Fandom: Teen Wolf
Liczba słów: ~4 900
Opis: Fik pisany od jakiejś połowy 3. sezonu, kompletnie ignoruje cały odcinek flashbackowy i większość rozwiązań zastosowanych wobec np. postaci daracha, Cory Hale i innych. Czyli: jak chciałam, żeby zakończył się ten sezon i co miałoby zaraz po nim nastąpić.
Z popielnika
Droga rozciąga się przed nim jak wzburzona rzeka, której wody lśnią i migoczą w upale lata, w ostatnich podrygach dobiegającego nieuchronnemu końcowi. Wije się niewyjaśnioną serpentyną, wpadając nieskończenie w kolejną ścianę lasu. Niebo jest zbyt jasne, trawa zbyt zeschnięta, żeby móc czuć się bezpiecznie. Nieważne, czy często bywał w tych okolicach (bywał) ani kiedy to ostatnio było (dawno). Czuje na karku mrożący krew w żyłach oddech tego, co za sobą zostawiał, czego nie powinien, ale czasem po prostu nie ma w tych kwestiach wyboru.
Czasem lepszym wyborem jest skoczyć w przepaść, niż wpaść w ręce prawa. Czasem jedynym wyborem jest wybrać większe zło.
Stiles odrzuca tę myśl, która kołacze mu się po głowie od chwili, kiedy Peter powiedział coś podobnego kilka dni temu (albo może to były lata świetlne; a może tylko nanosekundy). Przyspiesza, pogłaśniając radio, w którym dudni popowa muzyka, kompletnie nie w jego stylu, ale która na chwilę obecną jest jedynym, co pozwala zagłuszyć słowa, których lepiej nie pamiętać, obrazy, które nie mają prawa bytu, a wciąż go duszą jak biała pustka szumu radiowego w tyle głowy.
- Niebieski jeep widziany dwie godziny temu pięćdziesiąt mil na północ od Sacramento - w tej chwili oznajmia krótkofalówka, którą do plecaka w którymś momencie musiała wrzucić Lydia. - Powtarzam, trzech świadków widziało obiekt w Yellow Lakes, pięćdziesiąt mil na północ od Sacramento.
- Pieprzone nastolatki - przeklina Stiles, przyspieszając, żeby jak najszybciej schować się ze swoim jeepem w gęstym lesie, których na szczęście niemało im dalej się na północ. Nie to, że ma zamiar długo jechać w tę stronę. Prędzej czy później i tak skieruje się na wschód. Kanada przestała być bezpiecznym wyborem lata temu; dużo łatwiej zaginąć na mętnych granicach stanów, zagłębić się w kontynent i tam czekać.
(Prędzej czy później, wiedzieli, że będą musieli wrócić. Uznali, że łatwiej będzie później, dudni mu w uszach głos Petera, i widzi martwe spojrzenie Laury, widzi Corę zamykającą oczy po raz ostatni pod litościwym dotykiem oślizgłej dłoni daracha, widzi cień kobiety ginący w szpitalnym łóżku, którą była jego matka, widzi…)
*
W plecaku, obok map, zapasów wody i batoników energetycznych oraz dużego pliku pieniędzy, znajduje kilka jednorazowych maszynek do golenia. Dwa dni od rozpoczęcia podróży (ucieczki) zatrzymuje się w McDonaldsie, żeby się umyć i ogolić.
Patrząc na swoje odbicie w pordzewiałym lustrze (przekrwione oczy i skóra łuszcząca się od potu, kurzu i słońca), namydla dłonie i całą głowę. Przejeżdża maszynką po głowie, szybko, żeby nie zajmować łazienki zbyt długo, nawet jeśli włosy raz po raz zapychają kolejne golarki i zlew, a ciepła krew zaczyna spływać mu po szyi. W końcu wyciąga włosy z odpływu i przenosi do kabiny, aby spuścić je w sedesie. W końcu spłukuje resztki krwi i mydła pod strumieniem zimnej wody.
Wciąga na siebie podkoszulek i grubą bluzę, która kiedyś była czerwona. Naciąga kaptur na twarz, zarzuca plecak na ramię i wychodzi.
Zauważa go jedno dziecko, dziewczynka, która na jego widok - chyba nieświadomie się do niej uśmiechnął - wchodzi szybko do środka McDonald’sa, zapewne w poszukiwaniu rodziców.
