym biegu i nie zabralem aparatu. Anyway podoba mi sie i to bardzo.
Nie spodobala mi sie za to pani prowadzaca dzisiejsza indukcje, reprezentujaca dzial o malowniczej nazwie "US Relations". Otoz pani biurowe maniery ewidentnie miala kiedys wpojone batem przez kuper. Standardowo mowila glebokim, dosc niskim i donosnym altem, naturalnie i dobrze pasujacym do jej tlusciutkiej sylwetki. Wtracala wtedy niezliczone "you know" i "like" - jak nic Hameuykanka. Czasem jednak nadchodzil moment, gdy zgodnie z obyczajem anglosaskim nalezalo komus rzucic nic nie znaczace "how are you"/"how's it"/"see you bye bye"/"that's great" etc. Otoz w takim momencie pani przechodzila nagla, porazajaca przemiane. Zaczynala mowic piskliwym sopranikiem mlodziutkiej kjutnej drobniutkiej dziewczynki. Przy czym usmiechala sie. Konkretnie usmiechaly sie (niekiedy krzywo) jej usta. Oczy nie.
Brrrr o____O
Na szczescie cala reszta zachowuje sie bardzo spojnie, naturalnie, przyjaznie i uprzejmie. System juz nie calkiem, instalacja oprogramowania zajela mi pol dnia. Robienie wszystkiego przez Lotus Notes jest dziwne, zwlaszcza gdy reakcja na klik zajmuje 15 sekund.
Ups. czas mi sie konczy o____O