Fandom: Avengersi
Ilość słów: ~1 700
Opis: W pewnym sensie ten brak rutyny stał się niewyobrażalnie monotonny dla Clinta.
SHIELD agent extraordinaire
Bycie agentem SHIELD było całkowitym przeciwieństwem monotonii. Misje w Kolorado, Nowym Meksyku, Waszyngtonie, Minnesocie, w ciągu czterech lat Clint odwiedził po wielokroć prawie wszystkie stany Ameryki Północnej (oprócz Tennessee, z niewyjaśnionych powodów terroryści i szaleni megalomaniacy zawsze omijali Tennessee). Nie to, że sama praca nie dostarczała atrakcji na porządku dziennym. Nawet wypełnianie raportów bywało sportem ekstremalnym, zwłaszcza, jeśli nie pisało się go bezpośrednio dla dyrektora albo porucznik Hill, ale dla Coulsona. Ludzie akcji doceniali konkrety, Coulson czepiał się każdego źle postawionego przecinka.
W pewnym sensie ten brak rutyny stał się niewyobrażalnie monotonny dla Clinta. Dlatego, kiedy Natasha wróciła z Malibu (gdzie, co było tajemnicą poliszynela, podobno pracowała u samego Tony’ego Starka; czemu Clint nie mógł ten jeden raz dostać misji polegającej na byciu asystentem miliardera?), a w korytarzach Hellicarrieru zaczęło słyszeć się szepty o Kapitanie Ameryce (chociaż Sharon milczała jak grób na ten temat), Clint przysiadł się w stołówce do Marii.
- Barton, co za niespodzianka - mruknęła, nie odrywając spojrzenia od swojej porcji zupy. - Czego?
Właśnie za to Clint lubił porucznik Hill. Zero oficjałki.
- Chcę asystować przy Inicjatywie Avengers - odparł bez zmrużenia oka. Maria spojrzała na niego spode łba.
- To ściśle tajny projekt - powiedziała, marszcząc brwi. Clint wiedział, że to nie zaskoczenie, przynajmniej niewykraczające poza „jak śmiesz zachowywać się bez poszanowania najprymitywniejszej procedury tajności, nawet jeśli wszyscy wiemy, że nie ma osoby w Hellicarrierze, która nie słyszałaby Thora śpiewającego pieśni bojowe o ratowaniu Midgardu”.
- Wiesz, że się nadaję - powtórzył Clint uparcie. Maria popatrzyła na swoją zupę z miną wyrażającą największe cierpienie.
- Wiem, Barton. Może jednak spróbuj agitować raczej Natashę, jako że to Coulson, nie ja, zajmuje się prowadzeniem tego projektu. Mogę cię zapewnić, że dostaniesz ode mnie najlepsze referencje i wesprę twoją kandydaturę na poziomie dyrektora Fury’ego, ale z Coulsonem musisz radzić sobie sam - powiedziała przez zęby. Rywalizacja między porucznik Hill i Coulsonem nabrała już statusu prawie legendy w SHIELD, ale do tej pory to właśnie Maria zawsze zajmowała się wszelkimi projektami wymagającymi bezpośredniego działania, a nie poruszania się między lukami umów i konstytucji. - Przykro mi.
Clint, poruszony jej wyznaniem, już prawie zaczął zastanawiać się, czemu wszyscy unikali Marii, kiedy podsunęła mu pod nos łyżkę.
- Jeśli to wszystko, to łaskawie wynieś się z mojego stolika, zanim zdecyduję, że twoje towarzystwo źle działa na moje trawienie. Do widzenia.
Clint aż zasalutował, pospiesznie zabierając swoją tacę ze stolika Marii. Nagle stracił cały apetyt. A to dopiero początek góry lodowej…
*
Natasha atakowała papier podaniowy z jego wnioskiem w sposób, który przypominał obdzieranie ze skóry jakiegoś puchatego zwierzątka. Clint chyba nigdy wcześniej nie widział tak śmiercionośnych ciosów długopisu, każda uwaga rozlewająca się po kremowym papierze atramentem czerwonym jak krew.
- „Uprzejmie” przez o z kreską, gdzie ty się uczyłeś pisać? - Wyglądała, jakby czytanie jego wypocin sprawiało jej fizyczny ból.
- W cyrku, ale to nie ma żadnego związku z moimi błędami! To po prostu wina Coulsona. Kiedy siadam przed komputerem i przypominam sobie, do kogo piszę, resztki gramatyki i ortografii wyparowują z mojej głowy. Dlatego potrzebuję twojej pomocy. Jesteś moją ostatnią nadzieją, Tasha. - Popatrzył na nią z żałością, próbując wywołać litość w jej bezlitosnej, zmrożonej wieczną zmarzliną Syberii, duszy.
