Coś. Napisane wedle pewnych warunków i skończone całkien nieoczekiwanie, bo wena chulała w rynsztoku - jak zwykle xP.
I wciąż to trochę przetrawiam, ale mimo wszystko [Z] przy tytule mnie cieszy xD
Energiczne stukanie do drzwi, poderwało go z kanapy, na której powoli przysypiał w oczekiwaniu na kumpla Toshiyi. Jeszcze jeden dzień z prysznicem zalewającym całą łazienkę, zamiast posłusznie spłukiwać pianę z włosów, a zacznie kąpać się w rzece. O ile najpierw znajdzie rzekę. Czystą do tego.
- W końcu pan przy... - zaczął, otwierając drzwi na oścież. Zamilkł, wbijając wzrok w grube, czarne wąsy przyklejone tuż pod nosem, wyglądające dziwacznie w połączeniu z nastroszonymi, czerwonymi włosami. Daisuke przepchnął się koło niego, stając przy drzwiach kuchennych i wpatrując się w niego oczekująco.
- Gdzie łazienka? - zapytał szczerząc równe zęby, w świecącym bielą uśmiechu. Kaoru rozważył możliwość, iż jego gitarzysta ma wąsatego sobowtóra, naprawiającego zepsute rączki od prysznica, ale wizja ta była zbyt przerażająca.
- Die...? Dobrze wiesz gdzie jest moja cholerna łazienka - mruknął, obserwując czerwonowłosego spod drzwi.
- Nie umiesz się bawić, Kao. A ja przyszedłem specjalnie żeby prysznic ci naprawić...
Kaoru nagle zrozumiał, dlaczego Toshiya chichotał, dając mu numer do znajomego „umiejącego bawić się w to całe papranie się z zepsutymi rzeczami”.
- Odróżniasz w ogóle prysznic od kranu? Nie przypominam sobie, żebyś zmieniał pracę z gitarzysty na wąsatą, złotą... - nie dokończył, gdyż mówienie do ścian nie byłoby zdrowym objawem, a Die zdążył w międzyczasie umknąć do łazienki i - jak stwierdził Kaoru, podążając tam za nim - wpakować się do kabiny prysznicowej.
Oczywiście, minutę później mógł podziwiać przemoczonego do suchej nitki gitarzystę, z ogłupiałą miną stojącego na środku pomieszczenia.
- Wiesz, myślę, że najpierw powinieneś go naprawić, potem wyjść z kabiny i dopiero wtedy włączyć - mruknął, uśmiechając się krzywo.
Godzinę, butelkę wódki i jedną rozbitą szybę później, prysznic wciąż pozostawał w stanie niezdatnym do użytku, właściwie to bardziej niezdatnym niż wcześniej, za to Die i Kaoru, ślizgali się po mokrych kafelkach w łazience, zaśmiewając do rozpuku, gdy któryś upadał na tyłek. W końcu rozsiedli się pod wanną, otoczeni wodą i mokrzy, wciąż chichocząc... Bo kran śmieszny kształt ma, albo bo włosy jednego, drugiego łaskoczą w policzek.
- Słoń, jak mamę kocham - zaśmiewał się Die, obserwując tryskający we wszystkie strony prysznic, który za którymś razem wyłączyć się już nie dał. Nagle zamilkł wbijając wzrok w lidera, i nim choćby zdążył mrugnąć, Kaoru poczuł usta Die'a napierające na jego, pogłębiające pocałunek...
A potem powoli, czerwonowłosy odsunął się od niego, patrząc mu prosto w oczy i blednąc. Lider beznamiętnie wpatrywał się, jak gitarzysta ślizgając się podąża do wyjścia, niemal wypadając z łazienki na pysk. Dopiero cichy zgrzyt drzwi otwieranych w przedpokoju obudził go z zaćmienia.
- Die...! - Czerwonowłosy odwrócił się, spoglądając prosto na stojącego w drzwiach łazienki Kaoru. Przez chwilę żaden z nich nic nie mówił. - Przeziębisz się - mruknął w końcu lider, znikając w pokoju, by wrócić po chwili z suchym ubraniem. Die bez słowa przebrał się i wyszedł, zamykając cicho drzwi.
