To wszystko wina Naśki. Ona mnie podpuściła, ona wyjudziła, jej jest dedykowane. Nasiu, genderswap priorytetem, raz! Dla Ciebie. ♥
Wreszcie udało mi się napisać to, o czym była mowa już właściwie od drugiego dnia. Dopiero pod koniec mój mózg (którego aktualnie nie ma, tej wersji będę się trzymać) zaczął pluć crackiem i udało mi się urodzić to.
Jak zwykle - Nasi
nashirah serdeczne bór zapłać za betę. :***
Autor:
idrilkaFandom: Supernatural
Tytuł: Kwestia imidżu
Ostrzeżenia: Genderswap; crack; spojlerów brak; totalne AU.
Ilość słów: 1016 (Kubiś, nie umieraj!)
Kwestia imidżu
(…) Teraz w pace swe ostatnie resztki imidżu tracę (…)
Było ich dwie. Diana i Samantha, Samantha i Diana. Dwie nieustraszone zabójczynie tego, co nadnaturalne. Nie istniała dla nich sytuacja bez wyjścia, nie istniało nic, co mogłoby je zatrzymać w ich krucjacie przeciwko siłom zła.
Było ich dwie. I aktualnie siedziały w pace.
Teksański wymiar sprawiedliwości musiał ich wyjątkowo nie lubić. W areszcie jednego z komisariatów w San Antonio było ciemno i obskurnie. I śmierdziało. Ciemnoszara farba odłaziła wielkimi płatami ze ścian, linoleum na podłodze rwało się przy brzegach, a na suficie powoli zyskiwał świadomość monstrualnej wielkości grzyb.
Sam usiłowała skulić się w kącie i wyglądać na dużo mniejszą, niż w rzeczywistości. Jednak przy jej wzroście modelki i nogach do nieba, było to absolutnie niewykonalne.
Gotka-lesbijka, która - jak Sam zdążyła się już dowiedzieć, chociaż wcale ją to nie interesowało - została zamknięta za palenie trawki w miejscu publicznym, kleiła się do niej nieustannie. Im bardziej Samantha odsuwała się w kąt, tym bardziej gotka nacierała.
A miała czym.
- Słuchaj, ja… Przepraszam, ale… - usiłowała protestować Sam.
- Zostaw ją w spokoju. - Diana wreszcie uznała za stosowne wkroczyć do akcji. Najwyższy czas. - W tej chwili.
Gotka zmierzyła ją niechętnym spojrzeniem wymalowanych oczu i zrobiła dwa kroki w tył.
- Sorry, laska, nie wiedziałam, że to twoja cizia… - powiedziała, pretensjonalnie przeciągając sylaby.
- To nie moja… - Di zgrzytnęła zębami - cizia. To moja siostra. I masz się od niej odpieprzyć, zrozumiano?!
Policjant przełknął ostatni kęs pączka i wytarł lukier z brody, po czym wskazał palcem na siostry, siedzące w spokoju pod ścianą.
- Ej, wy, Winchester! Ruszać tyłki, wpłacono za was kaucję.
Wymalowana gotka popatrzyła na nie spode łba, kiedy wychodziły.
W korytarzu Sam najpierw zobaczyła czapeczkę, a później także resztę Bobby’ego.
- No, wreszcie, dziewczyny. - Łowca westchnął z ulgą, kiedy je spostrzegł. - Gnałem tutaj na złamanie karku, żeby was wyciągnąć z tego pierdla. Możemy już iść?
- Jasne - uśmiechnęła się Sam.
- Chwila - powiedziała w tym samym momencie Di, po czym odwróciła się do kontuaru, za którym stał wysoki, przystojny policjant. - Kluczyki - zażądała kategorycznym tonem, wyciągając rękę z miną mówiącą, że ma o wiele większe jaja od niego.
- Nazwisko? - zapytał rzeczowym tonem policjant.
- Winchester.
