Aby oderwać się od myśli o czekających na mnie w stolicy stosach pudeł, notka... muzyczna. O moich obecnych ulubionych, o debiutach, muzycznych cudach, o k-popie i ostatnich albumach zespołów, które kiedyś kochałam.
Na moim last.fm robią się rewolucje. J-rock poszedł w całkowite zapomnienie i nie ma obecnie ani jednego japońskiego zespołu, którego bym chociaż trochę słuchała. Gdzieśtam słyszę o singlu Luna Sea, o dirze, o czymśtam i nawet nie jestem w stanie się zmusić do przeczytania newsa. Przystopowała fascynacja wszystkim, co skandynawskie, czyli Sonata Artica i pokrewne się kurzą, chociaż jakieś szczątkowe ilości HIM i the 69 eyes wciąż zalegają na playliscie.
O moich fazach trwających już dobrych kilka miesięcy na Rammstein pisałam. Postanowiłam rozszerzyć horyzonty w tym kierunku i oto słucham, lecz głównie w pracy i na mp3 w środkach transportu tych wszystkich In Extremo, Ruoska, Megaherz, Pzychobitch, Helalyn Flowers i masy industrialno-metalowo-elektronicznych tworów (w większości niemieckich), które pokochałam całym moim sercem. Pokochałam toporne, jednolite riffy, toporne piosenki (i albumy) gdzie przez cały utwór wokalista potrafi wykrzykiwać jedno słowo w jednym rytmie. Pokochałam też Emigrate i ich jedyny album, chociaż przyznam szczerze - patrzenie na Richarda w roli wokalisty mnie wkurza. Toteż nie patrzę, bo nie lubię wydumanych 4w3/3w4, które mają niespełnione potrzeby by sobie porządzić i podyrygować ludźmi, dla których pozycja gitarzysty prowadzącego w zespole bez lidera to STANOWCZO za mało. Ale muzyka była fajna, bo co jak co, ale to potrafił robić zawsze.
K-pop.
I tutaj popłyniemy.
Big Bang zawodzi mnie na całej linii z każdym kolejnym albumem. Za każdym razem podają fanom odgrzewane kotlety, mdłe shity i jeden nowy, fajny utwór. Myślę, że przydałaby im się przerwa i koncentracja wyłącznie na solowych albumach. Płyta Seungri była w porządku, ostatnia płyta Taeyanga (mówię o wersji international) BARDZO dobra, GDTOP to kilka istnych pereł a całości słuchało się naprawdę świetnie, natomiast Heartbreaker zawsze będzie dla mnie arcydziełem. Niech się każdy zajmie sobą. Naprawdę wyjdzie im to na dobre.
2NE1. Uwielbiam chyba wszystko, co wydadzą. Każdy ich album ma oczywiście słabsze punkty, ale jako całość są rewelacyjne, zawsze, wszędzie i pod każdym względem. Ostatni utwór Bom czyli "Don't cry" jest wspaniały, piękny, cudowny i bez wad i doprawdy nie dziwię się, że zakasował wszystko co pojawiło się w Korei i od paru dni jest na pierwszych miejscach wszystkich list przebojów. Jeśli cała płyta 2NE1 będzie tak dobra, to wszystkie pozostałe girlsbandy, które zaplanowały powroty na maj niech pochowają się w dziurach i z nich nie wychodzą ;)
Ostatnie albumy 'gwiazd':
- 4minute - bardzo dobra płyta, chociaż uważam, że generalnie styliści i wytwórnia 'zeszmacili' te dziewczyny. Nikt nie potrzebuje dziesiątego SNSD i siódmej KARY i drugiego SISTAR, a teledysk do Heart to heart to była jakaś porażka, o której chcę zapomnieć. Muzycznie - bardzo dobrze, stylistycznie dno. Do tego skandal z tym dziwkarskim tańcem do "Mirror mirror" - niech sobie HyunA w solowych kompozycjach robi coś takiego, ale do całej reszty to kompletnie nie pasuje.
- Kara - ostatnie dokonania są coraz gorsze. Nie wiem jak koszmarną muzykę pop musi rodzić Japonia, skoro takie szmiry siedzą im od miesięcy w czołówkach najlepiej sprzedających się płyt. Nie chcę ich nowego albumu. Naprawdę przestałam je lubić, bo nagrywają coraz gorzej. Do tego ostatnie afery o kasę zupełnie im się nie przysłużyły. A ja nie wierzę w postanie jakiegokolwiek hitu na miarę "Lupin" czy "Wanna"
- T-ara - album jakoś z końcówki roku 2010, dobry, chociaż niespójny. Bez szaleństw, ale i bez zawodu. "Why are you being like this?" to jednak jeden z ich najlepszych utworów. Ogólnie - jeden z moich ulubionych zespołów koreańskich, trzymają swój poziom, bez sensu się rozwodzić.