~*~
Toshiya podwinął rękaw swetra, wpychając dłoń do akwarium i strasząc tym samym rybki, gdy rozległ się dzwonek. Przeklinając i rozchlapując wokół wodę, z przemoczonym słownikiem w ręce dopadł do klamki, z zamiarem zwyzywania intruza... Jednak widok gitarzysty z wilgotnymi włosami i mokrymi ubraniami ściskanymi w dłoni, wypędził z niego złość. Śmiertelnie blady Die, patrzył na niego wielkimi, przerażonymi oczami, budząc w basiście niepokojące myśli o jakichś jelonkach czy innych króliczkach.
- Właź - mruknął, szybko odbierając czerwonowłosemu mokre ciuchy, zauważając przy tym, że przyjaciel nieznacznie drży. Nieuważnie rzucił ubrania do łazienki, sam ciągnąc Daisuke do pokoju. Usadził go na kanapie, przykrył kocem i wcisnął w dłonie gorące kakao, nim w końcu rozsiadł się w fotelu naprzeciwko, wbijając w gitarzystę oczekujące spojrzenie.
- Pocałowałem go - powiedział Die, po dłuższej chwili milczenia. Toshiya nie zareagował. - Prysznic tryskał we wszystkie strony, śmialiśmy się jak obłąkani i nagle... po prostu... Jezu, nie wiem dlaczego to zrobiłem - jęknął Die, niemal rozlewając kakao.
- A on...?
- Spojrzał na mnie z czymś takim we wzroku, że myślałem jedynie by uciec jak najdalej - wymamrotał w kubek. - Ale nim pozwolił mi zwiać, kazał mi się przebrać, rozumiesz - zaśmiał się krótko, histerycznie - bo się jeszcze przeziębię.
Przez chwilę siedzieli w ciszy - Die skubiąc koc, Toshiya wpatrując się w kubek z zajączkiem.
- Prześpij się trochę - powiedział w końcu basista. - Jesteś zmęczony, widzisz wszystko w czarnych barwach.
- Nie sądzę, żeby sen mi te barwy pokolorował - wymamrotał gitarzysta, jednak posłusznie odebrał od basisty poduszkę i położył na kanapie. - To wszystko jest takie popieprzone, Totchi. Chcę tylko takiego tyci, własnego happy endu... nic więcej... - mamrotał jeszcze, zasypiając. Toshiya przykucnął przy zasypiającym Daisuke, przeczesując palcami czerwone kosmyki.
- Taa... Ja też, Die. Ja też - szepnął.
~*~
Na następnej próbie, Die robił wszystko byle nie spojrzeć na Kaoru, siedząc w najdalszym kącie i niezbyt entuzjastycznie ściskając gitarę. Lider za to preferował zacięte milczenie i udawanie, że poza nim i jego instrumentem nikogo w sali nie ma, i nie zaprotestował nawet gdy zespół mu się upłynnił za wcześnie! Jakkolwiek chwila oddechu, trochę wolnego i takie tam szczegóły, nierealne gdy z Kaoru wszystko było w porządku, niezmiernie cieszyłyby ich w normalnych warunkach, kiedy po trzech dniach sytuacja wyglądała tak samo, nawet Kyo zaczął tęsknić do wielogodzinnych prób i krzyków lidera.
- Ja nie wiem co z nimi nie tak, ale mnie zaraz szlag trafi - warknął, patrząc jak Die jakby tknięty nagle jakąś myślą, zarzucił do góry głową, a napotkawszy zamyślone spojrzenie Kaoru, zbladł śmiertelnie i zaplątał się we własne kable, podrywając w niewiadomych celach. Następnie usiadł z powrotem, udając niezmiernie zainteresowanego strunami.
Shinya przytaknął niemo wokaliście, a Toshiya zagryzł wargę, wzdychając.
- A tobie co? - zainteresował się Kyo, nie mogąc zdecydować między irytacją a zaciekawieniem, przez co na jego twarzy wykwitł cokolwiek dziwny wyraz. Basista parsknął tylko, wystawiając mu język.
Po chwili w sali rozległ się zgrzyt drzwi i cała trójka uniosła ku nim wzrok.
Toshiya zerwał się, biegnąc za Kaoru.
