Chodzili, chodzili i wychodzili. Dziękuję
le_mru za pomoc i uwagi:)
Spoilery do 2x01 włącznie.
Było wiele rzeczy, co do których Dean się mylił.
Było wiele rzeczy w Samie, co do których Dean się mylił.
Zawsze myślał, że Sam bardzo różni się od ich ojca, że to on, Dean, był do niego podobny.
Sammy od małego interesował się innymi sprawami, spędzał dużo czasu na nauce, nie lubił polowań i mniej więcej od szesnastego roku życia bez przerwy kłócił się z tatą. Mieli odmienne zdanie na niemal każdy temat i Dean tylko czekał, aż zaczną kłócić się o to, co jest na obiad.
Ale John Winchester rzadko kiedy bywał w domu na obiedzie.
Gdy spotkali się po kilku latach rozłąki, bardzo szybko wszystko wróciło. Sam nigdy nie lubił rozkazującego tonu ojca, a teraz - po tym wszystkim, co przeszedł, co oni przeszli - było jeszcze gorzej.
Dopiero później Dean zauważył, że nie chodziło o to, że ich ścieżki rozeszły się jeszcze bardziej, że jeszcze bardziej się od siebie różnili. Problem w tym, że stali się zbyt podobni. Żądza zemsty, przez większość czasu ukryta głęboko w Samie razem z całym bólem po śmierci Jess, przy ojcu wybuchła z wielką siłą. Dean radził sobie z jednym z nich naraz, przy dwóch tracił jakąkolwiek kontrolę nad sytuacją. Przez mur ojca nie mógł się już przebić, próbował więc ze wszystkich sił rozerwać skorupę Sama.
Powiedział mu więc to, do czego sam przed sobą nie mógł się przyznać. Że czuje, jakby w każdej chwili miał się rozpaść.
Zawsze myślał, że jako starszy brat nie tylko wie lepiej, ale też jest silniejszy.
Właściwie, przez wiele lat był. To on decydował, co będą jeść, co będą robić. Kiedy się bili, Sam wygrywał tylko wtedy, gdy Dean mu na to pozwalał (przynajmniej do czasu, kiedy mały brat wyrósł i zmężniał). Skądinąd z pierwszej ręki wiedział (siedmioletni Sammy wyznał mu to w jego urodziny), że był kiedyś bohaterem i niedoścignionym wzorem dla brata.
Kiedyś. Dawno temu.
Teraz Dean coraz bardziej uświadamiał sobie, że to nie on jest silniejszy. Że Sam, pomimo tego, że nie ukrywał, kiedy coś go bolało lub kiedy był wściekły, tak naprawdę gdzieś tam w środku był twardszy niż on.
Sam poszedł do college’u i nie utrzymywał kontaktów z rodziną przez prawie dwa lata.
Dean wytrzymał dwa tygodnie, zanim zjawił się w Stanford po zniknięciu ojca.
***
Sam niewielu rzeczy tak naprawdę się bał. Zbyt wiele wiedział o strachu, który dla innych ogranicza się do koszmarów sennych. Zbyt wiele jego koszmarów wydarzyło się w rzeczywistości.
Pierwszego nawet nie pamiętał.
Kilka kolejnych towarzyszyło mu niemal przez całe dzieciństwo.
A potem Jessica przyśniła mu się po raz pierwszy. I następny. I jeszcze jeden.
Po jej śmierci przez parę miesięcy właściwie nie śnił o niczym innym.
Kiedy umarł ojciec, wydawało mu się, że kilka koszmarów zlało się w jeden. Umierający Dean, śmierć taty, Demon i to nieustające wrażenie, że coś jest z nim bardzo nie tak, że to wszystko, wszystkie śmierci i cierpienie, nigdy by się nie wydarzyło, gdyby... Gdyby nie on.
Wcześniej w hotelu Demon (z twarzą jego ojca, Jezu Chryste, te wszystkie skurwysyny mogłyby chociaż nie wyglądać jak jego rodzina, naprawdę...) powiedział, że ma plany co do niego i takich jak on. Że zabił jego matkę i dziewczynę tylko dlatego, że przeszkadzały w realizacji planu. Nigdy wcześniej, nawet tuż po śmierci Jess, Sam nie czuł takiej żądzy zemsty.
Ale potem, kiedy miał już colta w ręku, nic nie było takie proste. Na podłodze leżał jego własny ojciec proszący, żeby Sam go zastrzelił, a z tyłu brat, który właśnie się wykrwawiał i prosił, żeby tego nie robił.
Zapomniał o Jess, zapomniał o matce, zapomniał o palącym poczuciu winy i całej złości, jaką w sobie nosił, stał i patrzył ojcu w twarz, a w głowie huczały mu słowa Deana. Zostało tylko nas trzech. To wszystko, co mamy. Co ja mam... Czasami czuję, jakbym ledwo się trzymał... To ja będę tym, który was pochowa...
To nie dla ojca czy siebie opuścił wtedy broń.
Kiedy Dean leżał w śpiączce, Sam działał pod wpływem adrenaliny, która przytępiała wszystkie jego uczucia. Nie chciał zatrzymywać się nawet na chwilę, bo kiedy to robił, cała sytuacja ukazywała mu się zbyt wyraźnie, zbyt boleśnie. A to nie była odpowiednia pora.
Potem znalazł ciało taty w sali szpitalnej i adrenalina rozpłynęła się, jak zapomniana kawa na posadzce. Ogarnęło go przerażenie.
Sam niewielu rzeczy tak naprawdę się bał.
Bał się tego, czego Demon od niego chce. I tego, co może z nim zrobić, w co zmienić.
Bał się, że teraz ma tylko Deana. Stracił matkę, ukochaną dziewczynę, ojca... Bał się, że kiedyś straci także jego. Dwa razy omal do tego nie doszło, trzeciego Dean może nie przeżyć. On też nie.
Ale najgorszy, najbardziej przerażający dla Sama był fakt, że Dean ma tylko jego. Że teraz był dla brata wszystkim.
Sam kiedyś, w innym życiu, radził sobie z dala od rodziny, z dala od Deana. Nie bez, po prostu z dala. Pamiętał o nich, myślał, tęsknił, ale żył osobno. Może, choć szczerze w to wątpił, potrafiłby to sobie przypomnieć i nauczyłby się żyć ze świadomością, że na ziemi nie ma już żadnego Winchestera poza nim. Może.
Dean nigdy nie był sam. Kiedy matka odeszła, miał ojca i brata. Kiedy Sam odszedł (wyjechał na studia), został z tatą. Kiedy ojciec zniknął, przyjechał do Sama. Nie potrafił, nigdy się nie nauczył, żyć choćby tylko z dala od rodziny. Żyć bez niej pewnie by nawet nie próbował. Prawdopodobnie.