- SNSD - ostatnio zajmują się wydawaniem swoich największych przebojów po japońsku i próbach robienia tam kariery. To samo, co w wypadku Kary - jak jesteś w girlsbandzie z ładnymi panienkami i wejdziesz już na japoński rynek, sprzedasz tam każdą, ale to KAŻDĄ kupę, bez względu na to, jak bardzo śmierdzi. Przykre jest, że oprócz Taeyeon w zespole nie ma ani jednego (!) dobrego głosu. Nie wiem, jak one mogły zrobić tak oszałamiającą karierę. Jak ktoś nie zna definicji słowa 'kompletna tandeta', polecam z całego serca ich teledysk do "Oh!". Koniecznie łącznie z tekstem ;>
- IU - utalentowana, pięknie śpiewająca, najnudniejsza i najbardziej irytująca cipa w całej Korei wydała kolejny, nudny album ze szmirowatymi, nudnymi balladkami, które są nudne. Mówiłam już, jak bardzo jest nudna?
- f(x) - właśnie wydały singiel promujący nową płytę, która premierę ma mieć jakoś w maju. Jest źle, a nawet BARDZO źle. Nie chcę mówić nic więcej. Wciąż liczę na to, że album nie będzie tak drętwy i porażkowy jak... to coś.
Debiuty i mniej znane :
- Orange Caramel - jeden wielki LOL. Dziewczynki wydały trzeci już minialbum, gdzie w sumie poza hitem nic nie ma, ale hit, jak zwykle, chwytliwy i fajny. Sub-grupa z after school, istnieje więc identyczna zależność: laska, która jest istną pięknością i na podstawie jej twarzy można by produkować barbie śpiewa jak koza, a ta, która wygląda na wkurwiającą zołzę ma najlepszy głos ;)
- HAM - sprawa jak w wypadku OC, kolejny mini-album i jeden dobry utwór. Dziewczyny mają jednak pecha, bo po ich 'so sexy' które okazało się zbyt wulgarne, by jakakolwiek stacja odważyła się to promować, mają spore problemy by się wybić. W sumie szkoda.
- Rainbow - i znów. Zespół kompletnie bez polotu, "A", "Mach" oraz "To me" są naprawdę chwytliwymi hiciorami, ale nie lubię bandów gdzie mamy klony, które niczym się od siebie nie różnią. I równie identyczne 'hiciory'.
- 5dolls - zdecydowanie najlepszy debiut tego roku. Mini-album z dwoma absolutnymi hitami, całości dobrze się słucha, co mnie zdziwiło, to że dziewczyny naprawdę wyglądają... profesjonalnie i aż dziw bierze, że pochodzą z tego samego źródła co T-ara xD Jedyny świeży zespół na którego dalsze dokonania czekam z niecierpliwością.
- SISTAR - ich 'push push' z zeszłej wiosny to była jakaś katastrofa. Gdy znów się pojawiły, podeszłam do 'How dare you' z długim kijem, bo bałam się ruszyć. O dziwo - było niezłe. Cały album (mini-album?) kompletnie bez polotu, ale ten utwór i jego wykonania z tymi wszystkimi wygięciami/szpagatami były... warte obejrzenia. PVki jednak do odstrzału. Główna wokalistka mogłaby z powodzeniem śpiewać sama, a pozostała trójka robić za tancerki - muzyka by na tym nie straciła.
- Narsha i Gain - dwie wokalistki BEG i ich solowe, ambitne, dobre albumy. Nie można im zarzucić komercji, braku talentu, tandety ani niczego w tym rodzaju. Obie są po prostu dobre.
- Secret - zespół o którym nic nie wiem oprócz tego, że kompletnie mi się nie podoba. Miały dwie znane piosenki - Madonna i Magic, obie były identyczne, ale Madonna miała lepszy rytm. Zero pomysłu na zespół.
- Girl's Day - kompletnie dla mnie anonimowy badziew. Nie potrafię zanucić ani jednej ich piosenki ani przypomnieć sobie, co to w ogóle jest. Dowód na to, że jeśli jesteś piątym zespołem ze słowem "girl" w nazwie który występuje na danej edycji Inkigayo, to to nie rokuje dobrze.
- Girls2school - dokładnie IDENTYCZNA sytuacja.
- Nine muses - dziewięcioosobowa katastrofa. Dowód na to, że Korei wystarczy jeden band z taką ilością panienek (SNSD)
- GP Basic - pojawiło się i znikło. 6 dziewczynek z podstawówki, a ja nie lubię śpiewających dzieci.
- Dal Shabet - kolorowa, pstrokata, tandeta, która debiutowała z utworem 'supa dupa diva' zaprzepaszczając sobie natychmiast szanse na mojej playliście.
- Kahi - z liderki after school wytwórnia postanowiła zrobić klona Son Dambi, której ostatnia płyta z deczka nie wyszła. To też nie wyszło i w sumie trochę mi szkoda dziewczyny, bo o ile wiem - na debiut solowy pracowała od lat (pierwsze jej pokazanie się w muzycznym show-biznesie to teledysk Jinusean gdzie tańczyła w tle w kusych ciuchach, co było... dość dawno temu).
- RaNia - jakieś nowe 'cudo' jednego przeboju, którego tytułu nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Nie wróżę im jakiejkolwiek kariery, bo jak ktoś chce pooglądać panny w skórzanych strojach sado-maso to nie włącza mtv tylko kanał porno.