- Porozmawiaj z nim - powiedział basista, stając kilka kroków za liderem. Gitarzysta wyciągnął papierosa, spokojnie go zapalił, zaciągnął się i gdy już się wydawało, że nic nie powie, odezwał:
- I co ja mam mu powiedzieć, Totchi? Że mnie taka myśl brzydzi? Że nigdy nie odwzajemnię jego... zainteresowania?
- Ułóż coś sobie, na ogół takiś jest elokwentny - warknął czarnowłosy, po chwili milknąc pod bezradnym spojrzeniem Kaoru.
- Boję się. Chcę zjeść ciastko i mieć ciastko - parsknął. - Nie chcę stracić przyjaźni, ale wiem, że nie stać mnie na nic więcej. To wszystko.
- Powiedz mu to. Wszystko będzie lepsze, niż żeby myślał, że się nim brzydzisz!
~*~
Próba znów skończyła się wcześniej, i znów Kaoru słowem nie zaprotestował, a Die wciąż wyglądał, jakby nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić. Kyo z zaciętą miną po prostu wychodził z sali, mamrocząc coś o tym, że on ma dość kretynów i się nie wtrąca, Shinya szeptał coś o głodnych psach i znikał równie szybko, a gitarzyści robili całą gamę niepotrzebnych ruchów byle się nie spotkać przy drzwiach. Wszystko to na oczach coraz bardziej zdenerwowanego basisty. Od jego rozmowy z liderem, mijały właśnie trzy dni.
Wychodząc, zwinął niczego się nie spodziewającemu Kaoru klucz i zamknął za sobą drzwi.
W sali zapanowała, nieprzerywana najmniejszym szmerem, cisza. Obaj gitarzyści zamarli tam gdzie stali, a Die nawet wstrzymał oddech.
- Wygląda na to - Kaoru odchrząknął, po chwili podejmując wątek - że jesteśmy zamknięci.
Daisuke przytaknął bezmyślnie, wpatrując się tępo w drzwi. Jego twarz zrobiła się niepokojąco czerwona - Kaoru zastanawiał się czy to z zażenowania czy braku powietrza...
- Specjalnie - dodał, zerkając na miejsce, w którym niedawno siedział basista. Czerwonowłosy zaczynał odzyskiwać swoje kolory, w końcu spoglądając na lidera. - Die, słuchaj... - zaczął Kaoru. Być może było to coś w jego głosie, a może oczy mówiły wszystko, ale na twarzy Daisuke błysnęło zrozumienie, po czym opadł ciężko na swoje miejsce, spuszczając wzrok na stopy.
Trochę później, w tym samym momencie, gdy ta krępująca rozmowa dobiegła końca, zamek w drzwiach zgrzytnął cicho. Kaoru uśmiechnął się krzywo, bez słowa podchodząc do nich i opuszczając salę. Sztywno skinął Toshiyi, siedzącemu pod ścianą i niemal wybiegł z budynku.
A basista czekał, zaciskając dłoń na kluczach i nie zerkając nawet w stronę drzwi, za którymi został jego przyjaciel.
Minęła godzina, nim Die wolnym, sztywnym krokiem wyszedł z sali, zerkając niepewnie na Toshiyę. Czarnowłosy uśmiechnął się do niego nerwowo, po czym obaj opuścili budynek, bez słowa idąc do samochodu basisty.
- Lepiej wiedzieć - mruknął Toshiya, siadając za kierownicą. - Przynajmniej...
Czerwonowłosy przytaknął, skupiając wzrok gdzieś za szybą. Resztę drogi przebyli w ciszy, w ciszy dotarli pod drzwi mieszkania basisty; nie odzywali się jeszcze długo, siedząc przy małym stoliku, zastawionym puszkami piw. W końcu Die wyciągnął ręce w górę, kładąc się na ziemi.
- Powiedział „nie chcę stracić naszej przyjaźni, Die” - wymamrotał, zdawałoby się do sufitu. - „Nie patrzę na ciebie w ten sposób”. A ja siedziałem powtarzając „tak, Kao” albo „rozumiem, Kao”, choć miałem nieodpartą ochotę powiedzieć „pierdol się, Kao”. Ale może mi przejdzie, pomyślałem, i będę żałował, bo przecież to Kaoru, i może po tym pierwszym szoku będę się z tego śmiał, ciesząc, że jednak nie spieprzyłem wszystkiego doszczętnie, że ta przyjaźń została - mówił czerwonowłosy, niemal nie oddychając, szybko, wszystko co ślina na język przyniosła. Dostał słowotoku, a podchmielony już basista znalazł tylko jeden sposób by go uciszyć.
