Pracuję nad tym...
LOT CZARNOKSIĘŻNIKA
Dochodzi południe i w centrum miasta roi się od ludzi. Idealny moment na próbę sił: widownia zbiera się, ściągnięta pogłoską o pojedynku cudotwórców.
Dla nich, na co dzień uciekających się do talizmanów, klątw i wróżb, nie jest to nic aż tak nadzwyczajnego. Większość z nich nie widziała nigdy prawdziwie wielkiej mocy, lecz wszyscy wierzą w nią bez zastrzeżeń. Żadne z nich jednak nie orientuje się, jaka jest naprawdę stawka wyzwania. Możliwe, że nie orientuje się nawet przeciwnik Szymona.
A i sam Szymon nie jest pewny. Jedno wie: to nie „kto jest lepszy”, „kto ma więcej mocy”. To nie jest też proste „kto ma rację”. Nie chodzi też o ustalenie dominacji jednej koncepcji nad drugą, bo Szymon nie wierzy, aby na świecie było miejsce dla jednej tylko wiary lub filozofii. Prawda jest rozszczepiona jak światło, przenikające przez wielościenny kryształ. Każda dusza odbiera ją inaczej i nawet ten, który doznał objawienia, nie będzie w stanie nauczyć innych pełni w ten sposób zyskanej mądrości.
Jednak nie wszyscy to rozumieją i surowy, poważny mężczyzna, czekający na Szymona pośrodku największego z miejskich placów do takich właśnie ludzi należy.
Spotkali się już kiedyś i wtedy też nie rozumiał. Szymon nie wini go za to. Ten człowiek całe swoje życie i wiarę oplótł wokoło swojego mistrza, jego objawienia i jego prawdy.
Piotr jest wierny, oddany i pobożny. Nosi w sobie ból jakiejś przewiny, którą usilnie stara się odkupić i odpowiedzialność za uczniów, osieroconych przez zmarłego mistrza. Jest w nim też odrobina naiwności prostego człowieka, który nigdy nie odebrał solidnego wykształcenia i boi się wielkiego, wielokulturowego świata, w którym żyje. Szymon go lubi, choć biedny Piotr zapewne tego nigdy nie pojmie.
To ten drugi jest groźny, ten fanatyk o gorliwości neofity. Przykład człowieka, którego objawienie poprowadziło w złą stronę, a wykształcenie nie obroniło przed zaślepieniem.. Ale jego tu teraz nie ma. Są tylko Szymon i Piotr i lud Rzymu, otaczający ich kręgiem. Gapie spragnieni widowiska.
Dostaną widowisko.
Szymon uśmiecha się, zbliżając do swego „przeciwnika”, rozkłada ręce.
- Chciałeś dowodów. Dostaniesz je.
Piotr zachowuje powagę, ale w głębi jego oczu widać lęk. Boi się zachwiania własnej wiary. Gdzieś w jego prostej duszy ciągle tkwi obawa: co się stanie, jeśli jakiś człowiek wykaże się mocą, której w jego oczach nie ma prawa posiadać? Co będzie to mówiło o świecie, w jakim Piotr żyje i Bogu, w którego Piotr wierzy?
Szymon ma ochotę położyć dłoń na jego ramieniu, lecz Piotr unika dotyku, Szymon odsuwa się więc.
Rozkłada ręce, odzywając się do zebranych.
- Mieszkańcy Rzymu! Przyszliście zobaczyć pokaz magicznej sztuki! Sądzicie zapewne, że widzieliście już takich wiele, ale zapewniam was: mało kto z was rozumie to, co widział. Tak samo mało kto z was zrozumie to, czego będziecie świadkami za chwilę, a zapewniam, ujrzycie tym razem naprawdę boską moc. Więc patrzcie po prostu i twórzcie potem wasze wersje tego, co się tu naprawdę zdarzyło. Dziękuję.
Wie, że przyciąga uwagę: donośnym, pewnym siebie tonem głosu, uśmiechem, gestem, błyskiem słońca na rudych włosach. Teraz gapie szemrzą między sobą, pytają kim jest tych dwóch Żydów, którzy swój spór o magiczne moce zdecydowali się rozstrzygnąć na oczach Wiecznego Miasta. Biorą ich raczej za sztukmistrzów, czarowników popisujących się sztuczkami, nieświadomi, że dla nich obu to, co lud nazywa magią ma o wiele głębszy wymiar.