Nie przedłużając swojego ryzykownego przystanku, Stiles szybko pakuje się z powrotem do jeepa i rusza w dalszą drogę. Radio od dwóch godzin milczy jak zaklęte, ale nie łudzi się, że go zgubili, raczej podejrzewa, że to baterie mogą siadać, albo wjechał w strefę, gdzie sieć nie ma zasięgu. Ma moment zwątpienia, swojego rodzaju tęsknoty do swoich dwóch telefonów, z których nie mógł zabrać żadnego; do swojego laptopa. Przydałby się choćby pager. Brak pewności co do losów wszystkich, których musiał zostawić w Beacon Hills, zabija go prawie tak bardzo jak myśl o tym, czemu nie może z nimi być.
(To ona jest potworem, to ona jest odpowiedzialna za to wszystko, powtarza to sobie, patrząc jak uśmiecha się do niego iluzorycznymi ustami. Ma na dłoniach krew jego ojca wymieszaną z krwią Dereka.
- To było moje ostatnie pragnienie - szepcze głosem, który brzmi jak rozstrojone radio. - Położyć kres tym, którzy zgładzili dla egoistycznego celu tak wiele istnień, tyle potencjałów zduszonych w zarodkach.
- Mam wrażenie, że to już gdzieś słyszałem - odpowiadasz jej i nagle maska znika z twarzy, która zbliża się do twojej. Blade oczy patrzą z głuchym smutkiem, a dłonie ujmują twoją twarz z obu stron, zapach krwi dusi dusi dusi-)
Pogłaśnia radio.
*
Stara się nie spać za często, ale od czasu do czasu musi to robić, więc zjeżdża z drogi co drugiego wieczora, wjeżdżając w las, otaczając jeepa jarzębinowym pyłem i ucinając krótsze bądź dłuższe drzemki. Po dwóch tygodniach prawie przyzwyczaja się do spania w fotelu. Za to włącza się w nim wrażenie, że ktoś go śledzi. Czasem jakby widział w lusterku błysk zwierzęcych ślepi, ale jedzie dalej. Ma zapas pyłu i cały schowek tojadowych naboi do strzelby, którą wozi pod siedzeniem.
(Peter ma pęcherze na dłoniach, w których trzymał szkatułkę ozdobioną srebrzystym triskelionem.
- Pospiesz się, z każdą minutą tracimy drogocenny czas, w którym moglibyście szukać ratunku - pospiesza go Stiles, wrzucając wszystko po kolei na tył jeepa.
Peter patrzy na niego, nie wykazując żadnej ochoty, żeby mu pomóc ponad to wszystko, co przyniósł.
- Wiesz, że możesz zostać. Z tobą wciąż mamy szansę - mówi aroganckim tonem człowieka, który już raz wygrzebał się z grobu.
- Ha, jasne, co jeszcze? Może jestem waszą tajną bronią? - Na widok zniesmaczonej miny Petera, Stiles ma ochotę się uśmiechnąć, ale czas płynie, a on wciąż się pakuje. - Tak właśnie myślałem. Jeśli was nie odciążę, to nie macie żadnej szansy. Wolałbym zostać, powinienem zostać i się poddać dla własnego dobra, ale tu nie chodzi tylko o moje dobro, jak dobrze wiesz, więc, do cholery, daj mi tę szkatułkę zanim odpadną ci dłonie i bon voyage, zombie wujku.)
Pewnej nocy budzi się, a po drugiej stronie szyby widzi kanimę.
Siedzi ona - albo on - na mokrym kamieniu ze złożonymi skrzydłami i wygląda tak, jak ludzie musieli wyobrażać sobie smoki. Spogląda na niego złotymi oczami o wąskich źrenicach, rozprostowuje i zgina długie palce zakończone oślizgłymi szponami, macha ogonem jakby tylko czekała na jego ruch. Ale on nie da się sprowokować.