Natasha nawet na niego nie spojrzała, kontynuując sekcję zwłok tekstu, którego zredagowanie zajęło Clintowi prawie osiem godzin (wliczając przerwy na odreagowanie stresu na strzelnicy i siłowni, godzin wyszłoby raczej dwadzieścia cztery).
Siedzieli na niewygodnej, ale eklektycznie eleganckiej kanapie w jednym z mniej używanych korytarzy prowadzących do czterech sal konferencyjnych w Hellicarrierze. W którym właśnie zjawiła się wysoka, ciemnowłosa postać agent 13.
Pomachała do nich z daleka i zaczęła iść w ich stronę. Clint nie mógł oderwać od niej wzroku. Sharon Carter wyglądała jak modelka (jeśli wierzyć plotkom, to ona zajmowała się inwigilacją mafii odzieżowej, zanim uznano, że, jako wnuczka starszej siostry Peggy Carter, idealnie nadaje się do roli niańki Kapitana Ameryki), czego starano się nie zauważać na co dzień, bo wszystkie agentki SHIELD, z racji treningu i obcisłych strojów, wyglądały jak mordercze aniołki Fury’ego. Ale agentka Carter miała na sobie czerwoną sukienkę i czarne szpilki, i jej nogi sięgały nieba.
Natasha bardzo subtelnie i z prędkością światła dźgnęła go łokciem w żebra.
- Cześć! - zawołała, zatrzymując się obok Natashy. - Co tutaj robicie?
- Snujemy plany zniszczenia Gwiazdy Śmierci - odparł natychmiast Clint, ale w tej samej chwili Natasha burknęła:
- Ten idiota nie potrafi pojąć, że spację robi się po przecinku, nie przed. A co tam u ciebie, Sharon?
Sharon zamrugała niepewnie oczami, ale kiedy Clint tylko uśmiechnął się swoim najbardziej czarującym uśmiechem, usiadła obok Natashy, zrzucając ze stóp szpilki.
- Mam dość! - zawołała tak zmęczonym głosem, że aż Natasha odłożyła na bok swoje perfekcyjne morderstwo. - Maria obiecała, że już niedługo Inicjatywa Avengersów wejdzie w życie i pozwolą mi wrócić do akcji, mam absolutnie dość Steve’a.
- Steve’a? - zapytał Clint niepewnie. Sharon wyglądała na tak wykończoną, mimo perfekcyjnego makijażu i ubioru, że tylko machnęła ręką.
- Kapitan Ameryka, tak, wiem, że wszyscy wiedzą, kogo niańczę. Nie wiem, czy bardziej mam ochotę nabrać nowego oceanu szacunku dla ciotki Peggy za to, że wyraźnie dawała sobie radę z takim człowiekiem, czy złorzeczyć na nasze pokrewieństwo. Jeszcze jeden musical z lat siedemdziesiątych, a chyba rzucę nim lub sobą przez okno. Miałam uczyć go dzisiaj tańca, ale jak mnie zobaczył, to wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. Nie wiem, które z nas ma bardziej dość drugiego. - Popatrzyła z nienawiścią na swoją sukienkę. - Jest tak słodki i szarmancki, że mam wrażenie, że arterie zapychają mi się od samego patrzenia na niego.
- To musi być miłość - dokończył Clint. Tym razem Natasha nie siliła się na subtelność wbijania łokcia w żebra, dużo bliżej żołądka niż poprzednim razem. Sharon nie wydawała się poruszona jego stwierdzeniem.
- Chyba wszyscy tego od nas oczekiwali. Że, nie wiem, spotkamy się i zakochamy w sobie, i nagle Steve zapomni o tym, że jego świat nie istnieje od siedemdziesięciu lat, ale to tak nie działa. Ani miłość, ani zapominanie - jej głos cichł z każdym słowem. Natasha złapała i ścisnęła ją za rękę. Tym razem nawet Clintowi zabrakło ciętych ripost.
- Przepraszam, że tak was tych obarczam, w końcu po to przydzielono mi, razem ze Stevem, terapeutę, ale po prostu…
Pokręciła głową.
- To zrozumiałe. Nie czuj się winna, jestem pewna, że nikt nie będzie miał tobie tego za złe. Nie zawiodłaś nie zakochując się w nim, pamiętaj o tym. - Natasha brzmiała jak przyjaciółka, nie jak psycholog. Clint nie wiedział, co o tym myśleć. Wiedział, że Natasha ma za sobą trening dający jej więcej prawa do bycia psychoterapeutką, niż ten odgórny terapeuta SHIELD-u, ale w tej chwili brzmiała naprawdę szczerze.
