Trzy rzeczy, których John Winchester nigdy nie zrobił [SPN]

Mar 23, 2007 18:56

To jest swego rodzaju follow-up do poprzednich Trzech, ale tym razem tylko o wielkim nieobecnym, czyli Papie. To też długo za mną chodziło.
Dzięku dark_vanessa i kubis za wsparcie i oczekuję spin-offa ;)

2.400 słów
Dean, Sam, John, ekipa z Zajazdu
spoilery do 2x14 Born Under Bad Sign
dość swobodne użycie Rituale Romanum
AU


TRZY RZECZY, KTÓRYCH JOHN WINCHESTER NIGDY NIE ZROBIŁ

(1)

I've been down on bended knee talkin' to the man from Galilee
He spoke to me in the voice so sweet
I thought I heard the shuffle of the angel's feet
He called my name and my heart stood still
When he said, "John, go do My will!"

Sam wycierał włosy ręcznikiem. Zęby szczękały mu z chłodu jak kostki lodu w potrząsanej szklance. Woda w wannie była upiornie zimna, przejrzysta, nieco niebieskawa od chloru, jakby przemysłowa, kafelki poszarzałe, można by się nabawić daltonizmu w tej łazience, myślał.

Tata siedział na obtłuczonym brzegu wanny w białym podkoszulku; na tle mlecznego okna jego sylwetka miała świetlisty kontur. Rękę trzymał zanurzoną w wodzie prawie po łokieć i kiedy Sam się wyprostował, mógł zobaczyć Deana: piegi wyraźnie zaznaczone, rzęsy i brwi prawie przezroczyste pod powierzchnią wody, dłoń ojca podtrzymująca go na wysokości szyi i szczęki.

Dean ufał tacie całkowicie: wynurzył się bez zbędnego parskania i chlapania, tylko z jednym, głębokim haustem powietrza. Woda ściekała mu po czole, nosie i brodzie.

- Ego te baptizo in nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Pax tibi.

- Et cum spiritu tuo - wysapał Dean. Ojciec zrobił kciukiem znak krzyża na jego czole.

- Deus omnipotens, Pater Domini nostri Jesu Christi, qui te regeneravit ex aqua et Spiritu Sancto, quique dedit tibi remissionem omnium peccatorum, ipse te liniat Chrismate salutis in eodem Christo Jesu Domino nostro in vitam æternam.

- Amen.

Sam stał z ręcznikiem przerzuconym przez pokryte gęsią skórką ramiona i obserwował, jak Dean wychodzi z wanny. Ojciec podał mu rękę, żeby się nie wyłożył na mokrej podłodze, a Sam rzucił suchy ręcznik. Dean zaczął się nim energicznie wycierać. Poza podkoszulkową opalenizną na karku i ramionach jego skóra była blada i cienka jak papier.

Ojciec uśmiechnął się na odchodnym, Sam zauważył to w lustrze. Nie do nich, uśmiechnął się tak w ogóle, tym swoim tajemniczym, odległym uśmiechem, którego Sam tak nie znosił.

Przez chwilę stali w milczeniu, wycierając się do sucha. Dean wyjął korek z odpływu i kiedy woda spłynęła, Sam nie czuł się w ogóle inaczej, może oprócz tego, że wreszcie wyszorował to brudne miejsce w zagłębieniu kostki. Był rozczarowany i trochę zły, że nie odczuwał tego samego, co Dean, który właśnie wkładał spodnie, mrucząc pod nosem Pater Noster tym zadowolonym tonem zarezerwowanym zwykle dla ulubionych piosenek.

Nie rozumiał tego, w ogóle nie rozumiał, a jego piętnaście lat już chyba do czegoś upoważniało. Tymczasem - może oprócz tych momentów, kiedy wszyscy trzej recytowali Magnificat podczas polowania, stojąc ramię w ramię w ciemności, bo to miało jakąś pierwotną, niepojętą siłę - w ogóle przestał dostrzegać tego Boga, którego codziennie przywoływał ojciec. Bóg był poza zasięgiem Sama, a może Sam poza zasięgiem Boga.

Trochę za mocno trzasnął drzwiczkami szafki ściennej.

- Coś cię ugryzło w tyłek? - zagadnął go spokojnie Dean, zapinając guziki dżinsów.

