Jan 09, 2007 23:55
To jeden wielki spoiler 2x01 IMToD. Więcej nawet - to jest w zasadzie IMToD od strony Sama (duża część dialogów to cytaty z serialu).
Walka
- Chciałbym dostać z powrotem swoje ubrania - Sam zwraca się do pielęgniarki, kiedy tylko lekarz wychodzi z pokoju.
- Proszę pana, jest za wcześnie, żeby pan wychodził...
- Nie mam zamiaru wychodzić ze szpitala. - Będzie musiał, później, ale jeszcze nie teraz.
Dziewczyna oddycha z ulgą.
- W takim razie proszę cierpliwie poczekać, pana ubrania pewnie czekają na wypranie...
- Proszę pani - Sam wstaje z łóżka i patrzy na młodą pielęgniarkę z góry. - Mój brat leży w tym szpitalu, nieprzytomny. Mój ojciec leży w tym szpitalu i także jest nieprzytomny. Moje ubrania nie muszą być wyprane. Chcę je dostać teraz, żeby móc je założyć i iść zobaczyć, co z moją rodziną.
Wydawało się, że dziewczyna chce jeszcze coś powiedzieć, może o tym, że Sam spokojnie mógłby poruszać się po szpitalu w koszuli, którą ma na sobie, ale coś w jego spokojnym tonie kontrastującym z napiętą postawą ciała przekreśla jakiekolwiek jej argumenty, zanim zdąży je wypowiedzieć. Kiwa głową i wychodzi.
Sam siada na łóżku i przymyka oczy. To dopiero początek.
Poradzi sobie.
Jeżeli coś może przytrzymać teraz Sama przy zdrowych zmysłach, to właśnie ta jedna myśl.
Skutkowało już tyle razy, poskutkuje i teraz.
Poradzi sobie.
Pielęgniarka przynosi jego ubrania zapakowane w papierową torbę i zostawia go samego. Sam zakłada dżinsy, skarpetki, adidasy, t-shirt i koszulę. Kiedy wkłada kurtkę, przejeżdża dłonią po zaschniętej plamie krwi na kołnierzyku. To tylko moja uspokaja się w myślach i wychodzi z pokoju.
Kiedy kierowca ciężarówki wzywa karetkę, Sam stara się nie myśleć.
Stara się nie liczyć czasu, który mija, nie pytać o godzinę, w którymś momencie traci przytomność, a kiedy ją odzyskuje jest już jasno i słychać nadlatujące helikoptery.
Nie wie nawet, czy ojciec i Dean jeszcze żyją.
Kiedy wchodzi do pokoju Deana i widzi brata podłączonego do tych wszystkich maszyn, nieprzytomnego, czuje się, jakby sam stracił siły, jakby jego organizm przypomniał sobie nagle, że nie, nie jest zdrowy i pełen energii.
- O nie...
Przygląda się bratu uważnie, szuka jakiegoś znaku, jakiegoś sposobu, żeby to naprawić.
Bo naprawi to. Już mu się udawało. Poradzi sobie i teraz.
Zaciska zęby i kiedy do pokoju wchodzi lekarz, mantra już działa.
- Pański ojciec się obudził. Może pan iść go zobaczyć, jeśli pan chce.
To pierwsza dobra wiadomość, którą słyszy tego dnia. Ale to za mało.
- Doktorze, co z moim bratem?
Kiedy lekarz wylicza spokojnym, niemal beztroskim tonem wszystkie obrażenia Deana, Sam zaciska mocno palce na krawędzi łóżka.
- Co możemy zrobić? - Muszę coś zrobić.
- Nie będziemy pewni jego stanu, dopóki się nie obudzi - tłumaczy lekarz. - Jeśli się obudzi.
- Jeśli? - W Samie zapala się bunt, co chłopak na wpół świadomie wita z ulgą. Coś go przecież musi pchać dalej.
- ... ale musi pan być przygotowany.
Nokaut polega na tym, że nie jest się przygotowanym, doktorze.
Jedyne, na co muszę być przygotowany, to walka. Jest Winchesterem, do cholery.
Poradzi sobie.
I Dean, i on. Poradzą sobie.
Przez parę minut siedzi na korytarzu. Nie ruszy się stąd, póki nie będzie pewien, że jest opanowany. Muszę zadzwonić do Bobby’ego przelatuje mu przez głowę, wstaje więc z plastikowego krzesełka i rusza na poszukiwanie telefonu.
Kiedy wreszcie wchodzi do pokoju ojca, nie widać po nim śladu zdenerwowania.