- Jak tylko drużyna Inicjatywy zostanie skompletowana, to na pewno Maria dopilnuje, żebyś wróciła do swoich normalnych obowiązków. Natasha właśnie robi korektę mojego podania do Coulsona. - Clint wcale nie zamierzał tego wyjawić, ale Sharon wyglądała na tak bardzo przybitą, że był w stanie dać się ośmieszyć tylko po to, żeby uniosła głowę i spojrzała na niego bez tego bagażu emocjonalnego.
- Mogę zobaczyć? - zapytała. Clint kiwnął głową, a Natasha podała Sharon papier, który wydawał się obecnie bardziej czerwony niż kremowy. - O mój Boże, to aż boli. Możecie podać mi długopis?
*
Pamiętał, z jakim zdumieniem rozpoznał prawie pół roku temu w sekretarce Coulsona asystentkę Jane Foster z misji w Nowym Meksyku. Wiedział, że doktor Selvig oraz doktor Foster zostali zatrudnieni przez SHIELD za sprawą Thora, ale nie przypuszczał, że Darcy Lewis też się załapie. I trafi pod skrzydła właśnie Coulsona.
- W czym mogę pomóc? Jeśli przyszedłeś zabić mojego szefa, to wiedz, że najpierw będziesz musiał stawić czoła mnie - stwierdziła, wpatrując się intensywnie w komputer. Wyglądała całkiem inaczej niż w Nowym Meksyku, prawie elegancko, chociaż jej telefon wciąż miał naklejkę z Hello Kitty, a każdy paznokieć miała pomalowany innym kolorem.
- Darcy, spójrz na mnie, to ja - powiedział, a Darcy podskoczyła na krześle.
- O! Och, tak, jasne, Clint, nie widziałam, że to ty. - Zaczerwieniła się lekko, próbując ogarnąć stertę papierów na swoim biurku. Clint usiadł na krześle naprzeciwko niej, uśmiechając się szeroko. Lubił Darcy.
- Miałam to posprzątać dzisiaj rano, naprawdę, jestem kompetentna, zapytaj Phila. O Boże, czemu musiałeś trafić akurat na ten dzień, kiedy wszechświat wali mi się na głowę. Dwa słowa: Tony Stark. Niech Bóg ma w opiece panią Potts. - Położyła głowę na biurku, otoczona górami teczek. - Nie dam dzisiaj rady wyjść z tobą na lunch, przepraszam.
Możliwe, że Clint lubił Darcy trochę bardziej niż to było wskazane.
- Właściwie to dzisiaj przyszedłem do twojego szefa. - Ostrożnie położył na biurku swoje podanie. - Mogłabyś mu to przekazać jakoś w pierwszej kolejności? Wszystkie pozostałe dokumenty wysłałem na jego bezpośredniego maila. Zaraz zapadnę się pod ziemię.
Darcy popatrzyła nieufnie na jego podanie, ale po chwili rozbłysły jej oczy. Clint poczuł się osaczony.
- Siedź tutaj. Jeśli stąd wyjdziesz, to postaram się o papier, który pozwoli mi cię zamordować. Zrozumiano? - Pogroziła mu palcem, zabierając podanie i wstając od biurka. Podeszła do drzwi prowadzących do gabinetu Coulsona, bezceremonialnie je otwierając i wołając:
- Szefie, jesteśmy uratowani!
Coulson wyszedł z gabinetu, biorąc kartkę papieru od Darcy i szybko przebiegając ją wzrokiem. Popatrzył na swoją asystentkę, która tylko uśmiechnęła się jak wariatka, a następnie spojrzał na Clinta. Wbijając w niego świdrujące spojrzenie, przypominał niskiego, łysiejącego bazyliszka w trzyczęściowym garniturze.
- Witamy w Inicjatywie Avengers, Barton. Masz dziesięć minut, żeby stawić się w sali okrągłego stołu na spotkanie z pozostałymi członkami drużyny. Miłego dnia. - Oddał podanie Darcy i wrócił do swojej jamy, zatrzaskując za sobą drzwi.
- Czy on… - zaczął Clint, który nagle odzyskał głos.
- Tak. A teraz ja bym na twoim miejscu się spieszyła, Tony Stark już od godziny suszy głowę dyrektorowi Fury’emu o to, jak to tracimy jego cenny czas. No, już, już, superbohaterze, świat sam się nie uratuje! - Darcy stuknęła go lekko pięścią w ramię. - Powodzenia!
Jak lunatyk ruszył przed siebie korytarzem. Hawkeye, pomyślał, czy Hawkeye brzmi jak pseudonim godny bohatera? Będzie musiał poradzić się Darcy podczas lunchu.
fin