- Tak, Dean. Coś mnie ugryzło - odpowiedział mechanicznie, rozwieszając ręcznik na kaloryferze. - Jestem pogryziony.

- No właśnie widzę. Rany, uspokój się, nie po to się moczyłeś w tej lodowatej wodzie, żeby teraz wszystko schrzanić.

- I to jest właśnie to, Dean. - Słyszał agresję we własnym tonie, po dziecięcemu piskliwym ze złości, ale nie był w stanie się powstrzymać. - To na mnie nie działa, wiesz?

- Lepiej czegoś takiego nie wykrzykuj - powiedział Dean przyciszonym, ostrzegawczym tonem, nachylając się poufnie w kierunku brata. - Zastanów się, co mówisz.

- To nie moja wina, że urodziłem się w rodzinie religijnych fanatyków, nie? Że mój tata wierzy w "misję od Boga"? I obmywa nas z grzechu co pół roku?

Dean przez chwilę wyglądał, jakby miał go uderzyć, a potem napięcie w jego rękach i barkach znikło, a na twarzy pojawił się nikły półuśmiech, półgrymas.

- To nie moja wina, że się ze sobą borykasz, Sammy. - Dean rzucił w niego swoim wilgotnym ręcznikiem. - To normalne, ale ja ci z tym nie pomogę. Musisz sam to rozstrzygnąć. Ja za ciebie tego nie zrobię.

- Dean…

Ale Dean wciągał już podkoszulek i wychodził. Kiedy zatrzasnął drzwi, Sam z frustracją rzucił ręcznikiem o podłogę i usiadł na klapie od sedesu. Czuł łzy złości napływające do oczu i starał się je ze wszystkich sił zatrzymać, nie chciał płakać. Obmycie grzechów czy nie, Dean zawsze bezlitośnie z niego szydził, a Sam był wiecznie rozdarty między chęcią tłuczenia jego głową o ścianę a przyklejenia się na stałe do jego ramienia.

Szparą między kafelkami spokojnie spacerował rybik. Sam obserwował go, wycierając oczy knykciami.

Jest różnica między powiedzeniem dzieciom, że ich mama jest wśród aniołków, myślał, a uwierzeniem w to. Jest różnica między byciem pobożnym a uczynieniem z siebie Bożego bojownika przeciwko mocom piekieł. Jest bardzo duża różnica między wychowaniem synów na porządnych ludzi a…

Z braku lepszych porównań pomyślał o świętym Jerzym, takim, jakiego kiedyś widział w kościele, na koniu i z włócznią utkwioną w grzbiecie smoka. Święty Jerzy to tylko dawny rycerz i Sam podejrzewał - nie, był pewien - że na smoka wysłał go jakiś król, a nie Bóg.

(2)

Listen closely to me now my darlin' girl
There's one who's out to have you
And jus' his breath will burn your curls

- Chyba nadal niedojadasz.

Sam podniósł powoli głowę znad swojego piwa. Ellen przez chwilę wyglądała, jakby chciała odgarnąć mu włosy z oczu - Sam w większości wypadków wyczuwał takie rzeczy - a potem się rozmyśliła i jej dłoń wróciła na swoje stałe miejsce, na fartuchu, na wysokości biodra.

- Nie mam specjalnego apetytu, Ellen.

- Powiem Deanowi, żeby naprawił tego dużego grilla na gaz, co? Będziemy mogli wrzucić coś na ruszt.

- Nie, nie trzeba, naprawdę.

Ellen stała przed nim w wojowniczej pozie. Pod pozorem wycierania rąk w ścierkę szukała słabych stron przeciwnika, mógł być tego pewien. Czuł na sobie jej badawczy wzrok.

- No dobrze. - Groźba przymusowego karmienia została odsunięta, a głos Ellen zabrzmiał podejrzanie łagodnie. Sam aż popatrzył na nią podejrzliwie przez swoją niesforną grzywkę. - To pewnie przez ten dym.