Siedzą tak, wpatrując się w siebie, smok-Goliat i Dawid z kijem bejsbolowym mamy Scotta, dzieli ich tylko cienka linia pyłu. W ten sposób mijają im godziny. Nad nimi szumią drzewa, słychać plusk wody w oddali. Zza drzew wygląda grubiejący rogalik księżyca. W tej nieskończoności nieoczekiwanego i niewyczekiwanego spotkania dwóch zbłąkanych uciekinierów, tuż przed świtem, rozlega się nagle jak wystrzał zniecierpliwionej strzelby wesoły gwizd. Słysząc go, kanima wydaje z siebie skrzeczący dźwięk, wraz z którym z jej gardła wydobywa się niewielka kula ognia i dymu, a następnie, nie rozkładając skrzydeł, zaczyna pełznąć po ziemi, z kroku na krok zrzucając partie łusek, aż w końcu zmienia się w bladą postać człowieka, która niknie w gąszczu zarastającym brzegi jeziora.
Kolejną dobę Stiles spędza w gorączce: zasypiając i budząc się z koszmarów o pustym domu, budząc się do majaków lasu pełnego stworzeń o zbyt ostrych zębach i wypalonych duszach, poprzez ciche ataki paniki i dreszcze przemieszane z dusznością, jakby to ta sama ziemia, na której stoi, próbowała go w siebie wciągnąć, zasypać jego oczy i uszy, posadzić na jego sercu tojad i pozwolić korzeniom jarzębiny zagłębić się w jego głowie.
(Nie żyje, nie żyje, Heather nie żyje; Erica nie żyje; Boyd nie żyje nie żyje woda i krew na dłoniach i dotyk ledwo ciepłych -)
Kiedy budzi się, po drugiej stronie kręgu leży opakowanie leków przeciwgorączkowych i szczelnie zamknięta butelka wody mineralnej pozostawiona tam przez kogoś, kto być może go śledzi, a być może natknął się na niego przez przypadek i zdjęty litością w ten sposób postanowił mu pomóc.
*
Choruje przez dwa kolejne tygodnie. To, że przez ten cały czas nikt go nie zatrzymał, uważa za pewnego rodzaju cud - albo raczej instynkt syna szeryfa, dzięki któremu unika miejsc kontroli. Nie raz ani nawet nie dwa kusi go, żeby zatrzymać się w jakimś miasteczku i przejść się do apteki. Niestety, Peter nie przewidział tej niedogodności ucieczki Stilesa: w apteczce znalazły się nici, igła, bandaże i zapalniczka, kiedy jemu bardziej zaczynały doskwierać od braku witamin pękające kąciki ust i suchy kaszel czy inne okolicznościowe wysypki. Jednak obiecuje sobie, że wstąpi do jakiejś apteki po przekroczeniu granicy następnego stanu, niezależnie od tego, czy najpierw dojedzie do Iowa, czy może jednak do Missouri.
Może skorzysta wtedy też z którejś z budek telefonicznych, które nawet w XXI wieku wciąż stoją przy większych uliczkach.
Przemierzając jak jakiś uciekinier kolejne setki mil, nie może pozbyć się natrętnej myśli, że planował tę podróż od wakacji przed rozpoczęciem liceum.
(To był pomysł Scotta, rzucona ot tak idea, której nikt inny niż Stiles nie wziąłby na poważnie. Sam Scott zdawał się o całej sprawie zapomnieć, kiedy tydzień później Stiles przedstawił mu szczegółową trasę z zaznaczonymi Najważniejszymi Punktami, Które Musisz Zobaczyć Przed Śmiercią, A Przynajmniej Przed Rozpoczęciem Studiów, Stary. A później Scott zaczął się śmiać do utraty tchu i jak zwykle nie mógł znaleźć inhalatora, i czemu Stiles już prawie zapomniał, że Scott kiedyś miał astmę?
W tamtym świecie liczyły się promocje na gry komputerowe, wypady nad jezioro i Lydia Martin w standardowo przykrótkiej spódniczce. Stiles powiedziałby, że za tym tęskni, ale jego tętno zdradziłoby prawdę.)
Męczą go dziwne sny, których nie nazywa koszmarami tylko dlatego, że zazwyczaj przeżywa w nich wciąż na nowo tylko te sytuacje, o których stara się nie pamiętać. A rzeczywistość przecież nie jest koszmarem, rzeczywistość to rzeczywistość i nic więcej, może nawet trochę mniej. Sny to tylko odbicia, czasem nieco skrzywione, uwypuklone; gabinet osobliwości i komnata niewysublimowanych tortur. Zapętlone obrazy i słowa, gesty, które mogły zdarzyć się tylko raz, przeinaczone we własne karykatury, wyolbrzymienia, chwilowe zapomnienia. Krew na rękach zmienia się w wodę i ziemię, łzy to tylko podmuch wiatru zatrzymujący się na szybie.