- Dobrze cię widzieć, tato - lekko ściska mu ramię.
To wszystko.
Szybko siada na krześle, bo znikająca z jego organizmu adrenalina sprawia, że drżą mu mięśnie nóg.
John Winchester przez chwilę bacznie obserwuje syna, ocenia skaleczenia i siniaki, w końcu kiwa głową i pyta:
- Co z Deanem?
Sam wstaje, podchodzi do okna i powtarza to, co usłyszał od lekarza. Wpatruje się w szpitalny parking, dając ojcu czas na przyswojenie sobie tego i wszystkiego, co się za tym kryje. Obserwuje przyjazd dwóch karetek, patrzy jak szybko i sprawnie działają lekarze i pielęgniarki, jeszcze zanim pacjenci znikają za drzwiami szpitala.
Odwraca się dopiero na dźwięk głosu ojca.
Odbiera od niego kartę ubezpieczeniową, szybko zapamiętuje nazwisko.
- Czy lekarz mówił coś jeszcze na temat Deana?
- Nie. Słuchaj, jeśli lekarze nic nie mogą zrobić, to my musimy. - Sam czuje, jakby udzielała mu się część tej energii, którą obserwował przez okno, adrenalina znowu zaczyna krążyć w jego żyłach. - Znajdę jakiegoś uzdrowiciela, który zrobi na nim swoje czary-mary. - Słowa pojawiają się, zanim zdąży pomyśleć, skąd się wzięły.
- Poszukamy kogoś. Ale Sam, nie wiem, czy kogoś znajdziemy.
- Dlaczego nie? Znalazłem jednego wcześniej.
- Tacy ludzie zdarzają się raz na milion.
Nie rób tego, do cholery. Powiedz, że sobie poradzimy i że nam się uda.
- Więc co, mamy tak po prostu siedzieć z założonymi rękami? - Sam wie, że nie ma siły, żeby się kłócić, ale jeśli ojciec myśli...
- Nie. Powiedziałem, że poszukamy. Zajrzę pod każdy kamień, okej?
Sam oddycha z ulgą. Na chwilę.
- Gdzie jest Colt?
Nie wierzy własnym uszom.
- Twój syn umiera, a ty martwisz się o Colta?
- Polujemy na tego Demona i prawdopodobnie on poluje na nas. Ten pistolet może być naszą jedyną szansą.
Sam najchętniej zacząłby krzyczeć, ale udaje mu się zachować spokój.
- Jest w bagażniku. Odprowadzili samochód na złomowisko.
- W porządku, musisz oczyścić bagażnik, póki jakiś złomiarz zobaczy, co tam jest.
Zająłem się tym.
- Zadzwoniłem już do Bobby’ego. Jest jakąś godzinę stąd, odholuje samochód do siebie.
- Okej. Jedź z Bobby’m i przywieź mi tego Colta. I uważaj na szpitalną ochronę.
- Mam wszystko pod kontrolą. - Poradzę sobie. Zawsze sobie radziłem. Sam wstaje. Daje sobie dwie sekundy, zanim przestaje czekać, aż ojciec powie coś jeszcze.
- Hej. - Odwraca się na dźwięk jego głosu. - To lista rzeczy, których potrzebuję od Bobby’ego.
Nie bądź ckliwą babą, Sam niemal słyszy głos Deana. Bierze od ojca kartkę.
- Po co ci to?
- Do ochrony.
Kiwa głową i jest już przy drzwiach, kiedy przypomina sobie o czymś.
- Hej, tato... Demon powiedział, że ma plany w stosunku do mnie i dzieci takich, jak ja. Wiesz, o co mu chodziło?
Ojciec kręci głową.
- Nie, nie wiem.
Sam nie jest pewien, czy mu wierzy.
Impala wygląda bardzo źle. Ale to nieważne.
- Jeśli jest tu chociaż jedna rzecz, która działa, mnie to wystarczy. Nie poddamy się. - Bo jeśli poddam się raz, przegram.
Wygląda na to, że Bobby rozumie.
- Okej. Zrobi się.
Sam myśli, że najtrudniejsze mają za sobą, dopóki nie zauważa dziwnego spojrzenia, które mężczyzna rzuca mu znad kartki.
Kurwa mać.
Znowu czuje się jak idiota, dławi w sobie głupie rozczarowanie, którego już dawno powinien się oduczyć. Złość jest lepsza, bo to dodatkowa energia, dodatkowa adrenalina, dlatego nie stara się jej stłumić, kiedy przebiera się i wraca do szpitala.