To nie było przez dym. Sam pociągnął kolejny łyk piwa - PBR, cholerny szajs, ale dobrze wchodził - a potem przysunął sobie dwa opróżnione kieliszki-trzydziestki, żeby się nimi pobawić. Mieściły mu się w dłoni. Ich zawartość Sam chlapnął sobie przed chwilą, na spółkę z Maud, która w tym kącie baru zwykle układała swojego pasjansa. Maud była córką drwala, miała z sześć stóp wzrostu i pewnie potrafiłaby spuścić manto nawet Deanowi, ale, wbrew pozorom, należała do najinteligentniejszych osób odwiedzających ten przybytek. Sam bardzo to doceniał.

- Nie myśl tak intensywnie, bo jakaś żyłka ci pęknie - powiedział Dean, pojawiając się jakby znikąd i opierając o dostępny kawałek baru. - Jeszcze dwa zimne browarki, można?

- Chyba idę kimać, Dean. Dostaję bólu głowy, jeśli za późno wstaję.

- Chyba od czego innego łeb cię boli. - Dean wyglądał i wionął, jakby wypił więcej niż dwa zimne browarki. - Ale postaram się nie obijać o meble, jak przyjdę.

- I tak się zawsze obijasz. Idź już, chyba cię wzywają.

Dean rzucił towarzystwu przy stole przelotne spojrzenie przez ramię. Jo pomachała ponaglająco do starszego Winchestera i kiwnęła głową młodszemu. Sam domyślał się już, co chciała w ten sposób powiedzieć.

- A właśnie! - Dean uderzył się wnętrzem dłoni o czoło, podkasał rękaw i zaczął rysować palcem w kałuży utworzonej przez piwo Sama. - Słuchaj, jeśli byś miał dwa takie elementy, z korbą tutaj i wahaczem tutaj, to jakbyś je połączył?

- Wiesz, że jestem do niczego z mechaniki.

- Dlatego pytam. Chodzi o najprostsze rozwiązanie.

- Zwykłą dźwignią zawiasową.

- Właśnie. Adieu, Sasquatch. - Dean mu zasalutował i odszedł z jedną butelką piwa w ręce, a drugą wetkniętą pod pachę. Tę pierwszą już otwierał zębami.

- Brzytwa Ockhama, Dean - powiedział Sam do nikogo w szczególności. Maud już znikła - miała pryczę w swoim trucku - więc zaczynał się powoli nudzić. Nie żeby tęsknił za towarzystwem. Był ostatnio w jakimś dziwnym miejscu - sam, dobrowolnie odsunięty na dalszy plan, gdzie dekoracje nie są już takie dobre, jak z przodu - i bał się, że to może być zaraźliwe.

Szczególnie nie chciał tym zarazić Deana. O, Dean. Dean zasługiwał na trochę spokoju. Deanowi podobało się na ich wygnaniu, na gigancie: doprowadzał Impalę do błysku, naprawiał z Jo starego trucka Harvelle'ów, w trójkę włóczyli się po okolicy, grzebali w starych sprawach. Teraz właśnie składał z powrotem kuszę, usiłując uczynić z niej półautomat. Niestety, jedno piwo za dużo i Jo musiała mu pomagać ze śrubami.

Sam dopił swoje PBR jednym haustem i wstał. Świat po alkoholu nawet mu się podobał: był tak samo brudny i rozmyty, jak ostatnio zawsze, ale za to znikało to cholerne uczucie, że coś paskudnego musi się wydarzyć i on nie będzie w stanie temu zapobiec. Jak w tym śnie, kiedy biegnie się i biegnie, ale i tak nie można zdążyć na czas.

Przechodząc obok stolika, gdzie Dean i Jo siedzieli ramię w ramię, poklepał ją po rozwichrzonej blond głowie. Jo wymierzyła mu natychmiast kuksańca, ale nie trafiła, bo Sam wycofał się już z jej zasięgu. Powiedział reszcie bardziej cywilizowane "dobranoc" i skierował się do łazienki, omijając wystający kant baru i unikając zderzenia czołem z niskim progiem chyba tylko za pomocą jakiejś podświadomej pamięci komórkowej.

Zabunkrowali się u Ellen po tej sprawie w Baltimore, żeby zniknąć z radaru władz. Było w porządku. Niezły substytut domu, tylko czasem trochę fałszywy, kiedy Sam pomyślał o ojcu i jego roli w tym wszystkim.

Lustro w łazience było pokryte siatką rys i zadrapań. Sam robił do niego miny, bo dziwnie wydłużało mu twarz.

