Title: Prawdziwy świat
Author:
nickygabrielFandom: Starsky & Hutch
Characters/Pairing: Starsky & Hutch (gen)
Rating: R
Warnings: none
Word Count: 1542
Notes: in Polish
Starsky siedział przy stoliku na podłodze w ich salonie i robił notatki z Kodeksu Karnego, podczas gdy Hutch przygotowywał kolację. Następnego dnia mieli test z całego materiału i obaj wiedzieli, że od wyniku będzie zależała ich przyszłość w Akademii. Hutch zdawał sobie sprawę, że on - osobiście - nie musiał się obawiać o swoje miejsce tam, ale Starsky nie zaczął zbyt dobrze i po trzech miesiącach nadal stał na granicy pomiędzy kontynuacją nauki, a rozmową z instruktorem, który będzie mu doradzał żeby poszukał sobie innego zajęcia. Co prawda techniki zapamiętywania, które mu pokazał Hutch zrobiły ze Starskiego ucznia dobrego, zamiast dostatecznego, ale punktów, które stracił na pierwszych kilku testach nadal nie odrobił i jutrzejsze zaliczenie z Kodeksu miało rzeczywiście zadecydować o jego przyszłości.
Hutch stanął w drzwiach kuchni, gdzie właśnie zaczynało się piec buritos - ulubione danie przyjaciela - i zmarszczył brwi, widząc jak bardzo ten jest zmęczony. Jakby czując na sobie jego spojrzenie, brunet uniósł głowę i uśmiechnął się lekko.
- Już kończę. Jeszcze trzy paragrafy - powiedział usprawiedliwiająco.
Hutch tylko pokręcił głową. Jeśli ktoś zasługiwał na to, żeby zostać policjantem, to tylko Starsky. Jeśliby dotąd Hutch miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego faktu, to Starsky je wszystkie rozwiał w czasie dzisiejszych symulacji. Obaj, jako jedyna para, skończyli te ćwiczenia z kompletem punktów, a Hutch - jako jedyny kadet - nie doznał żadnego "uszczerbku na zdrowiu" podczas tej akcji policyjnej. Oczywiście stało się to tylko dzięki poświęceniu Starskiego, który krył go od początku do końca, kiedy każdy inny ze studentów w którymś momencie się poddawał.
Hutch przyglądał mu się dopóki kolega nie zamknął książki i nie potarł sobie oczu. Hutch zdawał sobie sprawę, że od takiego siedzenia na podłodze musiały go z pewnością boleć wszystkie mięśnie, więc podszedł do kanapy i usiadł za nim.
I nie musiał wcale spędzić dwóch lat studiując medycynę, żeby rozpoznać symptomy przepracowania. Nadwyrężona kostka też nie polepszała sytuacji. Hutch poczekał więc, aż kolega skończy robić notatki i dopiero wtedy położył mu dłonie na ramionach. Starsky nie odwrócił się, tylko lekko przechylił głowę i zapytał z zaciekawieniem:
- Mogę wiedzieć, co zamierzasz?
- A jak myślisz? - odpowiedział z udawanym zainteresowaniem Hutch, wyczuwając pod palcami napięte mięśnie kolegi i przez chwilę obierając taktykę w sprawie pozbawienia go tej przypadłości. W ciągu ostatnich dwóch lat Hutch zaliczył również ćwiczenia z rehabilitacji, więc można powiedzieć, że jeśli chodzi o masaż relaksacyjny był ekspertem.
- Jeśli jesteś przynajmniej w połowie tak dobry, jak ostatnia stewardessa, która zamierzała to samo, licz się z tym, że tu zasnę - ostrzegł poważnie Starsky, ale przysunął się bliżej, żeby mu ułatwić zadanie.
Hutch tymczasem znalazł jedno szczególnie napięte miejsce i moment później kolega syknął z bólu, ale nadal się nie odsunął.
- Słuchaj, Starsk. Jeszcze nie miałem okazji ci podziękować, a jakby na to nie patrzeć, uratowałeś mi dzisiaj życie - Hutch na chwilę przerwał masaż i pochylił się do przodu, tak że mógł mu spojrzeć w twarz.
Starsky jedynie wzruszył ramionami.