Śni mu się kilka razy, że jest z Lydią
(- kochają się w różowej pościeli, a na jej palcu obrączka z białego złota. Ma krótsze włosy i ostrzejsze rysy twarzy, jakby schudła kilka kilogramów.
- Kocham cię, Stiles - mówi łamiącym się głosem.
- Ja ciebie też, ja ciebie bardziej - odpowiadasz jej, całując jej rumiane policzki i usta całe lepkie od resztek błyszczyka.
- Nie rozumiesz, ja będę cię kochać tak bardzo, żebyś nie odszedł, nigdy nie odszedł - łapie cię za ramiona i odsuwa od siebie. Jej twarz wykrzywia grymas, przykrywa cień, oczy rozszerzają się i przestają widzieć. - Tylko zostań, tylko nie odchodź.
- Nie marudź - odpowiadasz jej i nie jesteście już w łóżku, stoicie w szpitalu i trzymasz ją za ręce, za szyję. - Nie marudź, tylko krzycz.)
ale czasem śni mu się, że jest sam
(- leżysz w szpitalnym łóżku. Jesteś tak słaby, że nie możesz podnieść głowy, a kiedy próbujesz spojrzeć na swoje dłonie, widzisz kości obleczone nienaturalnie bladą skórą. Twoja mama śpi na krześle, na wpół oparta o bladozieloną ścianę. Wygląda trochę mniej młodo, niż kiedy ostatnio ją widziałeś - ma zmarszczki wokół ust i trochę cieńsze brwi i ufarbowane włosy, dwa odcienie ciemniejsze niż jej naturalny brąz, który w popołudniowym słońcu miał rdzawy połysk.
- To ty powinieneś umrzeć zamiast niej.
Po drugiej stronie stoi twój ojciec w swoim mundurze. Za rękę trzyma dziewczynkę o niebieskich oczach. Jej sukienka powiewa, jakby stała na łące, a nie w półmroku szpitala po zmroku, kiedy jedynym światłem jest to dochodzące z dyżurki pielęgniarek i księżyca za oknem.
- Tato, obudźmy mamę i chodźmy już stąd - woła cicho dziewczynka, a ty wyciągasz w jej stronę swoją kościstą rękę. Próbujesz coś powiedzieć, ale przecież oddychasz przez rurki i nie możesz mówić.
- Już, kotku, tylko pamiętasz, o czym rozmawialiśmy? Jeszcze tylko to jedno i możemy iść - mówi twój tata, a dziewczynka cicho klaszcze w dłonie i wskakuje na łóżko, jakby miała cię uściskać.
Zamiast tego, opiera się na twoich ramionach i sięga po kabel włożony do kontaktu za wezgłowiem. Gdyby ci powiedzieli, sam mógłbyś tam sięgnąć.
Dziewczynka zeskakuje z łóżka nie patrząc na ciebie i wpada w wyciągnięte ramiona już nie twojego ojca.)
Na kolejnej ze stacji benzynowych wyciąga ostatnie pieniądze ze schowka, zapamiętując sobie, że musi przełożyć kolejny plik z którejś z innych kryjówek w łatwiej dostępne miejsce. Pod tym jednym względem Peter się spisał - Stiles podejrzewał, że pieniędzy wystarczy mu jeszcze na dłuższy czas. Wydając je tylko na paliwo i jedzenie, Stiles wciąż miał jakieś trzy czwarte tego, co dostał w torbie. Jak bardzo Lydia by go nie kochała, i jak bardzo by jej nie kochał jej ojciec, to nie sądził, żeby miała mieć ot tak pod ręką na zbyciu pół torby dwudziestodolarówek. Wiedział, że pieniądze musiały pochodzić akurat z konta Hale’ów.
Na stacji nie ma kamer, więc przy ladzie za paliwo i jedzenie płaci bez kaptura naciągniętego na twarz. Ciemnoskóra dziewczyna nie poświęca mu ani minuty więcej niż potrzeba na skasowanie pieniędzy.
