ZWL 2x05, Poranne przejścia

Jul 28, 2008 02:37

Autorzy: kubis i mlekopijca
Fandom: LOST
Ilość słów: 666
Spojlery: brak
Prompt: drugi, fabuła dramatyczna, śladowe ilości pozostałych
Ostrzeżenia: Fik drogi, bajka ezopowa, monolog wewnętrzny, dygresja, slash, femmeslash, zoofilia, poruszanie ważnych problemów społecznych i obyczajowych (w tym kwestii, że wbrew powszechnemu przekonaniu, bohaterowie jednak sikają), intertekstualność, marne próby poetyzowania, crack, crack, CRACK.

Dedykowane Cody.



Vincent otworzył prawe oko. Zamknął je, otworzył lewe, a potem oba i zamrugał intensywnie. Przez mgłę snu spowijającą jego psi umysł przedzierało się wezwanie, starsze niż czas i silniejsze niż... Vincent nie był dobrym poetą, nie o tej porze. Wystarczy powiedzieć, że poczuł zew! Zew, który kazał mu stanąć na łapy i pognać przed siebie z nosem przy ziemi, przed siebie, do celu. Miał misję, której nie mógł z czystym sumieniem wykonać na plaży. Jego psi instynkt - odziedziczony po przodkach wilkach - podpowiadał mu, iż nie należy sikać na własne podwórko - a w tym wypadku na własną plażę.
Vincent wstał, wyciągnął przed siebie przednie łapy i przeciągnął się. Zamerdał ogonem, uniósł łeb i złapał wiatr w nozdrza. Nadstawił uszu. Usłyszał krzyk mew, szum oceanu i drzew, cichy szelest targanych wiatrem połaci namiotów i chrapanie Dużego Człowieka Zawsze Pachnącego Jedzeniem. Vincent lubił Dużego Człowieka Zawsze Pachnącego Jedzeniem. No dobrze, będąc szczerym, jego jedzenie, ale sam Duży Człowiek Zawsze Pachnący Jedzeniem też nie był zły. Drapał go za uchem i po brzuchu i nigdy nie próbował kopać. Tak, Duży Człowiek Zawsze Pachnący Jedzeniem był zdecydowanie dobrym człowiekiem.
Vincent pochylił łeb, niemal dotykając nosem piasku i ruszył przed siebie. O tej porze piasek nie był jeszcze nagrzany i nie parzył łap, ale miękko przesypywał się pod poduszeczkami.
Minął namiot Człowieka Z Małym Człowiekiem i podkulił ogon. Przy Małym Człowieku zawsze musiał być grzeczny i ułożony, a najlepiej żeby w ogóle nie było go w pobliżu. Vincent bardzo chętnie wypomniałby komuś, że był na tej plaży pierwszy, ale gdy otwierał pysk i zaczynał przekaz, natychmiast kazali mu się zamknąć. Ciężkie jest życie niezrozumianych, co mógłby potwierdzić jedynie Człowiek Od Łowienia Ryb, Który Czasem Dokarmiał Psa.
Zrobił jeszcze kilka kroków i znalazł się na skraju dżungli. Przyspieszył.
Prawa przednia łapa, lewa tylna łapa, po prawej krzak, po lewej bambus, lewa przednia łapa, auć, szyszka, prawa tylna łapa, o, zapach, dzik tu był, skurczybyk niemyty (żaden sukinsyn, jak mawiał Człowiek Z Namiotem Skarbów, Vncent nie widział powodu, by obrażać jakąkolwiek psią matkę tego świata. Był niemal pewien, że żadna szanująca się suka nie urodziłaby dzika. Ludzie czasem byli tacy głupi...), trzeba będzie go pogonić... Miał nadzieję, że ktoś się tym zajmie, Łysy Człowiek albo Kudłaty Człowiek, wszystko jedno, byle byłoby mięso na kolację. Prawa przednia łapa, lewa tylna łapa, auć, pęcherz, szybciej!, lewa przednia łapa, prawa tylna łapa, prawa przednia łapa, miał wrażenie, że ostatnim razem to było bliżej, lewa tylna łapa... Na krzaku po prawej zauważył siedzącą papugę, ale nie zatrzymał się, by ją obszczekać, nie teraz, misja przede wszystkim, lewa przednia łapa, prawa tylna...
Wreszcie jest! Ujrzał cel swej wędrówki! Wyłonił się zza zakrętu ścieżki i objawił niczym wielka porcja wołowiny w najszczęśliwszych snach Vincenta.
Na Psa Pawłowa!
Na Białego Kła i jego wilczych przodków!
Na Szarika, żeby nie wyjść na ksenofoba!
Na Lassie, żeby nie wyjść na szowinistę!
Na Zakochanego Kundla, żeby nie wyjść na rasistę!
Na Jakiegokolwiek Psa, Który Woli Psy Od Suk, żeby nie wyjść na homofoba i na Jakąkolwiek Sukę Wolącą Suki Od Psów, żeby nie wyjść na szowinistę-homofoba!
Na... WSZYSTKIE PSY TEGO ŚWIATA!
To ona!
O radości! Był u celu!
Zatrzymał się i szczeknął radośnie. Jego pęcherz też by szczeknął, gdyby mógł. Nie mógł, więc tylko ponaglił go do działania, przerywając chwilę triumfu i euforii bolesnym skurczem. Vincent już nie szczekał, musiał działać.
Podbiegł do drzewa i obwąchał je. Upewniwszy się, że nikt nie naruszył jego terytorium, bezzwłocznie przystąpił do działania. Uniósł lewą tylną łapę po kątem siedemdziesięciu stopni i z namaszczeniem obsikał Siku-Palmę. Żółty strumień z cichym szemraniem spłynął po wyschniętym pniu drzewa. Vincent czuł błogość, jakby wielki ciężar został zdjęty z jego... pęcherza (Vincent, jak już wspomniano, nie był dobrym poetą).
Kilkoma posuwistymi ruchami tylnych łap symbolicznie zakopał miejsce aktu, szczeknął i udał się w drogę powrotną do obozu, kierując się w stronę wschodzącego słońca. Człowiek Od Łowienia Ryb, Który Czasem Dokarmiał Psa pewnie już wstał i na plaży czekało śniadanie.

zabójcze wyzwanie literackie 2, autor: skye, zwl 2: runda piąta, fandom: lost, autor: kubis

Previous post Next post
Up