Pocałował go.
Po chwili sam siebie w myślach wyśmiał, za ironię sytuacji, bo przecież wszystko, całe te kłopoty Die'a i Kaoru, wzięły się z takiego właśnie, bezmyślnego pocałunku, ale czasu w końcu nie cofnie.
- Przepraszam - wymamrotał odskakując od gitarzysty i idąc do sypialni. Odetchnąć.
Po chwili wrócił, z dodatkową kołdrą i poduszką, rzucając je na kanapę.
- Idź spać - mruknął miękko. - Jeśli chcesz uciekać, równie dobrze możesz uciekać rano i na trzeźwo.
~*~
Jednak Die nie zamierzał bynajmniej uciekać. Kiedy rano Toshiya wszedł do kuchni, zastał czerwonowłosego żującego bez entuzjazmu kanapkę z dżemem i popijającego kawę. Nie odezwał się słowem, siadając naprzeciwko z własną kawą i śniadaniem.
- Totchi, ty...?
- Ja - przerwał mu basista, machając kanapką. Die wpatrywał się w niego jeszcze chwilę, po czym przytaknął ledwie dostrzegalnie i wstał, zabierając się za mycie kubka i talerza.
- Obejrzyjmy coś oburzająco wesołego! - zawołał minutę później, wycierając ręce w niebieską szmatkę. Toshiya parsknął, zamachując się przy tym ręką i potrącając kubek z kawą.
- Pod dvd mam całą kolekcję przeróżnych komedii... - wymamrotał, wycierając stół.
- Totchi?
- Mm?
- Mogę tu dziś jeszcze spać?
Basista zawahał się ledwie przez moment.
- Jasne.
- … tydzień, Kaoru - usłyszał, budząc się. - I ty i on musicie odpocząć, bo ja wiem, pomyśleć? W każdym razie to nie najlepszy czas na próbę. I tak dobrze wiemy, że nic by z niej nie wyszło... Jasne... Cześć.
- Dzwoniłeś do Kaoru? - zapytał Die, ziewając. Toshiya błyskawicznie odwrócił się w jego stronę, niemal podskakując. Czerwonowłosy zachichotał złośliwie.
- Taak. Mamy tydzień urlopu.
- Świetnie - rzucił Die, zakopując się z powrotem pod kołdrą.
- Tootchiii. Idź po jedzenie - jęknął Die, z głową zwieszoną w dół kanapy. - O, masz tu kotki kurzu.
- Co mam na litość bo... Sam idź do sklepu, Die, twoja kolej - wymamrotał Toshiya, zwinięty w fotelu.
- Ale Toootchiii...
- Ostatnio ja byłem - mruknął nieustępliwie basista.
- … zamówmy pizzę?
- Wszystko, tylko nie znowu Gundam - jęknął Toshiya. Die zlustrował go wzrokiem, skinął lekko na zgodę i wrócił do grzebania w bajkach. Po chwili triumfalnie wyciągnął jedną z nich, wsuwając płytę do odtwarzacza. - Co to?
- Sailor Moon - oznajmił radośnie gitarzysta. Basista rzucił mu niedowierzające spojrzenie.
- Nie mam Sailor Moon - powiedział pewnym tonem. Po chwili z głośnika poleciała znana melodyjka, mega słodkiego openingu. - Obejrzyjmy Gundama!
- Szybko zleciało - mruknął Die. Siódmy, ostatni dzień urlopu.
- Mm.
- Mogę cię pocałować? - zapytał po dłuższej chwili, krępującego milczenia. Basista drgnął, powstrzymując odruchowe „po co?”.
- Tak.
Usta Die'a lekko musnęły jego własne, by po chwili to powtórzyć i jeszcze raz, aż w końcu gitarzysta pogłębił pocałunek, popychając Toshiyę na łóżko.