To tutaj się dowiedział, od Asha. Sam beztrosko powiedział coś w stylu: "widziałeś Deana i Jo razem? Pomyślałby kto, że to oni są rodzeństwem", na co Ash odparł spokojnie:

- Bo są. - I zapiął rozporek, i wyszedł, a Sam został sam nad pisuarem. W potrzaskanym lustrze wyglądał jak totalny palant.

Było w porządku, pomyślał teraz, wspinając się po schodach. Trochę nieporozumień, co prawda, bo Dean i Ellen krzyczeli na siebie przez telefon, a potem osobiście przez mniej więcej tydzień. Sam po prostu wziął Jo na lunch i opowiedział jej trochę o tacie. Był do niczego z techniki, ale wiedział, że czasem najlepsze są najprostsze rozwiązania. Zwykła dźwignia zawiasowa.

Dean wprawdzie wyznawał zasadę "Winchesterowie przeciwko całemu światu", ale kiedy w końcu adoptował Jo i dał się przygarnąć Ellen - nie bez walki - zasada ta nadal się sprawdzała i nie zaszło żadne wielkie przewartościowanie. Zajazd zaakceptował Deana, ale Dean do końca nie zaakceptował Zajazdu, chociaż dopuścił do siebie kilku innych łowców i spał bez noża pod poduszką.

Już w pokoju Sam rozebrał się powoli i skrupulatnie złożył swoje ciuchy na krześle. Rozklekotane łóżko zaskrzypiało pod jego ciężarem. Na tym Deana nadal bielały rozrzucone po ostatniej grze karty i Sam wyciągnął też kilka zabłąkanych spod swojego uda, zanim przykrył się kocem.

Przez podłogę przesączały się odgłosy zwykłego wieczornego życia Zajazdu: muzyka, rozmowy, dźwięki automatów do gry. Ponad wszystko wybił się nagle znajomy dziewczęcy pisk i Sam pomyślał, że zaczyna być trochę jak Dean, ale tylko trochę, i to wcale nie w tym względzie, że także znał na pamięć mnóstwo tekstów heavymetalowych piosenek.

Przewrócił się na bok i nakrył poduszką. Czuł zaczątki bólu głowy i zaczynał identyfikować to niedające mu spokoju uczucie.

Chyba się bał.

(3)

Well I've seen the battle and I've seen the war
And the life laying here is the life I've been told
Well I've seen the battle and I've seen the war
And the life laying here is the life I've been sold

Siedzieli po przeciwnych stronie łóżka, plecami do siebie. Sam trzymał się za policzek, który już mu wyczuwalnie puchł. Wykładzina pod stołem miała dziury wypalone papierosem przez jakiegoś znudzonego poprzedniego mieszkańca pokoju i nieudolnie zasłonięte meblami. Sam patrzył na nie bezsilnie. Bał się odwrócić.

- Słuchaj, Dean, przepraszam…

- Daj spokój - wymamrotał Dean. To nie był jego zwykły głos.

- Nie, naprawdę, przepraszam. Dotąd nie miałem okazji nic powiedzieć o tym wszystkim, a ty dzisiaj wydawałeś się taki na mnie wkurzony…

- Widać miałem powód.

- Dean…

Dean wstał i wyszedł do łazienki. Kiedy Sam popatrzył przez ramię, mógł go tam zobaczyć, opartego o umywalkę, jego sztywne i napięte barki. Brudne lustro odbijało krótkie, sterczące włosy na jego głowie i czubek nosa.

- Przepraszam za to, co ci zrobiłem - spróbował w końcu Sam. Usiadł po turecku na łóżku i przyłożył zimną butelkę wody do policzka. Jutro będzie miał tam imponującego sińca, lustrzane odbicie dla tego, co sam już zrobił.

- Przestań. Mam dość tego, że się za wszystko w kółko obwiniasz, wiesz? - Dean nagle się odwrócił. Stał w progu z rękami na biodrach i grymasem złości na twarzy. - To nie twoja wina, że kiedy byłeś opętany, demon zdecydował się tak mi dokopać. Szlag, sam bym pewnie tak zrobił, gdyby był na jego miejscu. Ale kiedy Meg była tylko Meg, nie mogła mi przyłożyć tymi swoimi małymi rączkami, więc wykorzystała twoje łopaty, nie?? Byłem na ciebie wkurzony, bo jesteś wiecznie niezadowolonym palantem i tyle. Nie we wszystkim chodzi o ciebie. Za duże ego?