Moc nie bierze się znikąd. Moc w niektórych ludziach ma swoje źródło w wyższej sile. Ta siła przemówiła do mistrza Piotra i ta siła tkwi w Szymonie, przepełniając całą jego istotę.
Lud Rzymu może takich ludzi nazywać czarownikami, lecz Żydzi stworzyli słowo, które pasuje lepiej: mesjasz, pomazaniec: oznacza bowiem nie tylko następcę tronu ze śmiertelnej dynastii, lecz i kogoś naznaczonego i zesłanego przez najwyższą z potęg świata.
Szymon zamyka oczy, odchyla głowę w tył. Wiatr zrywa się gwałtownie, wypełnia Forum Romanum, by potem otoczyć wirem samo jego centrum, załopotać we włosach i szacie Piotra. Szymon czuje, jak podmuch podnosi poły jego własnego odzienia. Uśmiecha się, gdy jego stopy odrywają się od ziemi. Nigdy nie dokonał czegoś takiego, tym bardziej na oczach tak wielkiej ilości ludzi.
Czuje w sobie moc: potężniejszą o dwakroć, o trzykroć niż dotychczas. Unosząc się ponad zdumionym tłumem i budynkami, pragnie śmiać się triumfalnie. Oto pokazał, na co naprawdę go stać.
Widzi Piotra. Mężczyzna patrzy oniemiały, nie spodziewał się ujrzeć takiego pokazu mocy. Potem pada na kolana, modlitwą pragnie ratować swoją kruszącą się wiarę. Upojony Szymon chce śmiać mu się w twarz. Widziałeś coś takiego, biedny rybaku? Spodziewałeś się? Sądziłeś, że tylko twój mistrz był jednym, który został wybrany i naznaczonym w tym czasie cudów?
I nagle, unosząc się nad Rzymem, nad sercem świata, Szymon zaczyna wątpić. Triumfuje: lecz po co? W jakim celu? Co uczyni dalej? Kim się teraz stanie?
Co przyjdzie mu z udowodnienia, że boska moc wybrała go na swe naczynie? Ma stać się przywódcą religijnym? Politycznym? Już teraz ma zwolenników, którzy wierzą w niego niemal równie ślepo i naiwnie, jak Piotr w swego mistrza: kim staną się po tej chwili? Jaki świat zbudują? Co uczynią Rzymianie, co uczyni cesarz?
Znów zamyka oczy i po raz kolejny w swoim życiu doznaje objawienia. I wie już: jego droga nie jest drogą wielkich czynów, a własnego poszukiwania i taka winna być dla tych, którzy mu towarzyszyli. Jeśli teraz zatriumfuje, zniszczy wszystko, co dotąd osiągnął.
I wie: to mistrz Piotra będzie tym, którego nazwą jedynym Mesjaszem. To w jego imię będzie się wznosiło świątynie i prowadziło wojny. Coś, czego nie chce Piotr i na co jest gotowy ten płomienny fanatyk z Tarsu. Szymon współczuje im obu, ale bardziej chyba ich mistrzowi.
Prawda jest jak światło rozszczepione w krysztale. Można przekazać ją ludziom lecz oni i tak nie posłuchają. Zobaczą tylko jedną barwę ze wszystkich, które kiedyś tworzyły biały blask.
Szymon wybiera więc swą przyszłość, legendę herezjarchy. Oto, kim się stanie w oczach ludzi: fałszywym mesjaszem, oddanym złym siłom, przegranym w konfrontacji ze sługą mesjasza prawdziwego. Nie boli go to. Czemu by niby miało? Widział własne światło i poszedł za nim. Jeśli jego droga kończy się tutaj, na oczach ludu Rzymu, niech tak będzie.
Z rozpostartymi ramionami, zamkniętymi oczyma zmierza w dół, na spotkanie bruku Wiecznego Miasta.
KONIEC
Kraków, 3 marca 2013
Rudy <3