- To tylko symulacja - oświadczył odruchowo, ale coś w jego spojrzeniu zaniepokoiło Hutcha, który zmarszczył brwi, ale wrócił do przerwanej czynności. Starsky pochylił głowę i zamknął oczy, a Hutch kontynuował:
- Nie mów mi, że kiedy weszliśmy do tego labiryntu, to traktowałeś to jako grę. Fakt, znamy się dopiero trzy miesiące, ale nie znaczy to, że nie wiem, kiedy się w coś rzeczywiście angażujesz. Poza tym, zwichnąłeś sobie kostkę, więc śmiem twierdzić, że traktowałeś to równie poważnie, jak ja.
Starsky na moment zacisnął zęby, ale wziął głęboki oddech i odpowiedział:
- Hutch, pewnego pięknego dnia wyślą nas na ulicę z prawdziwymi partnerami. Nie uważasz, że ci partnerzy powinni mieć do nas zaufanie? Jak mogę chcieć, żeby ktoś mi zaufał, jeśli od początku do końca nie będę tego traktował serio?
Hutch zamarł na chwilę, nadal z dłońmi na jego ramionach, bo nagle wydało mu się, że coś jest nie tak, jak powinno. Jakby Starsky mówił o czymś całkiem innym, niż on sam. Nie wiedział czy to jego ton, czy to coś, co wyczuł pod palcami, ale definitywnie coś było nie tak. I wtedy przypomniał sobie spojrzenie, które Starsky mu posłał, kiedy okazało się, że Hutch utknął za tymi kratami w czasie ich próby przejścia przez tor przeszkód.
- Starsk... już kiedyś..? Już kiedyś brałeś udział w takich symulacjach? - zapytał ostrożnie.
Starsky drgnął, ale nadal się nie odwrócił. Hutch nie wiedział jak długo jeszcze będzie mógł to ciągnąć, ale zdawał sobie sprawę, że jeśli przyjaciel nie miałby ochoty o tym rozmawiać - cokolwiek to było - już dawno powiedziałby mu, żeby się zamknął. Jakby Starsky chciał mu coś powiedzieć, ale nie wiedział jak. Jakby..?
Hutch zamarł, bo nagle wszystkie elementy tej układanki znalazły się na swoich miejscach. Najlepszy wynik na strzelnicy, rewelacyjne planowanie swoich działań, najwyższa skuteczność na przesłuchaniach... koszmary w nocy, strach przed ciemnością... żelazna determinacja, żeby uratować go z tej pułapki.
Hutch zacisnął zęby, uznając z niejakim zdziwieniem, że jeśli kiedykolwiek znajdzie partnera przynajmniej w połowie tak lojalnego, jak Starsky to będzie mógł uważać się za najszczęśliwszego glinę na tej planecie. Pojęcia nie miał czym sobie na to zasłużył, ale wiedział, że zrobi wszystko, żeby nie stracić tej przyjaźni, której znaczenie właśnie zrozumiał.
- Starsk, byłeś w Wietnamie, prawda? - zapytał cicho, jakby coś innego niż szept mogło spowodować jakieś nieodwracalne straty.
Starsky tylko skinął głową nie patrząc na niego - miał zamknięte oczy, a na twarzy wyraz takiego bólu, że Hutch miał ochotę zacząć wrzeszczeć.
- Starsk. - Zamiast tego zsunął się tylko z kanapy i usiadł za nim, obejmując go ramionami, jakby to była najbardziej naturalna reakcja na świecie. Nie myślał ani przez chwilę, co kolega o nim pomyśli - wiedział, że może zaraz dostać w zęby, ale to był sposób w jaki zawsze reagował i jeśli to coś, co między nimi zaczynało się tworzyć miało kiedykolwiek działać, nie mógł od samego początku udawać, że jest kimś, kim nie był. Całe życie to robił i żaden z jego dotychczasowych związków nie przetrwał próby czasu. Nawet małżeństwo, które miało istnieć "dopóki śmierć nas nie rozdzieli".
Starsky go nie odepchnął - odbierając ten gest w takiej intencji, w jakiej był zamierzony, ale również nie odwzajemnił uścisku.
