Odmieniec [SPN fik]

Feb 20, 2007 23:23

Supernatural, spoilery do 2x14 włącznie.
Dzięki, le_mru, za spojrzenie na tekst i uwagi.


Zawsze myślałeś, że jesteś odmieńcem, że nie potrafisz się dostosować.

Kiedy wyjeżdżałeś z domu, czułeś, że jedyne, co potrafisz robić, to ranić.
Że wykrzyczałeś ojcu rzeczy, które gromadziłeś w sobie od lat, w najgorszych momentach,
że krzyczałeś, nie zważając na to, jak zmienia mu się twarz,
że tak naprawdę pewnie zasłużyłeś na to, co on powiedział tobie.

Prawie chciałeś, żeby cię wtedy uderzył, wszystko (cokolwiek) byłoby prostsze, skończyłoby się tam, wtedy. Sam Syn po prostu przestałby istnieć.

Ale to byłoby za łatwe, a ty z nikim nie miewasz łatwych związków.

Ani łatwych zerwań. Udawałeś, że ojciec to już zamknięta sprawa, udawałeś też przed wszystkimi (przed samym sobą), że polowania cię nie obchodzą, ale nadal czytałeś gazety i raz na jakiś czas znikałeś z miasteczka studenckiego. Parę miesięcy później miałeś już zaprzyjaźnioną pielęgniarkę w szpitalu w Bakersfield, która nie zadawała pytań i tylko rzucała współczujące spojrzenia. Wydawało jej się, że coś wie. Nie miała pojęcia.
Ale uśmiechałeś się do niej z wdzięcznością za każdym razem, kiedy zakładała ci opatrunek.

Robiłeś to wszystko, bo stare przyzwyczajenia ciężko wyplenić, ale ciężko nie jest równe niemożliwemu; miesiące mijały i coraz bardziej ograniczałeś polowania,
coraz trudniej było ci ukrywać się przed kolegami i Jess,
coraz łatwiej przychodziło czytanie w gazecie tylko stron ze sportem i polityką (na to żadna sól nie mogłaby pomóc).
Być może i tak robiłbyś to dalej, nieregularnie, od czasu do czasu, gdyby nie ten wilkołak koło Ridgecrest, gdyby nie ta dziewczynka, którą znalazłeś za późno. Kiedy potem wracałeś ze szpitala do Stanford, z opatrunkiem na lewym barku, opakowaniem tabletek przeciwbólowych i świadomością, że nadchodzą ciężkie czasy, bo chęć utrzymania tajemnicy i brak ubezpieczenia kosztowały cię utratę niemal wszystkich pieniędzy, wtedy właśnie obiecałeś sobie, że to koniec. Przysiągłeś sobie, że nie będziesz więcej polował, że Sam Łowca przestaje istnieć od tej właśnie chwili.

Ale to byłoby za łatwe, Dean przyjeżdża do ciebie i nagle okazuje się, że tak naprawdę niczego nie pogrzebałeś, że rzeczywistość rzuca ci wszystkie twoje obietnice prosto w twarz, a ty robisz to, co zawsze: działasz.

Potem będzie ci się to wydawało śmieszne, szalenie wręcz śmieszne, ale naprawdę wierzyłeś, że to jednorazowa sprawa, jeden weekend podróży w przeszłość i powrót do teraźniejszości, Stanford, Jess i szkoły prawniczej.
Potem będzie ci się to wydawało śmieszne, ale naprawdę potrafiłeś wyobrazić sobie siebie na sali sądowej.
Ale wtedy, kiedy ten weekend się skończył,
kiedy pożegnałeś Deana, jakbyś widywał go raz na miesiąc i udało ci się wmówić sobie, że to jest w porządku,
kiedy wszedłeś do sypialni i tak bardzo zmęczony położyłeś się na łóżku,
kiedy otworzyłeś oczy
- wtedy nic w twoim życiu nie wydawało ci się choć w najmniejszym stopniu śmieszne.
Dotarło do ciebie, że Sama Szczęśliwego po prostu nie było w tym planie, jakikolwiek on by był.

Ale to byłoby za łatwe, pewnie to o to chodzi, to byłoby za łatwe, gdybyś mógł być z dziewczyną, którą kochasz, prawda? Byłoby za łatwe, tak po prostu ożenić się, mieć dzieci, pracować w kancelarii.

*

Zawsze myślałeś, że jesteś odmieńcem, że nie potrafisz się dostosować.

