God it's dark now.

Feb 11, 2013 20:15

Im człowiek jest starszy, tym mniej ma tupetu. Z wiekiem ciaśniej i sztywniej owijamy się kołnierzem zasad z kolekcji "to-co-wypada", i jak tak teraz przypominam sobie, co robiłam mając lat osiemnaście, tak nie mieści mi się w głowie moja własna, ówczesna, bezczelność.

Opowiadałam dziś dziewczynom z sali, jak to wracałam kiedyś z koncertu w Białymstoku i przy dworcowej kasie uświadomiłam sobie, że mnie okradziono; zginęły mi nie dość, że wszystkie dokumenty, to i pieniądze, które miałam na bilet. Mogłam, oczywiście, zadzwonić do rodziców i poprosić o pomoc - pewnie nawet, przeklinając na czym świat stoi, przyjechaliby po mnie choćby i do tego Białegostoku, ale ile mieliby przy tym używania! Ile razy powtórzyliby "a nie mówiłam", i ile razy ja musiałabym tego wysłuchać! Nie wspominając już o tym, jak dobry argument mieliby potem na podorędziu, gdyby na jakiś wyjazd zgodzić się nie chcieli...

Oczywiście nie zadzwoniłam do nich wtedy. Część potrzebnej kwoty użyczyli mi znajomi, z którymi byłam (zwracam uwagę, że to było w tych zamierzchłych czasach, kiedy siedemnastoletnie ludzie nie miały czegoś takiego, jak konta w bankach czy karty do bankomatów), a całą resztę... użebrałam na dworcu. Dziś chyba nie byłabym w stanie, brudna, ubłocona i w przepoconych ciuchach (z ćwiekami, glanami, pentagramem na piersiach i makijażem a'la szop-pracz na powiekach) prosić obcych ludzi żeby dali mi na bilet do domu; wtedy nie miałam z tym najmniejszego problemu. Przeciwnie, do teraz pamiętam, jak z Kudłatym zorganizowaliśmy spontaniczny zespół na dwie gitary i za wyżebrane pieniądze moglibyśmy sobie i trzecią gitarę kupić. Dzikie zupełnie, jak tak teraz o tym myślę.

Albo żebraniny na Piotrkowskiej. Zdarzały się w czasach licealnych i wczesno-studenckich, kiedy człowiek jeszcze wszystkie pieniądze dostawał od rodziców, a rodzice nieco opornie pochodzili do kwestii "daj kolejny raz pięć dych". Umawiałyśmy się wtedy z A. godzinę wcześniej, niż z innymi znajomymi i powolutku szłyśmy po dwóch stronach ulicy, od Placu Wolności aż do Centrala, po drodze bezwstydnie nagabując napotkanych ludzi o kilka groszy na piwo. Jedyne, co mam teraz na swoją obronę to to, że nigdyśmy nie wciskały kitu, że zbieramy na coś sensowniejszego. A i tak dość chętnie nam ten browar sponsorowano... oczywiście, były i przypadki, że zagadnięci panowie koniecznie chcieli nam to piwo kupić, wypić je z nami i bógjedenwiecojeszcze z nami zrobić, ale wtedy przydawały się właśnie glany, ostre paznokcie i dobre płuca; Boże, jak myśmy się drzeć potrafiły.

W ogóle, kolejny przykład tamtej niefrasobliwości to nie tylko kwestie finansowe, ale i moralno-etyczne. Teraz rzadko kłamię, bo nie chce mi się zwykle pamiętać, co nakłamałam. Kiedyś łgałam na potęgę, potrafiąc dodatkowo obrazić się bez pardonu, kiedy ktoś mnie na tym kłamstwie przyłapał. Moi rodzice rwali sobie włosy z głowy, kiedy wychodziłam z domu od razu po szkole (albo i zamiast niej) i wracałam bladym świtem... robiąc im wyrzuty, że robią mi wyrzuty i nie mogę iść spać, a późno przecież, i jutro będę nieprzytomna. Przez nich! Tacy źli byli. Teraz, mieszkając oddzielnie, odczuwam nieprzepartą potrzebę informowania moich rodziców co, kiedy i z kim robić planuję i zdarza mi się zrezygnować z jakiegoś wyjazdu tylko dlatego, że mają co do niego pewne niejasne obiekcje. Kompletnie niezrozumiałe. Wychodzi na to, że im mniej człowiek ma kontroli, tym bardziej jej potrzebuje. Może to i niegłupie. Kiedy jest się młodym, dusi się w tych wszystkich zakazach i nakazach; a kiedy potem jest ich coraz mniej, człowiek gubi się, bo już nie wie, co ma robić, przyzwyczajony do tego, że mu to powiedzą. A tu chała, nie mówią wcale. Więc sam siebie ogranicza, żeby jakoś się tego chybotliwego kursu trzymać; ot, idiotyzmy dorosłości...

Btw; jeśli planujecie w najbliższych tygodniach wizyty w jakichkolwiek szpitalach, bierzcie ze sobą polarowe kocyki, apeluję wam ja, zziębnięta do szpiku kości tymczasowa rezydentka jednego z takich przybytków. Dobrze, że Krzyś mnie dziś odwiedził i zostawił mi swoją bluzę, bo niechybnie bym tu z lekka przymarzła do łóżka, na którym mnie położyli. W ogóle to było miłe, że spytał, który szpital, że wpadł. Ot, kolejna różnica w postrzeganiu przez pryzmat mijającego wieku; kiedyś nie uznałabym tego nawet za miłe, po prostu przekonana, że mi się to od znajomych należy, taka troska... życie weryfikuje poglądy, naprawdę, znakomicie ;-)

Btw2; Chciałabym wymieszać trochę Davida, trochę Chrisa i jeszcze trochę Atsushiego, i stworzyć swojego Idealnego Mężczyznę. Byłby zupełnie perfekcyjny, choć jak tak na to patrzę, to nie mam za wiele pomysłu na to, jak mógłby wyglądać. Na pewno miałby, hm, ładne obojczyki. 
Previous post Next post
Up