Po raz kolejny ma poczucie deja vu, po raz kolejny to delikatne porozumienie, które osiągnęli (które jest mu teraz potrzebne, do cholery!) rozpada się. W relacjach z ojcem zawsze w końcu czuł się przegrany.
- Gdybyś zabił to cholerstwo, kiedy miałeś okazję, nic z tego by się nie wydarzyło!
- Było w tobie, tato! Zabiłbym też ciebie!
- Taak, a twój brat nie byłby teraz w śpiączce!
Jeśli teraz wyjdziesz, nie wracaj.
Zawsze przegrany.
- Idź do diabła.
A potem szklanka rozbija się i nie ma czasu zastanawiać się, czy to znaczy to, co myśli, że znaczy, bo lekarze biegną właśnie do pokoju Deana. Sam jest tuż za nimi.
Defibrylator.
- O nie...
Onienienienienie, NIE!, Nie, proszę, nie! Sam przestaje już myśleć, że da sobie radę, nie da sobie rady, nie teraz, nie tym razem, nie tak. Patrzy, jak lekarz czwarty raz próbuje bezskutecznie pobudzić pracę serca Deana, robi mu się ciemno przed oczami, czuje, że za chwilę upadnie i przestanie oddychać, tak samo jak jego brat...
Nagle pojawia się to dziwne uczucie, jakby powietrze zafalowało, a on sam został gwałtownie wciągnięty pod wodę i słyszał echo głosu Deana.
Charakterystyczny dźwięk aparatury przywraca Sama do rzeczywistości.
- Jest puls. Rytm się stabilizuje.
Potem stoi jeszcze długo na korytarzu, nie odrywając wzroku od brata. Po jakimś czasie wydaje mu się, że wyczuwa Deana, że słyszy jego głos. Nie martw się, Sammy. Nigdzie się nie wybieram. Rozgląda się po korytarzu, ale nikogo nie widzi.
- Co masz na myśli, mówiąc, że coś wyczułeś?
- To było... wyczułem Deana. Jakby tam był, jako duch, czy coś. Nie wiem, czy to moje zdolności, czy nie... Myślisz, że to możliwe? Myślisz, że jego duch może być w pobliżu?
- Wszystko jest możliwe.
I nagle Sam już wie, co robić dalej.
- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać - mówi i odwraca się w stronę drzwi.
- Gdzie idziesz?
- Muszę coś kupić, niedługo wrócę.
- Czekaj, Sam... Obiecuję, że nie zapoluję na Demona, dopóki nie będziemy wiedzieć, że z Deanem wszystko w porządku.
Sam nie chce się teraz zastanawiać, czy wierzy ojcu, czy nie.
Wolałby nie.
Kiwa głową i wychodzi.
Trochę czasu zajmuje mu znalezienie tego, czego szukał (w sklepie z zabawkami), ale kiedy wraca do szpitala, Dean nadal jest nieprzytomny.
- Hej... Pomyślałem, że może jesteś w pobliżu i... jeśli jesteś, nie nabijaj się ze mnie, ale, uhm... - Sam czuje się jak kretyn. Doskonale wie, co jego brat by powiedział. - Ale to jedyny sposób, żebyśmy mogli pogadać.
A ja muszę wiedzieć, że gdzieś tu jesteś.
I kiedy tarcza się przesuwa, kiedy już wie, że nie jest sam, dopiero wtedy oddycha głęboko, z ulgą.
- Dobrze cię słyszeć, stary... Bez ciebie to nie jest to samo, Dean.
Po chwili bierze się w garść, a wtedy tarcza znów zaczyna się poruszać.
P-O-L-O-W-A-N-I-E.
Okej, z tym możemy sobie poradzić.
Ż-N-I-W-I-A-R-Z.
Żniwiarz...
- Dean... Czy on ściga ciebie?
TAK.
Nokaut polega na tym, że nie jest się przygotowanym.
- Jeśli przyszedł tu w naturalny sposób, to nie ma jak go powstrzymać... Słuchaj... - Zbierz się do kupy i działaj. MYŚL. - Nie. Nie, nie, nie. Musi być jakiś sposób. - Wstaje i jest gotowy do walki. - Musi być. Tata będzie wiedział, co robić.
Dobrze, że nie robił sobie zbyt wielkich nadziei.
Wraca do Deana i ma ochotę przeprosić go, że przyszedł sam, ale dusi to w sobie. Mają ważniejsze sprawy.
- Hej. Taty nie było w pokoju, ale mamy jego dziennik, więc, kto wie, może coś tu znajdziemy.
