Tytuł: Skok
Autor:
kubisFandom: Supernatural
Występują: Sam W., Dean W., John W.
Spoilery: brak (pre-series) - no, chyba, że treść pilota to spoiler;)
Ilość wyrazów: 781
Prompt 3 [Miałam o tym nie pisać. Naprawdę.]
Ponieważ tobie jednemu powiem
- Wiem, że ten pomysł wam się nie podoba, ale... chciałbym, żebyście mnie wysłuchali. Ja tego naprawdę chcę. Myślałem o tym, długo. Chcę jechać do Stanford, chcę się uczyć. Nie jestem taki, jak wy, przykro mi. Nie mogę tak żyć, bo tak trzeba, bo jestem potrzebny tym wszystkim innym rodzinom, żeby nie cierpieli tak jak my, bo mama... - Sam urwał.
(Skoro przed lustrem to jest takie trudne, jak uda ci się powiedzieć chociaż połowę tego, patrząc im w twarz?)
ponieważ jutro spadnę z obłoków, ponieważ jutro życie skończy się i rozpocznie.
Sam właśnie skończył myć naczynia po kolacji i doszedł do wniosku, że to jeden z najmniej-złych momentów, więc postanowił spróbować. Ściskając w dłoniach ścierkę, odwrócił się, żeby zobaczyć, jak jego brat wstaje od stołu i kieruje się w stronę drzwi.
- Dean, poczekaj. Musimy... Chciałbym wam o czymś powiedzieć.
(Teraz już nie ma odwrotu. Ale przecież go nie chcesz, niezależnie od tego, jak bardzo się denerwujesz.)
Dean zatrzymał się w drzwiach i odwrócił, zaniepokojony tonem jego głosu, ojciec rzucił mu pytające spojrzenie, a zlewozmywak skrzypnął w proteście, kiedy się o niego oparł. Sam policzył w myślach do trzech i zaczął mówić.
(Po chwili tata wrzeszczy, ty też, a Dean nadal stoi przy drzwiach, obserwując was bez słowa. Miałeś nadzieję, że będzie inaczej, ale nie jesteś zdziwiony - rozczarowany, tak, ale nie zdziwiony - i przez głowę przemyka ci krótka myśl, że nie masz pojęcia, jak to naprawicie.)
Wszystko kończy się, kiedy ojciec mówi:
- Jeśli stąd wyjdziesz, nie wracaj.
Czy czułeś, czy widziałeś we śnie, jak z góry leci się w przepaść? Otóż ja tak lecę na jawie.
***
I nie boję się i ty się nie bój. Właściwie boję się, ale...
Sam patrzył przez zabrudzoną szybę autobusu na Deana stojącego z założonymi rękami, opartego o Impalę. Powinien teraz wysiąść, powinni jakoś porządnie się pożegnać (chyba wystarczy, że z ojcem wszystko skończyło się na tych zatrzaśniętych drzwiach?). Bo Sam miał sporą wyobraźnię, ale nie nazwałby tego, co się stało, porządnym pożegnaniem. Dean był przy nim i dla niego zawsze (aż do chwili, kiedy wyszedłeś z walizką, czujesz to. Czujesz, że wtedy coś zatrzasnąłeś, mocniej niż tamte przeklęte drzwi. Mimo że pojechał za tobą, huk ciągle brzęczy ci w uszach) i nawet, jeśli zachowywał się czasem jak skończony idiota, jeśli był tak głupio bezbronny wobec pieprzonej rzeczywistości i tak niezrozumiale bezkrytyczny wobec ojca (do perfekcji opanowałeś wzruszanie ramionami tylko w myślach, co?), to i tak, nadal, zawsze, był jego bratem. I zasługiwał na coś więcej niż wspólne czekanie w milczeniu na przyjazd autobusu, wydrapywanie trampkiem dziury w chodniku, a potem lekki uścisk (miał napięte mięśnie chyba nawet bardziej niż ty) i tyle. Sam chciał jeszcze powiedzieć: Przepraszam, Dean, ale nie odezwał się, bo wiedział, że to nie było to, na co jego brat czekał. (Nie powiedziałeś: Jestem palantem, wracajmy do domu.)
(Teraz siedzisz w autobusie, robi ci się coraz bardziej gorąco i wiesz, że nie wysiądziesz, bo taki właśnie jesteś, bo obaj tacy jesteście i że gdybyś to zrobił, Dean myślałby, że jednak się rozmyśliłeś, a wtedy nie mógłbyś, nie mógłbyś drugi raz, bo nawet wolność ma czasem cenę, która jest za wysoka.
Przez chwilę myślisz, że może już teraz zapłaciłeś za dużo, ale kierowca właśnie zamyka drzwi i zapuszcza silnik. Zdążasz tylko podnieść rękę na pożegnanie i zobaczyć, jak Dean odpowiada tym samym gestem, kiedy autobus gwałtownie skręca w lewo i już nie widzisz ani Deana, ani Impali, widok za oknem zmienia się coraz szybciej, a ty zamykasz oczy.)
***
...jest mi słodko. Właściwie nie słodko, lecz zachwyt...
Sam zawsze sądził, że nie lubi tłumów. Miał nawet pewność, w końcu zaliczył w swoim życiu niejedną szkołę z nadkompletem uczniów.
Dlatego z całej mieszanki uczuć, która owładnęła nim po wkroczeniu na teren college’u, najwyraźniej zapamiętał zaskakujące poczucie wspólnoty z anonimową masą studentów, zajmującą niemal całą widoczną przestrzeń. Byli jak on. On był jak oni. Zaczynali nowe życie.
Po paru minutach odnalazł właściwą kolejkę i ustawił się na jej końcu. Wyciągnął z kieszeni nieco przygniecione jabłko i jadł, obserwując kilka z najbliżej stojących osób. Odwzajemnił uśmiech niewysokiej, rudej dziewczyny stojącej za nim, zauważył, że blondyn w sąsiedniej kolejce jest chyba tak wysoki jak on, a chłopak tuż przed nim miał tatuaż na karku i najwyraźniej ten sam problem z zapanowaniem nad włosami, co Sam.
Poczuł czyjąś rękę na ramieniu, odwrócił się i znów miał przed sobą tę rudą dziewczynę.
- Cześć, jestem Cloe. Wybacz, że cię tak zaczepiam, ale denerwuję się i pomyślałam, że lepiej będzie z kimś pogadać, niż tak stać i się trząść.
- Nie ma za co, doskonale rozumiem. - Uścisnął jej wyciągniętą dłoń. - Jestem Sam. Sam Winchester.
(Nazywasz się Sam Winchester i jesteś aż głupio szczęśliwy.)
_________
*Cytaty pochodzą z "Braci Karamazow" F. Dostojewskiego