Po chwili Diana trzymała już w jednej ręce kluczyki do Impali, a w drugiej papierową torebkę z innymi drobiazgami. Oraz kartkę z numerem telefonu policjanta.
- No - odwróciła się do Sam i Bobby’ego - teraz możemy iść.
- Hej, Bobby… - Sam już miała wsiąść do samochodu, kiedy nagle się zatrzymała. - Słuchaj… Wielkie dzięki.
- No - przytaknęła Diana. - Dzięki, Bobby.
Łowca popatrzył najpierw na jedną, potem na drugą i poprawił sobie czapeczkę.
- Och, naprawdę, jestem wzruszony - powiedział tonem, który sugerował coś dokładnie odwrotnego. - A teraz… Możemy już jechać?
Diana wsiadła do Impali i przez chwilę wydawało się, że nie ma zamiaru ruszyć. Głaskała czule kierownicę i tapicerkę, jakby chciała się upewnić, że jej ukochanej, wypieszczonej zabaweczce nic się na policyjnym parkingu nie stało.
- Ej, ty, lady Di, ruszaj wreszcie. - Sam trąciła ją łokciem.
Diana przekręciła kluczyk w stacyjce, pozwalając, by silnik chodził przez chwilę na jałowym biegu, po czym wrzuciła jedynkę i ruszyła.
- To może powiecie mi w końcu, co was opętało - odezwał się Bobby, przerywając przeciągające się milczenie.
- W sensie stricte, czy niekoniecznie? - Diana uśmiechnęła się niewinnie.
- Di! - krzyknęli jednocześnie Samantha i Bobby.
- No dobra już, dobra… - Zahamowała gwałtownie, kiedy światło zmieniło się nagle na czerwone. - To wszystko kwestia imidżu.
- Imidżu, tak? - prychnęła Sam. - To, co wczoraj wyrabiałaś w tamtym barze, niewiele miało wspólnego z jakimkolwiek imidżem.
- A co wyrabiała? - zainteresował się Bobby.
Światło zmieniło się na zielone i Diana udawała, że jest bardzo skupiona na wpatrywaniu się w drogę.
- No co, Di? - zapytała Samantha z uśmieszkiem. - Nie chcesz się pochwalić Bobby’emu?
Starsza z sióstr sięgnęła ręką do odtwarzacza i po chwili wnętrze samochodu wypełniły gitarowe riffy Black Sabbath. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniały - tak jak sposoby Diany na uniknięcie niewygodnych rozmów.
- O nie. Nienienienienie - zaprotestowała Sam, wyłączając odtwarzacz. - Bobby wyciągnął nas z paki i ma prawo wiedzieć, dlaczego fatygowałyśmy go aż z Południowej Dakoty.
- Właśnie. - Łowca pokiwał głową z aprobatą.
- I skoro nie chcesz sama opowiadać, to pozwolisz, że ja oświecę Bobby’ego? - zapytała głosem, z którego lukier kapał jak z pączka policjanta.
Di zacisnęła zęby i zmieniła bieg.
- Mam rozumieć, że to oznacza „tak”? - dręczyła ją nadal Samantha. - To dobrze. Czeka nas długa droga do Południowej Dakoty, więc rozsiądź się wygodnie, Bobby, i słuchaj. I przepraszam za brak popcornu.
Bar był zadymiony i pulsował całą tęczą kolorów. W piątkowe popołudnia było tam tłoczno i przerażająco głośno.
Di piła właśnie czwartego drinka i trochę szumiało jej w głowie. Otoczona jak zwykle wianuszkiem mężczyzn (czarna skórzana kurtka zawsze robiła na nich wrażenie, dawała sygnał: ostra ze mnie laska), flirtowała w najlepsze. Podryw zawsze był jej mocną stroną.
Obok Samantha dopijała w spokoju pierwsze piwo. Do niej też na początku kleiło się dwóch lekko wstawionych facetów, ale spławiła ich szybko i bezboleśnie. Wystarczyło, żeby wstała i by chłopaczki przekonały się, że sięgają jej mniej więcej pod pachę.