Przegląda dokładnie cały notes, bezskutecznie. Zdaje sobie sprawę, że jeśli Dean jest gdzieś obok, to wie o tym, ale i tak mówi głośno:
- Nie znalazłem niczego. Nie wiem, jak ci pomóc. - Przepraszam, Dean. - Ale będę próbował, tak długo, jak ty będziesz walczył. - Uśmiecha się lekko. - Daj spokój, nie możesz przecież zostawić mnie samego z tatą, pozabijamy się wzajemnie, wiesz o tym.
Nagle uśmiech znika i Sam znowu czuje, że już nie ma siły.
- Dean, musisz się trzymać. Nie możesz odejść, stary, nie teraz. - Stara się, żeby głos mu się nie łamał. - Dopiero co zaczęliśmy znowu być braćmi.
Nie czuł się tak samotny od czasu swoich pierwszych dni po wyjeździe na studia.
- Słyszysz mnie?
Kilka następnych godzin to jedne z najdłuższych w życiu Sama. Cały czas siedzi przy Deanie, równocześnie starając się znaleźć sposób na to, by zdarzył się cud.
A potem cud się zdarza.
Kiedy jest już po wszystkim, na scenę powraca ojciec. Sam niemal czuje żółć w gardle.
- Gdzie byłeś w nocy? - Gdzie byłeś, kiedy cię potrzebowaliśmy?
- Musiałem zająć się kilkoma sprawami.
- Zaskakujące. - Oczywiście. Bo czemu miałbyś zajmować się synami.
- Daj spokój, Sam - odzywa się Dean, ale on nie zwraca uwagi.
- Ścigałeś Demona?
Kiedy ojciec zaprzecza, Sam ma dość. Dość jego samego, jego spokojnego głosu, jakby nic się nie stało, dość tego, że zawsze, zawsze tak jest.
- Dlaczego ci nie wierzę? - Dlaczego zawsze wierzę i zawsze mnie rozczarowujesz?
- Czy możemy się nie kłócić? Przez połowę czasu, kiedy się kłócimy, nie wiem nawet, o co nam poszło. - Sam przygląda się ojcu uważnie. Coś jest nie tak. - Słuchaj, Sammy, popełniałem błędy, ale zawsze starałem się najlepiej, jak mogłem. Nie chcę się więcej kłócić, dobrze?
- Tato, dobrze się czujesz?
- Tak. Tak, jestem po prostu trochę zmęczony. Przyniósłbyś mi kawy?
- Jasne.
Za drzwiami Sam rozluźnia napięte ramiona i powoli idzie w stronę automatu. Teraz, gdy z Deanem wszystko jest już w porządku, nie może się doczekać, kiedy weźmie prysznic i się prześpi. Ostatnia doba była jak jazda kolejką górską zbyt wiele razy. Czekając, aż kubek napełni się kawą, opiera się o ścianę i przymyka oczy. Dopiero teraz, kiedy adrenalina całkiem opada, kiedy żaden z nich nie jest już w niebezpieczeństwie, dopiero teraz świadomość wszystkiego, co stało się przez ostatnie kilkadziesiąt godzin, dociera do niego ze zdwojoną siłą.
Ale nie ma czasu tego analizować, jeszcze nie, nie, dopóki nie znajdą się u Bobby’ego, gdzie Sam będzie mógł pomyśleć o tym w samotności.
Najważniejsze, że sobie poradził.
Najważniejsze, że im się udało.
Nie spieszy się z powrotem, chce dać ojcu i Deanowi jeszcze chwilę w cztery oczy. Mijają go lekarze i pielęgniarki, a on cieszy się, że cały ten pośpiech, wyścig z czasem, już go nie dotyczy.
Bezwiednie rzuca okiem na pokój taty i widzi go leżącego na podłodze. Kolejny szok i przez chwilę ogarnia go panika, póki nie dusi jej w sobie po raz kolejny, a potem dopada do ojca i wzywa pomocy.
- Czas śmierci - 10:41.
Sam ma dość, że zawsze to on jest tym, który przeżywa.
Jest tak bardzo zmęczony.
______
(Napisało się. Jak 90% moich tekstów, wyszedł inaczej niż planowałam. Podejrzewam, że przydałoby mu się leżakowanie i poprawki. Ale taka dawka IMToD i Samowego angstu w nim, jaką sobie zafundowałam, sprawiła, że ten angst zaczął się na mnie przenosić za bardzo i chcę się go pozbyć, więc wklejam.)
fic,
supernatural