- Hutch - odezwał się cicho. - Wiem, że to twoje największe marzenie, ale jeszcze masz czas się zastanowić. Travis miał rację, kiedy mówił, że kiedyś nadejdzie chwila, że znajdziemy się w sytuacji, w której będziemy musieli kogoś zabić. To zmienia wszystko, uwierz mi. Nadal możesz się wycofać - zamilkł na chwilę, ale Hutch jeszcze nie potrafił odpowiedzieć, więc kontynuował. - Wiem, że prawie każdy, kto był na wczorajszych zajęciach z psychologii uważa, że to daleka przyszłość, która wcale nie musi się spełnić, ale uwierz mi, jeśli znajdziesz się w sytuacji, kiedy będziesz miał do wyboru: ty albo ktoś inny, to mało prawdopodobne, że wybierzesz tego kogoś innego - dokończył prawie niedosłyszalnie, jakby z żalem.
Hutch odsunął się i usiadł naprzeciwko niego, opierając się plecami o fotel, tak że mógł patrzeć mu w twarz.
- I to mówi ktoś, kto dzisiaj zasłonił mnie przed snajperem? - zapytał sceptycznie.
Starsky potrząsnął głową.
- To była tylko symulacja - skorygował.
- Którą ty traktowałeś na serio - sprecyzował Hutch i mógłby przysiąc, że Starsky się zarumienił.
- Hutch, to ma i drugą stronę - kontynuował mimo to brunet. - Musisz być gotowy sam umrzeć, jeśli zajdzie taka potrzeba - Hutch jeszcze nigdy nie słyszał takiej powagi w jego głosie.
- Myślisz, że o tym nie wiem? - zapytał zdziwiony. - Podawali nam słowa ślubowania już pierwszego dnia.
Starsky spojrzał mu w oczy.
- Nie to miałem na myśli. Samemu umrzeć jest łatwo, jeśli masz jakiś cel w tym działaniu. Ale... - przyglądał mu się z wahaniem, jakby zastanawiał się ile jeszcze może powiedzieć.
- Ale co?
- Ale wyobraź sobie, że jesteś z kimś bardzo blisko, to ktoś bardzo ważny dla ciebie. Też policjant. Załóżmy, że to twój partner... Mógłbyś..?
Hutch poczuł, jak jakaś zimna dłoń łapie go za serce - doskonale wiedział, do czego Starsky zmierza.
- Przestań - przerwał mu gwałtownie.
Starsky nadal patrzył na niego zdecydowanie.
- Od tego nie uciekniesz - powiedział niezrażony. - Tu nie działa wmawianie sobie, że przekroczysz ten most, kiedy do niego dojdziesz. Nie będziesz mógł myśleć racjonalnie, jeśli nie odpowiesz sobie na to pytanie zanim cię wyślą na ulicę. Nie będziesz mógł nikomu zaufać, jeśli nie poznasz tej odpowiedzi. Wiem coś o tym.
Hutch na chwilę przymknął oczy.
- Dlaczego mi to mówisz? - zapytał z goryczą.
- Bo ja musiałem tam pojechać. Ty masz wybór, ale nie chcę, żebyś się decydował bez... Nie chcę, żebyś się decydował, nie wiedząc na co.
Hutch spojrzał mu w oczy i ujrzał w nich coś, czego już dawno u nikogo nie widział. Starskiemu naprawdę na nim zależało. Drugi raz to dzisiaj udowodnił. Od miesiąca ze sobą mieszkali, ale jeszcze nigdy się przed nim tak nie odsłonił. Hutch poczuł, jak coś ściska go za gardło.
- Wiesz, przez chwilę miałem nadzieję, że może... kiedyś... ktoś zrobi z nas partnerów... - powiedział prawie żałośnie. - Teraz już nie jestem taki pewny, czy tego chcę...
Starsky przysunął się bliżej i dopiero teraz odwzajemnił uścisk, który zainicjował wcześniej jego współlokator.
- Właśnie odpowiedziałeś sobie na to pytanie, Hutch - poinformował go prawie z triumfem w głosie. - Jeszcze będą z ciebie ludzie.
Hutch tylko potrząsnął głową, bo właśnie uświadomił sobie, że to nie Starsky powinien martwić się o miejsce w Akademii. Z jakiegoś powodu los postawił mu na drodze najmądrzejszego człowieka na świecie i byłby idiotą, gdyby tego nie wykorzystał.
Tak, na pytanie czy poświęciłby kogoś tak bliskiego nie było odpowiedzi 'tak' lub 'nie'. Odpowiedź brzmiała 'nie wiem', bo tylko wtedy można było mieć nadzieję, że kiedyś wszystko skończy się dobrze.
KONIEC