Sam patrzył na swoje ręce. Nadal miał skórę zdartą z knykci, a Dean posiniaczoną twarz; szwy z łuku brwiowego wyjął dopiero wczoraj. Spod koszulki wystawały krańce bandaża elastycznego, którym owijał sobie bark. To nie było wszystko, nawet jeśli Dean się zachowywał, jakby otrzymał te rany na jakimś cholernym polu bitwy. Nie było nic chwalebnego w tym, jak Dean został sponiewierany. Demon czy nie, Sam to pamiętał, do jasnej cholery.

Dean nadal wyglądał na wkurzonego, ale zarazem dziwnie niepewnie jak na kogoś tak rozzłoszczonego.

Sam zacisnął dłonie w pięści i patrzył na kołdrę, która też padła ofiarą palacza-piromana. Wszystko zaczęło się od zwykłej kłótni: Sam powiedział coś nie w porę, Dean go objechał, co natychmiast uruchomiło pokłady złości i winy u młodszego Winchestera i nagle krzyczeli na siebie, a Dean zamachnął się swoją zdrową ręką. Uderzenie prawie posłało Sama na podłogę, ale udało mu się odzyskać równowagę i zamierzyć się na brata.

Zatrzymał się mniej więcej wpół drogi swojej pięści do jego szczęki, na widok wyrazu strachu, który przemknął przez twarz Deana.

Starszy Winchester najwyraźniej uważał jego milczenie za zamknięcie tematu, bo odwrócił się na pięcie i złapał za klamkę drzwi do łazienki. Sam sprawę nadal miał za otwartą, więc zerwał się i zablokował drzwi łokciem.

- Poczekaj, Dean.

- Nie ma co roztrząsać sprawy, Sammy, jest w porządku.

- Nie uwierzę…

- Daj mi łaskawie się w spokoju wysikać i zmienić opatrunek, dobrze? Jest w porządku. Hm? Jest okej.

Dean wzruszył ramionami i uniósł głowę. Sam ustąpił. Kiedy drzwi się zatrzasnęły, powoli obsunął się po ścianie i usiadł na podłodze z łokciami opartymi na kolanach. Spodnie powoli przecierały mu się na wysokości stawów i chociaż na wspomnienie tej akceptacji, tej spokojnej rezygnacji, jaką zobaczył na twarzy Deana, chciało mu się rzygać, mógł nagle myśleć tylko o swoich dżinsach i że będzie musiał zrobić pranie, i że ta paskudna cytrynowa tapeta nie pasuje do mebli ze sklejki imitującej drewno dębowe.

Za drzwiami Dean syknął z bólu, pewnie odklejając opatrunek od rany, a Sam pomyślał, że chyba się popłacze, jeśli będzie musiał gdziekolwiek iść, do pralni, do sklepu czy gdziekolwiek. Na plecach czuł zimne powietrze ciągnące od drzwi, komórka uwierała go w biodro, ale nie chciał - nie mógł - się ruszać.

To jest to, pomyślał, patrząc na smugi światła na ścianie. To jest najwyraźniej wszystko. Okno było uchylone, poszarzałe od brudu firanki powiewały lekko; na pobliskiej stacji benzynowej wył uszkodzony silnik jakiejś ciężarówki. Telewizor wydał z siebie to przeciągłe stuknięcie, które czasem budziło Sama w nocy. Koszule rozwieszone na żeliwnym żyrandolu stylizowanym na motywy roślinne kiwały się powoli. Od chłodu włosy na karku Winchestera stanęły dęba.

Kiedy usłyszał pukanie do drzwi, zareagował, jakby był na zupełnym autopilocie. Potarł policzek, wstał, podciągnął spodnie i otworzył.

Tata uśmiechnął się na jego widok, chociaż twarz miał straszliwie pokancerowaną. Coś jak popękany, olejny obraz.

- Cześć, synu.

_____________________________________________________________________

(1) Johnny Cash, God's Gonna Cut You Down
(2) 16 Horsepower, Brimstone Rock
(3) Black Rebel Motorcycle Club, Devil's Waitin'

spn, winchesters, fic

Previous post Next post
Up