* W zeszły poniedziałek wróciłam ze szpitala, a Nadzieja wróciła do domu od babć, bo już zdrowa i może do przedszkola chodzić. Wróciła też kotka po trwającej rok adopcji. Do dziś ta kota przerażona siedzi pod szafką. Nie wiem co z nią począć. A koszmarna Fredzia ważyła 1300, czyli nic lepiej.
* Wtorek cały przespałam.
* W środę okazało się, że człowiek, którego znam od ponad 13lat, któremu ufałam i byłam mu lojalna, ma głęboko gdzieś jakiekolwiek zasady i umowy. I tak na L4 (które samo z siebie mnie wnerwia) i macierzyńskim zostanę z 800zł miesięcznie przy dobrych wiatrach... Powiedzmy, że wytrąciło mnie to z równowagi okrutnie i reszta dnia spędziłam głównie na ryczeniu. Z tego wszystkiego zapomniałam o wizycie u gina.
* W czwartek mojego szefa musiała męczyć niezła czkawka i pieczenie uszu, nosa i czegotam jeszcze, bo klnęłam na czym świat stoi i zawód jaki mi sprawił, zamienił się w czystą wściekłość. Za to kuchnia błyszczy... Teraz tylko czekam na wygraną w totka i zakładam swój własny interes...
A niczego nieświadoma Fredzia miała USG, które wypadło bardzo pozytywnie.
* W piątek wrócił Krokus po tygodniowej adopcji, a głowa zaczęła mi pękać o prawnych informacji na temat funduszy europejskich i możliwości dofinansowania. Przebrnięcie przez ten temat samemu jest cholernie trudne.
* W sobotę musiałam wziąć psa od mamy, bo Nadziej w trakcie chorowania u nich, zaraziła moją mamę i babcię, i nie miały jak się psem zająć. Już zapomniałam jak trudnym do opanowania jest trio: Kama (owczarek poniemiecki), Egri (golden) i Dasza (Malamut), z któych Egri daje się zjeść i trzeba ją chronić, a reszta walczy.
Musiałam także przyjąć do fundacji Filemona i Maxa, którym skończył się czas na starym mieszkaniu po śmierci właściciela. Nowi lokatorzy kotów nie chcą. Filemon i Max mają po 8 lat i pewnie marne szanse na adopcje :/ Stan kociarni wzrósł do 10sztuk. To jest maksimum.
* W niedzielę byłam w Żywcu, rodzina chórem wyaziła pozwolenie na to, że mogę sobie siedzieć w aucie Piotrkowi do towarzystwa. Jechaliśmy zawieźć szczeniaczka fundacyjnego do nowego domu. Będzie mu tam dobrze.
Po drodze naliczyłam pięć rozjechanych kotów i jednego psa.
A na cmentarzu wieczorem był niesamowity spokój.
* W poniedziałek musiałam się wepchać do kolejki u gina, bo najbliższe wolne terminy są na połowę listopada. Dla mnie koszmar. Nie potrafię się wpychać do kolejki, no chyba że to kolejka po piwo *rozmarzyła się*
Na dzień dzisiejszy mam się szykować na cesarkę. Ja nie chcę cesarki!!! Nie chcę do szpitala!!!
Za to Fredzia ważyła 1550g, i to był jedyny miły akcent.
* Wczoraj zostawiłam na pół dnia włączone żelazko, a Piotrek już prawie skończył budkę dla naszych kotów balkonowych. I chyba dobrze bo:
* dziś spadł śnieg!
Sama nie wiem jaki to był tydzień. Ale do zalecanego mi odpoczynku i spokoju zwłaszcza duchowego mu było daleko...