Fikaton Lost, dzien trzeci

Sep 03, 2006 23:50

Czuję, że to mogło być bardziej dopracowane, ale tekst nie chciał ze mną współpracować w pociągu. Ale jestem ja, jest tekst, zdążyliśmy!

Dla Pelle (pellamerethiel)

Król Artur

To był jeden z tych dyżurów, po których Jack niemal zapominał jak się nazywa. Karambol na autostradzie, pijany nastolatek z rozbitą głową, młoda dziewczyna po próbie samobójczej… Pracował niemal bez przerwy przez czternaście godzin, a wypił tylko trzy kawy. Wchodząc do budynku, w którym znajdowało się jego mieszkanie, nawet nie zapalił światła. Z na wpółprzymkniętymi powiekami wcisnął guzik i czekał na windę. Miał ochotę oprzeć głowę o ścianę, która była tak blisko, tylko na chwilę… Ale zmobilizował się, nie miał zamiaru zasnąć na środku korytarza, pod drzwiami do windy.
Kiedy podjechała, wsiadł, nacisnął przycisk z numerem ósmym i bezmyślnie patrzył przez małe zakratowane okienko, jak przesuwały się kolejne piętra. Winda zatrzymała się niemal bezszelestnie, Jack wyszedł na korytarz i - znowu nie zapalając światła - skierował się do swoich drzwi. Próbował właśnie trafić kluczem do zamka, kiedy go usłyszał.
- Elastyczne godziny pracy, doktorku?
Rozbłysło światło i przez chwilę Jack nic nie widział, oślepiony. Zamrugał kilka razy i kilka metrów przed sobą zobaczył opartego o ścianę Sawyera. Zamknął oczy. Otworzył. Nie pomogło, nadal tam był.
Nie mam na to siły jęknął w duchu i zacisnął zęby. Otworzył drzwi i wszedł do mieszkania. Wiedział, że Sawyer wejdzie za nim, ten mężczyzna nigdy przecież nie czekał na specjalne zaproszenia.
Szybko porzucił myśl o kawie, to był bardzo zły pomysł, zakładając, że chciałby się jak najszybciej położyć. Sawyer odsuwał „jak najszybciej” przynajmniej o pół godziny, a to i tak, jeśli uda się go szybko spławić, w co Jack szczerze wątpił. Nalał sobie podwójną whisky, nawet nie patrząc na drugiego mężczyznę. Gościnność nie obowiązuje wobec niechcianych gości w środku nocy.
Nie widzieli się od dobrych kilku lat (sześciu lat, dziesięciu miesięcy i dziewiętnastu dni) i Jack wcale za nim nie tęsknił. Myślał, owszem, wiele razy, o tym, co zdarzyło się na wyspie, o nim, o Kate i o sobie, o tym cholernym, dziwnym związku, który zupełnie przypadkowo najlepiej skomentował pijany Charlie, nazywając Kate Ginewrą. Jack roześmiał się wtedy razem z innymi, ale przyszło mu do głowy, że to nawet nie jest głupie, ona Ginewrą, więc on sam królem Arturem, a Sawyer najgorszym materiałem na Lancelota, jakiego widział świat. Ale w końcu to właśnie on zdobył wyspową Ginewrę, więc czy Jack tego chciał, czy nie, taki był podział ról w tym dramacie. Cyniczna wizja siebie jako króla Artura nawet pomogła mu przejść przez to wszystko z resztkami godności.
I przeszedł. Więc czemu teraz, siedem lat po powrocie z wyspy, cholerny Lancelot siedzi na jego kanapie?!
Chciał, żeby Sawyer powiedział już, co ma do powiedzenia (cokolwiek to jest) i sobie poszedł.
Chciał, żeby Sawyer nawet nie zaczynał mówić i sobie poszedł.
- Ona nie żyje, Jack.

Kiedy potem o tym myślał, nie potrafił stwierdzić, jaka była jego pierwsza reakcja. Pamiętał szum w uszach, skurcz w żołądku, wściekłość na Sawyera i głupią myśl, że coś tu jest bardzo nie tak, Ginewra w tej historii nie umierała pierwsza, wcale nie.

fikaton, lost

Previous post Next post
Up