- B.Dolls - jedyny zespół jednego przeboju, którego mi szkoda. Miały oryginalny styl, nieco podchodzący pod retro, niestety - debiutowały, gdy triumfy na listach przebojów świeciła jakaś gwiazda i przepadły.
Poza tym, co wymieniłam, pojawiały się i inne zespoły/zespoliki/wokalistki, ale nie wrzucałam tutaj niczego, co od razu nie przyszło mi na myśl. Było jednak i jest coraz więcej, bo od jakiś dwóch lat Korea kocha śpiewające dziewczynki w wieku 15-25; byłą więc G.NA, widzę na dysku jakieś CHI CHI, brave gilrs, a pink i inne, ale to już klony klonów, pozbawione choćby jednego super-hitu.
Po długiej, DŁUGIEJ, koreańskiej liście, czas przenieść się do Ameryki Południowej, a dokładniej - Brazylii, skąd pochodzi cudowna, wspaniała, rewelacyjna wokalistka Pitty. Generalnie... kobiecy rock. Teto de vidro to arcydzieło. Polecam każdemu, kto lubi dobre wokalistki, ale które nie zbliżają się nawet na krok w stronę typowej, brokatowej divy. Minusem może być język portugalski, który nie każdemu musi pasować.
Dalej - Closterkeller. Myślę, że nie muszę ich przedstawiać. Słuchałam sporo jeszcze paręnaście tygodni temu, w trakcie silniejszych faz na żeńskie wokale. Ważna kwestia - jedyny polski zespół, jaki mam w top50 na last.fm xD
Ostatni album Linkin Park - kiedyś ich kochałam, muszę więc coś powiedzieć, skoro piszę taką notkę. Wydali to jakoś w zeszłym roku i.. jest naprawdę dziwny. Ale pomijając the catalist (?) które jest szmirą przypominającą brzdąkanie zespołu który nie może się zdecydować czy chce grać rocka czy disco polo w wiejskiej remizie, całkiem fajny album. 1000000x lepszy od tego poprzedniego gówna (minutes to midnight?), bo tamtego NIE DA SIĘ SŁUCHAĆ! Piszę o LP również dlatego, ze w escerock/antyradiu które lecą u mnie w pracy często to słyszałam ich przez całą jesień. No i przy catalist uciekałam z pokoju.
Ramones - co jakiś czas w nich wpadam i wypadam. God, jaki to był dobry zespół! Co jakiś czas od paru lat ściągam ich parę albumów, one mi giną, znów ściągam, znajduje kilka świetnych utworów, zaczynam rozumieć, czemu połowa moich nie-azjatyckich idoli wymienia w ulubionych zespołach właśnie Ramones. Potem albumy znów giną. Magia, magia!
Dr.Huckenbush - polecam ten zespół każdemu kto chciałby posłuchać jajcarskiej, debilnej muzyki z coverami z masą przekleństw. Ten band to jakiś ewenement, te ich piosenki jak "z jebaniem to jest tak", "kosa" i oczywiście przehicior "jebał cię pies" doprowadzały mnie w pracy do płączu ze śmiechu gdy o 16 w jakiś masakrycznie nudny dzień Z. postanawiał nas rozruszać. Jeden wielki LOL.
Eläkeläiset - fińskie cudo, również covery, nie mam pojęcia o czym śpiewają, ale to kompletny kosmos. Polecam jakiekolwiek wykonanie live na youtube. Zespół słuchany przeze mnie prawie wyłącznie w pracy, bo żaden normalny człowiek nie słucha takiego czegoś w domu.
Żeby jednak nie było, że rozbijam się na szczegóły, na koniec powtórka, czyli: od paru miesięcy króluje u mnie Rammstein, zwłaszcza w swoich najstarszych (Herzlaid i Sehnsucht) wersjach, wszystkie teledyski znów znam na pamięć, przypomniała mi się masa słówek po niemiecku i okazuje się, że jednak rozumiem ten język dużo lepiej, niż sądziłam (bo sądziłam, że nie rozumiem w ogóle) a tymczasem - całkiem nieźle mi idzie czytanie, gdy w angielskich fikach skretyniała autorka zaczyna prowadzić dialogi po niemiecku ;> Ale muzyka. Ta toporność. Rytmika. Melodie. Wokal - idealnie brzmiący na koncertach, co tak rzadko się zdarza i co jest czymś cudownym po wszystkich jrockowych piejących na żywo beztalenciach LOOOL. No i elektronika, dużo, dużo, DUŻO elektroniki. Czuję się, jakbym znów miała 14 lat i udawała chorą, by móc siedzieć w domu, czytać w spokoju Władcę Pierścieni i słuchać po raz setny Mutter, gdzie znam na pamięć każdą nutę każdego utworu. Uwielbiam tą muzykę i widzę, że od dawna potrzebowałam właśnie czegoś takiego - agresywnej, pełnej ognia energii.
Na tym kończę tą arcydługą notkę. Gdy za parę lat będę to czytać, to przynajmniej przypomnę sobie, co w tym okresie królowało u mnie muzycznie i jakie były moje odczucia w związku z tym królowaniem ;)