urodzinowy fik dla Pelle

Jan 23, 2009 00:00

Kochany Tłinie, życzę Ci mnóstwo, mnóstwo szczęścia, wielu spełnionych marzeń, odkrycia marzeń nieodkrytych, bezbolesnego skończenia studiów, miłości w każdej postaci, licznych spotkań z przyjaciółmi, dużo śmiechu i pozytywnej energii, jak najmniej smutku i angstu (chyba, że w fikach), chętnego do współpracy Wena, rozwijania się - pisarskiego oraz jakiego-jeszcze-chcesz, a także fantastycznych seriali, które wzbudzają emocje i pobudzają do myślenia.



A z okazji Twoich urodzin napisał się fik!

tytuł: Obrazy odbite
fandom: BSG
ilość słów: 835
ostrzeżenia: spoilery do 4x11 Sometimes a Great Notion
co jeszcze?: le_mru, dzięki za betę!


Obrazy odbite

Lee wpatrywał się w lustro od kwadransa. Piana na twarzy - pozostałości po goleniu - powoli zaczynała spływać, odsłaniając poranną szczecinę. Jak zafascynowany patrzył na strużkę mydła, próbując dostrzec żyłę pompującą krew pod jego skórą.

Zastanawiał się, jak to jest być Cylonem.

*

Miewał sny, w których dowiadywał się, że jest jednym z nich. Kto ich nie miał? Od chwili, kiedy dowiedzieli się, że Cyloni wyglądają jak ludzie, do czasu, kiedy Sam Anders i Szef Tyrol dołączyli do Saula Tigha stojącego w pobliżu śluzy - sny pojawiały się częściej lub rzadziej, zmieniała się tylko ich treść.

Lee pamiętał armię własnych kopii otaczającą go ze wszystkich stron, podchodzącą coraz bliżej i bliżej, pamiętał ciężar pistoletu w spoconej dłoni i dotyk zimnej stali na skroni, pamiętał, jak uśmiechali się do niego, Nie martw się. Będziemy tu, kiedy wrócisz.
Pamiętał, jak Gaius Baltar usiadł w gabinecie komandora i z lekko drżącymi dłońmi zaciśniętymi na kartce papieru, oświadczył jego ojcu i prezydent Roslin, że wyniki badań wskazują na to, że Lee Adama jest Cylonem.
Pamiętał siebie (swoją kopię?) patrzącą z boku, jak jego kopia (on?) strzela do komandora Adamy (swojego ojca?), pamiętał krew, mnóstwo krwi, na jasnym blacie w CIC.
Pamiętał Karę, przytuloną do niego w celi, Karę, która szeptała: Ty i ja, Lee, ty i ja. Ale wszystko będzie dobrze, poradzimy sobie.

*

Nieraz zastanawiał się, co by zrobił, będąc Cylonem, będąc jednym z Ostatecznej Piątki.

Dołączyłby do reszty, jak Tory, przy pierwszej możliwej okazji? Przyznałby się, jak Tigh, stanąłby przed admirałem i powiedział: Jestem Cylonem? Przyznałby się, a potem z podniesioną głową stanąłby przy śluzie, gotowy na śmierć? Wydałby pozostałych? A może nic by nie zrobił, jak Sam i Szef, czekałby, aż po niego przyjdą, aż zaaresztują go na oczach załogi, na oczach Kary?
A może ukryłby się, wycofał, zaszył na jednym z pasażerskich statków, gdzie D’Anna nie mogłaby spojrzeć na niego z pokorą i czymś w rodzaju cichego uwielbienia, Jesteś jednym z nas. Jesteś jednym z Ostatecznej Piątki (tak, to też mu się śniło).

Udało mu się przekonać się, że czegokolwiek by nie zrobił, nie byłaby to ucieczka. Kiedy patrzył, jak D’Anna schodzi na pokład Galactiki, czuł, jak strach ugniata mu żołądek i pot cieknie pod garniturem, ale nie cofnął się. Był Lee Adamą.
Kiedy zobaczył w jej oczach to, co tak bardzo chciał zobaczyć, czujność i podejrzliwość w stosunku do przedstawiciela ludzi, ugięły się pod nim kolana. Przez krótki moment poczuł się tak wolny, jak nie czuł się od czasu Ataku, od czasu życia na Caprice i beztroskiego latania... Być może nie czuł się tak wolny od czasu ukończenia Akademii.

*

Starał się nie wyobrażać sobie, jak zareagowaliby inni.

Starał się nie myśleć, co zrobiłby jego ojciec. Starał się nie analizować, nie wymyślać różnych scenariuszy, starał się nie dopuszczać do siebie myśli, że to nie o Zaka, nie o Karę pytał wtedy ojca w sali odpraw. Co by było, gdyby okazał się Cylonem?
A kiedy Tigh ujawnił się jako jeden z nich, kiedy Lee patrzył, jak jego ojciec pęka, załamuje się, kiedy podtrzymywał go, wstrząsanego płaczem - starał się wtedy nie myśleć o tym, czy i jak bardzo reakcja ojca byłaby inna, gdyby to on był na miejscu Tigha. Starał się nie myśleć i wypchnął to ze świadomości, miał wtedy inne, pilniejsze, ważniejsze sprawy. Ale to nie znaczy, że pytanie nie wracało do niego później, kiedy nie stali na skraju kolejnej wojny.
Co by było, gdybym był Cylonem, tato?

Starał się nie zastanawiać, jak zareagowałaby Kara. Widział, jak zadziałała na nią wiadomość o Samie. Zaskoczenie, zaprzeczenie, niedowierzanie. Szybko zobaczył - oczywiście - determinację. Prawie widział ją, taką jak kiedyś, kopiącą krzesło w mesie, siadającą na nim okrakiem, zapalającą cygaro i rzucającą z krzywym uśmiechem i wyzwaniem w oczach: Mam męża Cylona. Pewnie wtedy pierwsza wyciągnęłaby broń i strzeliła Andersowi między oczy.
Może tak, może nie.
Ale to już nie była ta sama Kara - Lee sam nie wiedział, którą Karę ma przed sobą teraz, tak wiele się zmieniło, że prawie nie pamiętał, jacy oboje kiedyś byli - i nikt do nikogo nie strzelił. Nikt nie wyciągnął pistoletu z kabury, nikt nie przystawił Samowi lufy między oczy i nie pociągnął za spust.
Nikt teraz nie przystawiłby Lee lufy między oczy i nie pociągnął za spust. Módl się, żebyście mieli kopię zapasową (tak, to też mu się śniło).

*

Potem znaleźli Ziemię, która ich zawiodła. Ludzi, Cylonów, nieważne, bo tak naprawdę ani jedni, ani drudzy nie odnaleźli tego, czego szukali.

Odnaleźli Ziemię. Lee chodził między ruinami, od czasu do czasu dotykając zimnej skały, jakby pod palcami miała mu się nagle objawić odpowiedź na każde niezadane pytanie. Patrzył na morze, którego woda była skażona, na ruiny, które przywodziły na myśl dwanaście planet pozostawionych daleko w tyle, na ziemię, w której leżały szczątki Cylonów. Wzdrygnął się, kiedy po raz kolejny coś zachrzęściło mu pod nogami. To tylko liście i trawa, wiedział o tym, ale w myślach słyszał tylko: Szczątki Cylonów. Trzynaste plemię.

Lee zamknął oczy i czując słony zapach morza, zapach, którego niemal nie pamiętał, myślał o tym, jak bardzo chciałby się obudzić.

bsg, fic, urodziny, finding my words in 2009

Previous post Next post
Up