- I wtedy pojawił się ten facet - ciągnęła Sam. - Był spity w trąbkę i osiągnął już stadium: jestem-bogiem-seksu-i-żadna-mi-się-nie-oprze. Startował do Di jak głupi. I to nie w sensie, że mięta-rumianek, tylko, no… nastawał na jej cześć.
Bobby dostał gwałtownego ataku kaszlu. Diana prawie władowała się w srebrnego Chryslera jadącego przed nimi.
- Jezus, Sammy, ostrzegaj, zanim coś takiego powiesz!
Samantha parsknęła śmiechem.
- I kiedy ten kowboj od słów przeszedł do czynów, jak myślisz, Bobby, co zrobiła Di? Otóż…
Kopnęła go w krocze. Mocno, precyzyjnie, tak, jak pamiętała z czasów, kiedy grała w szkolnej drużynie kobiecej piłki nożnej. Co prawda to właśnie piłce zawdzięczała nieco krzywe nogi, ale dzięki niektórym umiejętnościom nabytym podczas treningów mogła sobie poradzić w ekstremalnych sytuacjach. To było jak jazda na rowerze - niemożliwe do zapomnienia.
Facet skulił się, jęknął i upadł na podłogę.
I wtedy rozpętało się piekło.
Di mgliście pamiętała przewracane stoły i tłuczone szklanki, kufle oraz kieliszki.
Za to całkiem wyraźnie pamiętała chłód kajdanek na rękach.
- Koniec tej historii już znasz. Przyjechała policja i zgarnęli nas za bójkę w barze - zakończyła Sam.
- Przecież mówiłam, że to kwestia imidżu - wtrąciła Di, dziwiąc się ich ignorancji. Bobby i Samantha popatrzyli na nią ze zdziwieniem. - No co? Nawet laska powinna mieć jaja…
fin
Podziękowania i podsumowania
Pierwsze primo: Dziękuję wszystkim, którzy razem ze mną bawili się na tym fikatonie, pisząc i komentując teksty. Byliście świetni, wszyscy. Wszyscy razem i każdy z osobna jest tutaj Borem!
Drugie primo: Dziękuję Jednojaźni za zorganizowanie tego fikatonu i genialne prompty! Rządzicie i wymiatacie, dziewczyny!
Trzecie primo: Dziękuję wszystkim, którzy mnie non stop inspirowali, bo bez Was nie powstałyby takie teksty, jakie udało mi się napisać!
Czwarte primo: Tutaj chciałabym podziękować szczególnie trzem osobom.
Po pierwsze: Nasi
nashirah. Totalnie za wszystko. Za genialną betę podczas fikatonu, za wysłuchiwanie mojego ględzenia i narzekania na brak snu, brak mózgu, brak pomysłu na Zdania-Z-Jajem, brak internetu i ogólny brak wszystkiego. Nasiu, kocham Cię jak nie wiem co! ♥
Po drugie: Rai
manarai. Też totalnie za wszystko. Za uważne czytanie i pomocne uwagi, za długie dyskusje na wszelkie możliwe tematy, które mnie bardzo inspirowały, za to, że wreszcie mnie posłuchała, przełamała się i zaczęła pisać. Za teksty o Billu Harvelle'u. Raiu, Twój Bill jest moim Billem. Na zawsze i na wieki. Kocham! ♥
Po trzecie: Skajuś
mlekopijca. Za wszystko. Za to, że dawała radę tam, gdzie inni dawno by się poddali. Za fantastyczną betę mojego deathfika, za mobilizowanie mnie do pracy, za bardzo trafne i przydatne uwagi. No i za to, że po raz kolejny zasada great minds think alike okazała się prawdziwa! Salazarowie bez benzyny FTW! Skajuś, kocham! ♥
Borze, już mi źle bez fikatonu. To kiedy następny?