Przez te lata nauczyłeś się, jak sobie z tym radzić i jak to ukrywać. Całkiem dobrze ci szło, a to, że ludzie brali cię za takiego, jakiego cię widzieli, jakiego im pokazywałeś, a nie takiego, jakim jesteś? W porządku, to cena, którą gotów byłeś płacić, choć tak naprawdę nigdy nie rozważałeś przecież żadnych za i przeciw, nigdy nie zastanawiałeś się, co ukrywać, a co nie. Zawsze działałeś na wewnętrznym autopilocie, chociaż czasem zupełnie go nie rozumiałeś.

Pomógł ci przejść przez pierwsze parę dni, tygodni, a może nawet miesięcy po śmierci Jess, pozwolił nie rozlecieć się, nie rozsypać zupełnie i spektakularnie, nie pokazać światu, sobie i Deanowi, jak bardzo słaby tak naprawdę jesteś.

Po kolei składałeś cały ten bałagan, byłeś Samem Bratem, Samem Łowcą, Samem Po Śmierci Jess, Samem Synem...
Przez jakiś próbowałeś być jeszcze Samem Ze Stanford, dostawałeś maile i odpisywałeś na nie, opowiadając, co u ciebie słychać, a raczej co byłoby u ciebie słychać, gdybyś naprawdę był tym, kim wydawałeś się być, tam, na uczelni. O ludziach, których tam znałeś, po jakimś czasie mówiłeś jako o "znajomych", zrozumiałeś, że chyba w rzeczywistości wiedzieli o tobie zbyt mało, żeby tak naprawdę przyjaźnić się z tobą. Przestałeś się oszukiwać i całkiem możliwe, że pozbycie się Sama Ze Stanford był najłatwiejsze.

Tylko nad snami nie potrafiłeś zapanować, prawdopodobnie dlatego miałeś koszmary przez długie miesiące, na początku niemal każdej nocy.

*

I nawet nie masz czasu pomyśleć, że coś zaczyna się układać, bo pojawiają się wizje, Dean ma atak serca, twoja matka przeprasza cię za coś, o czym nie masz pojęcia, a po roku na łono rodziny powraca John Winchester.

Kiedy myślisz, że to niemal zbyt wiele, odnajdujesz siebie z coltem wycelowanym w opętanego ojca,
siebie przy łóżku nieprzytomnego Deana,
siebie przy palących się zwłokach,
siebie próbującego nieporadnie pogrzebać Sama Syna,
siebie starającego się nie zrobić kompletnej katastrofy z bycia Samem Bratem,
siebie wpatrzonego w jezioro, próbującego przetrawić jakoś to, że twój ojciec... że twój brat...
Nie, mówisz sobie w myślach i jakimś cudem udaje ci się nie załamać, chociaż tak bardzo chciałbyś. Ale obok jest Dean, a ty musisz choćby jedną rzecz zrobić dobrze, więc tylko zaciskasz pięści i czekasz, aż skurcz mięśni przejdzie. Bo twój brat jest silny, ale wiesz już, że jesteś jego słabym punktem, jakimś lichym korkiem przytrzymującym tamę, jaką postawił i niech cię szlag, jeśli nie zrobisz wszystkiego, żeby tak zostało.

*

I po tym wszystkim nie dziwisz się, że nikt cię dobrze nie zna, nikt może poza Deanem, ale on i tak wie mniej niż wydaje mu się, że wie.
Nie dziwi cię, że nikt cię dobrze nie zna, ale kiedy "budzisz się" w hotelowym pokoju, z krwią na rękach i koszuli, odkrywasz, że ty też nie wiesz o sobie wszystkiego, nie znasz się tak, jak sądziłeś, a to, co myślałeś, że wiesz, może być po prostu kolejną warstwą abstrakcyjnego obrazu o niewiadomym znaczeniu.

Kiedy już ta myśl dociera do ciebie, wżera ci się w świadomość, robisz to, co zawsze, kiedy nie chcesz skupiać się na tym, co czujesz.
Działasz.

Myjesz ręce. Dzwonisz do Deana.

Bo możesz udawać kogoś kim nie jesteś,
możesz nie myśleć o tym, że nie wiesz, kto się pod tym kryje.
Możesz nie zastanawiać się, czy kiedyś w ogóle tak naprawdę wiedziałeś.

KONIEC

fic, supernatural

Previous post Next post
Up