Dedykowane
akzseinga bez której akcji
http://womenlovefest.livejournal.com ani słówko nie spadłoby z mojej klawiatury.
NC-17, fandom: Chronicles of Narnia
Jest taki jeden, od lat powracający sen, który dobrze znasz, choć nigdy nie śniłeś. Raz, czasem dwa razy w miesiącu budzi cię cichy szloch albo wilgoć łez, niezrozumiały szept. Nie pytasz, a ona nie próbuje mówić. Gdzieś w ciszy między wami słychać zgrzyt pękających szyn.
***
- Panie - pyta przystojny mężczyzna, spoglądając z pewną nieśmiałością na Petera - jeśli dobrze znam nasze kroniki, to kogoś tutaj brakuje. Czyż wasza królewska mość nie ma dwóch sióstr? Gdzie jest królowa Susan?
Oczy jej brata pozostają nieruchome, poważne. Patrzy prosto na nią, na wpół z wyrzutem, na wpół z niechęcią, jak na Edmunda kiedyś, gdy tamten zdradził ich wszystkich za garstkę słodyczy.
- Królowa Susan nie należy już do przyjaciół Narnii.
Nie chcemy cię, odejdź, szumi wokół niego wiatr. Nic tu po tobie.
Nie chciałaś żyć, czekając na kolejne wezwanie Aslana? A zatem zbieraj, co zasiałaś, Susan.
Słowa zagłusza wściekły wizg zbliżającego się pociągu.
***
- Susan? Susan! Obudź się!
Czujesz, jak rozluźnia się w twoich ramionach, powoli uspokaja, zapomina, w jaki kształt tym razem ułożyły się wspomnienia. Rano będzie pamiętała tylko to, że śniła i płakała - albo skłamie, że nie pamięta niczego więcej. Nie masz jej tego za złe. Gdy się nad tym zastanowić, wcale nie chcesz słuchać.
Kochasz się z nią powoli, kojąco, bo jesteście tu, jesteście żywi, i starasz się nie myśleć, że to martwi nawiedzają jej sny, nie ty.
***
Lucy patrzy z politowaniem, może lekką wyższością - uśmiech wybranki dla upadłej.
- Chciałabym, żeby wreszcie DOROSŁA.
Słowa brzmią jakby podwójnie pogardliwie, gdy wypowiadają je dziecięce usta.
- No dobrze - przerywa Peter. - Nie mówmy teraz o tym, spójrzcie, jakie wspaniałe drzewa!
Chciałaby upaść na kolana i błagać, żeby przestał, przestał, żeby nie musiała wysłuchiwać tego wciąż od nowa, jak zaciętej płyty ze znienawidzoną piosenką.
Kiedyś, lata temu sen był błogosławieństwem, zatarciem wspomnienia po nich, jakie zostawił policyjny protokół i zielone prześcieradła sekcyjnego stołu.
Potem zaczęła słuchać, nie tylko patrzeć.
***
Wbrew sumieniu uwielbiasz, jak budzi się ze swoich koszmarów. Znika silna, stanowcza kobieta, którą pokochałeś w jednej chwili, dawno temu. Przypominasz sobie pierwszy obraz, jaki zostawiła w twojej pamięci, białą, jakby wyciętą w kamieniu twarz, gdy rozmawiała z policjantami, chłodno odprawiała dziennikarzy. Jej pewny krok, gdy odchodziła, by zaraz za rogiem, poza zasięgiem spojrzeń, osunąć się na ziemię z wdziękiem padającego drzewa.
Wtedy po raz pierwszy obudziła się w twoich ramionach. Może ona też wraca do tego wspomnienia - gdy nie mogła udźwignąć wszystkiego, co nagle na nią spadło, pojawiłeś się, wsparłeś. Może łatwiej jej się żyje z wiedzą, że jest ktoś, kto złapie ją, gdy upadnie.
Może dlatego nie upadała?
***
- Interesują ją tylko nylonowe pończochy, szminki i zaproszenia na przyjęcia!
To Jill, taka młodziutka, taka sobą przejęta. Wszystko dla Narnii i dla Aslana!
Jej nie sądzi, nie ma na to serca. Te słowa, pochopne, kolorowe, ostre także nie ranią, w przeciwieństwie do chłodu Lucy i Petera. Jill odebrano najwięcej życia, tych pończoch i szminek, o których wyraża się z taką pogardą. Będzie wieczna czystość i oddanie, miłość do tego tylko, co potrzeba.
***
Czujesz, jak rozgrzewa się pod dotykiem twoich dłoni, warg. Przymknięte lekko oczy otwierają się szeroko, gdy w nią wchodzisz i zaczynasz się powoli poruszać, z ustami tuż przy jej ustach. Uśmiecha się lekko, z rozmarzeniem, obejmuje cię delikatnie. Ma chłodne palce, zostawiające po sobie na twojej skórze rozpalone ścieżki.
- Susan. - Pachnie kawą i migdałami.
Odpowiada w cudownym, przyspieszonym pożądaniem rytmie.
- Susan.
***
Odchodzą, zostawiają ją samą wśród drzew. Odwracają się jeszcze, w marszu, ukochane twarze, zastygłe w wyrazie pełnej dezaprobaty niechęci. A przecież to oni nie pozostawili po sobie śladu, niczego nie zmienili, niewiele przeżyli. Trwali w oczekiwaniu, aż do końca.
***
Obraca w ręku jabłko, czerwone, niemal pulsujące słodkim sokiem. Myśli o latach nauki, pracy, o miłości, która pomogła jej zachować spokój ducha pomimo częstych powrotów dawnych zjaw. O delikatnych rysach na skórze, pozostawianych przez smutki i radości, rysach, których pozbawione są widmowe oblicza braci i siostry.
Edmund jako jedyny milczy. Odwraca się od niej także ostatni, z czymś jakby cieniem zazdrości psującym nowe, idealne kształty jego twarzy.
***
- Susan! - kończysz, szepcząc jej imię. Przez chwilę oddychasz głęboko, uspokajasz się, potem zsuwasz niżej, by dłonią i palcami doprowadzić ją do spełnienia. Jest cicha, tylko po intensywnym dreszczu poznajesz, że to już.
- Susan - ostatni pocałunek, przed zaśnięciem.
- Jestem - odpowiada z uśmiechem, widzisz, jak w kącikach jej oczu gromadzą się zmarszczki. Zniknął cień, jaki zawsze pozostawia po sobie sen o śmierci.
- Jestem - odpowiadasz waszym własnym, małym zaklęciem.
***
Jestem. Byłam. Nie żałuję.
Ale i tam przyjdziecie znowu, najdrożsi moi, przypominać, że ośmieliłam się dokonać wyboru.