Fandom: Avengersi
Ilość słów: ~800
Opis: dla
milusia; Loki, crack,
Loki - urban dictionary Siedząc nisko
“The story that I have heard about Loki is this - He was the god of mischief but started a rebellion in heaven, trying to take over. He lost and was banished from heaven. He then became the god of evil, and pretty much is now Satan. Now that’s cool!”
Urban Dictionary
Jego upadek zdaje się trwać lata świetlne. Albo jedną sekundę. Najpierw zamarza, w ciemności kosmosu nie może tego zobaczyć, ale jest pewien, że zrobił się niebieski. Upada i zamarza, powoli przestaje myśleć o czymkolwiek. Może to jego kara. Nieskończony upadek.
Ale potem ogarnia go oślepiający blask.
*
Kiedy budzi się, boli go wszystko i nic.
- O kurwa, ktoś tu leży.
Poznaje Midgard, świat śmiertelników, w którym jeszcze niedawno jego br… Thor miał uczyć się pokory. Sztuczne, pomarańczowe światło, dwóch osobników wyglądających na młodych mężczyzn w workowatych spodniach i szarych bluzach, smród śmiertelności z każdej strony.
- Wygląda jakby dobrze dzisiaj zabalował, daj spokój, chłopaki czekają. - Niższy, w czapce na bakier, przypatruje mu się z niesmakiem.
- Wszystko w porządku? - Ten, którego głos zbudził go ze snu, podchodzi bliżej. Z tylnej kieszeni spodni, oprócz metalowego łańcuszka, wystaje mu portfel.
- Stary, weź, on jest nagi, jakiś zboczeniec. - Ten z czapką łapie kolegę za rękaw, wyrywając go z hipnotyzującego spojrzenia Lokiego. Obaj szybko znikają z jego pola widzenia.
Przegląda zawartość portfela, wyciąga pieniądze (prawie sześćdziesiąt dolarów), a resztę, włącznie z dwiema prezerwatywami, zostawia w miejscu, w którym się ocknął.
*
W zaskakująco szybkim tempie dorabia się nowej tożsamości. Swoich sztuczek potrzebuje tylko po to, żeby uzyskać kapitał początkowy, potem pieniądze same zdają się mnożyć w jego rękach, a wraz z nimi ilość dóbr materialnych i przyjaciół.
- Nie wiem, jak to robisz - mówi kobieta, równie sztuczna jak cały ten świat, równie mała i nic nie znacząca ze swoimi szarymi oczami, rozjaśnionymi włosami i zgrabną sukienką podkreślającą wcięcie w talii.
- Magia - odpowiada jej, uśmiechając się do niej lekko, kiedy tamta wybucha śmiechem.
- Bądź poważny, John! - Przysuwa się do niego bliżej, kładąc jedną ze swoich dłoni na jego przedramieniu.
- Ależ czy kiedykolwiek słyszałaś, żebym mówił coś poważnego? - odpowiada, mrugając do niej.
*
Czasem ma wrażenie, że wciąż spada.
*
Ten świat posiada kilka ciekawych rzeczy, których nie miał Asgard. Kawę o poranku. Telefony, z których można zadzwonić z prawie każdego miejsca na Ziemi do prawie każdego innego. Recykling. Zbroje zwane garniturami i najgroźniejszą broń, jaką stworzył człowiek, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, - Internet.
John L. Arrington żyje z dnia na dzień między szumem komputerów i szelestem podpisywanych dokumentów. Weekendy smakują alkoholem, który nie sięga jego duszy, dymem, wypychanym przez zmrożone płuca, i chemicznymi pocałunkami.
Midgard coraz bardziej oszałamia go swoją wolnością, szerokością i długością, oraz przede wszystkim różnorodnością.
*
- Kiedyś obudzę się i jedynym imieniem, jakie będę pamiętał, będzie to, które sam sobie nadałem.
*
Jego życie - jego własne, prywatne życie, jego, tylko jego, zbudowane od podstaw, zaplanowane do każdego szczegółu, jego i tylko jego, zostaje zrujnowane, kiedy przez biuro przebiega mechaniczna ośmiornica, a za nią Iron Man.
- Hej, czy ty nie… - Zatrzymuje się w pół kroku i obraca na pięcie. Odsłania twarz, a John z trudem powstrzymuje ochotę wypchnięcia go przez okno. Sytuacji nie poprawia wpadający przez drzwi Kapitan Ameryka.
- Hej, Cap, hej, skocz zawołać Thora, co? - Iron Man zatrzymuje zdezorientowanego Kapitana Amerykę i teraz obaj wpatrują się w siedzącego za biurkiem Johna, który zaczyna nerwowo układać długopisy.
- Tony, nie rozumiem… - Kapitan Ameryka nie wydaje się najbystrzejszy. John nieświadomie zachowuje tę informację w pamięci na przyszły użytek.
- Thor, Thor, patrzy, kogo my tu mamy…! - Ale to już Loki całkiem świadomie zamyka drzwi, pozostawiając swoją przerażoną iluzję za biurkiem. Kapitan Ameryka marszczy czoło, zanim dostaje przez głowę glinianą donicą z małą palmą, która przez ostatnie miesiące zdobiła biuro Johna.
Następnie, samą siłą rozpędu, wypycha Iron Mana przez okno.
- Robię, co chcę!
Wie, że ta dywersja nie da mu wiele czasu, Kapitan Ameryka zaraz odzyska przytomność, a Iron Man chwila moment zorientuje się, że jest w swojej superzbroi, która lata, więc Loki jedną myślą zmienia swój ulubiony jedwabny garnitur w zieloną zbroję i rozpływa się w powietrzu.
*
Krople nienawiści wycierają z jego twarzy człowieczeństwo. Przerywają stan zawieszenia w próżni, przegryzają pręty klatki rutyny.
Loki, bóg zniszczenia, śmierci i oszustwa, przemyka cieniem szerokich alei w środku dnia i jasnooświetlonymi korytarzami bez zaułków, w których można by się skryć. Czuje się jak przebudzony ze snu, jakby wreszcie odzyskał kontrolę - nad światem, nad sobą. Podnosi się, zanim zdążył dotknąć ziemi, i prawie czuje za to wdzięczność dla swoich wrogów.
Prawie.
(Tylko czasem, gdy spogląda w lustro, widzi Johna L. Arringtona.)
koniec