Niedługo później, basista leżąc z twarzą w poduszce, westchnął ciężko, słysząc zamykane cicho drzwi. Niespiesznie wstał, dopinając spodnie i idąc wybrać jakiś psychopatyczny, animowany horror do obejrzenia. Ot, żeby się poużalać przy kiczowatym tle.
~*~
Tymczasem Daisuke Andou, gitarzysta szturmem zdobywającego popularność zespołu Dir en Grey, docierał właśnie do pobliskiego baru, w celu zacieśniania przyjaźni z butelką sake.
Dwie godziny zajęło mu wypicie takiej ilości swej, obecnie najdroższej, przyjaciółki by w końcu był w stanie przeprowadzić logiczną, niemal rozsądną dyskusję wewnętrzną. Albo i nie taką wewnętrzną, sądząc po rozbawionej minie barmana, ale w tamtej chwili Die był zbyt zachwycony torem swoich myśli, by zwracać na otoczenie uwagę.
Kocha go! Ich. Obu? Czerwonowłosy przez chwilę wpatrywał się w przejrzystą powierzchnię sake, nim wlał ją do gardła, dochodząc do zadowalającego wniosku, że to mu z pewnością rozjaśni umysł.
I właśnie wtedy, postanowił wrócić do mieszkania Toshiyi.
Die uparcie dążył do celu, kojarząc jedynie, że jeśli przed chwilą do przodu wyciągał nogę prawą, to następna będzie lewa. No, prawie kojarząc, bo raz czy dwa zdarzyła mu się mała wpadka, ale optymistycznie to zignorował. Tak jak i fakt, że alkohol tak mu namącił, że nie do końca wie, gdzie mieszka basista. W końcu od czego są nogi (ups, teraz miała być prawa! Hihi), jak nie wie, to poszuka.
Tylko, tak jakby pozioma pozycja mu w tym przeszkadzała. Die z przekleństwem na ustach, podjął się heroicznej próby podniesienia, gdy jego wzrok przykuła śliczna, długa, czerwona róża, rosnąca za całkiem wysokim krzaczkiem, oddzielającym chodnik od ogródka.
Gdyby krzaki były minimalnie bardziej inteligentne, na widok błysku w pijanym wzroku, uciekłyby na inną posesję.
~*~
Toshiya wpatrywał się beznamiętnie w jakiegoś psychopatycznego kreskówka, dźgającego biuściastą blondynkę nożem w brzuch, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. I następny... I kolejny...
W końcu, ktokolwiek był za drzwiami, najwyraźniej przykleił się do dzwonka, więc basista przeklinając pod nosem, że nawet mu się poużalać nad sobą nie dadzą, szarpnął za klamkę z marsową miną.
Tylko po to by zastąpić ją oszołomieniem, bo oto za jego drzwiami stał Die z różą.
Pijany, poharatany Die.
Z różą bez płatków.
- Pospadały - wymamrotał bezradnie czerwonowłosy, wyciągając rękę z wybrakowanym kwiatkiem prosto pod nos Toshiyi. - Płatki mi się zgubiły.
- Widzę... - mruknął basista, mierząc przyjaciela wzrokiem. - A ta zielenina ci po...?
- Dla ciebie - z trudem wyartykułował gitarzysta. - Na... coś tam - skończył, ze zdziwieniem konstatując, że wnioski mu poumykały. Po drodze. Toshiya wbrew sobie zachichotał.
- Cokolwiek miałeś na myśli, powiesz mi to rano - wydusił, łapiąc mężczyznę za koszulę, gdy ten miał już zawrócić. - Śpisz u mnie, głupku. Na kanapie - zaznaczył.
Obudził się, przez chwilę rozglądając na boki, w próbie przypomnienia sobie, gdzie się znajduje.
- Totchi?
- W kuchni!
- Ja... - wydukał Die, stając w progu. Jego wzrok ześlizgnął się na wąski wazon, w którym spokojnie leżała sobie bezpłatkowa róża. - Bo ona czerwona była - mruknął pozornie bez sensu. Toshiya drgnął. - Może trochę wyblakła, ale czerwona...
- A ty ją bezlitośnie oskubałeś - zakpił basista, uśmiechając się pod nosem. Po chwili chwycił dłoń gitarzysty, przyciągając go do siebie. - Chodźmy razem - mruknął.
- Gdzie?
- Do happy endu, Die. Do happy endu - zachichotał.