- Jedź na Kansas - mówi mu na odchodnym, a Stiles zatrzymuje się bez odwracania.
- Słucham?
- Jedź na Kansas. W ten sposób ominiesz terytorium Wilkinsów. Kilka lat temu mieli problemy z kłusownikami, do tej pory nie przepadają za zapachem akonitu.
Stiles rozważa, czy się nie odwrócić, zamiast tego otwiera drzwi.
- Dzięki.
- Szerokiej drogi, Hale.
*
Z Kansas jest jeden problem.
Problem nazywa się Dratewkowie. Czyli rodzina, którą Stiles odwiedzić musiał, przejeżdżając przez ten stan. To było jak jakaś klątwa - nawet jeśli próbował jechać inną drogą i zapomnieć o wewnętrznej obietnicy, ciążącej jak krzyż na ramionach albo kotwica na sercu - trafiał na znajome ścieżki, aż w końcu ukazał mu się zarys miasteczka mniejszego nawet niż Beacon Hills. A pierwszą osobą, która musiała na niego zwrócić uwagę, była kobieta wymieniająca koło w starym Fordzie na szosie. Na jego widok z daleka zaczęła machać ręką.
- Przepraszam pana, nie ma pan może pożyczyć lewarka? - zapytała, odgarniając z twarzy wypalone przez słońce jasne włosy.
Stiles nie widział jej od dobrych pięciu lat, ale rozpoznał ją natychmiast. Przez moment zastanawiał się, czy może nie odburknąć jej czegoś i nie pojechać dalej, ale przed jego oczami staje wizja jeepa psującego się dwa kilometry dalej czy ślimakowatych zjazdów, które prędzej czy później z powrotem go zaganiają w to samo miejsce, więc mówi:
- Niestety nie, ciociu Angie, ale mogę cię zaholować pod dom.
- Mój Boże, syn Klaudii - wyrywa się cioci Angie po polsku. - Nie poznałabym cię!
Wewnętrzny przymus czy nie, Stiles wie o Dratewkach jedno: nie kontaktowali się z Beacon Hills od śmierci jego mamy, a wcześniej też nie robili tego za często. Jednak jeśli pamięć go nie myli, nie są to ludzie, którzy będą zadawali mu kłopotliwe pytania.
Ma rację.
Ciocia Angie nie pyta go o ojca, za to mówi o pogodzie jakby opowiadała o historii narodzin wszechświata. Nie pyta go, czemu wygląda jak na wpół zagłodzony kundel z ulicy, tylko wyciąga z torebki nieco zmiętoszoną kanapkę i stwierdza, że wygląda na to, że Stiles odziedziczył metabolizm Dratewków. Nie to co jej Ewka, która od trzech lat studiuje w Europie i na każdym zdjęciu wygląda bardziej jak słowiańska bogini płodności, co to było za dziecko, pamiętasz Ewkę?
- Ale trzeba jej przyznać, że sobie radzi lepiej niż Maciek przewidywał. Z tymi rzeczami. Wiesz. Nie jest nawet w połowie tak utalentowana jak Klaudia, ale to i tak nic nie znaczy. Patrz na siebie, ile już masz lat? Zaiskrzyłeś już? Może w ogóle nie zaiskrzysz. Może to i dobrze.
Dratewkowie nie potrzebują zadawać niewygodnych pytań, bo pewne rzeczy po prostu wiedzą. Tak jak Stiles po prostu wiedział, że Matt jest podejrzany, a Jackson oślizgły, a pani Blake nie była całkiem tym, na kogo wyglądała. Stiles po prostu od zawsze czuł, jak wyjątkowa jest Lydia i jak ważny jest Scott.
(Stilesa zawsze coś przyciągało do Dereka Hale’a.)
Dom Dratewków wygląda jak pozostałe domy na przedmieściu Topeki. Jeśli się bliżej przyjrzeć, to może ich trawnik wydaje się nieco bardziej zielony.
Przy furtce stoi wujek Maciek, wysoki i chudy, z pasmami siwizny w krótkich włosach i papierosem w zębach, jakby nigdy nic; jakby nie pamiętał, że jego siostra umarła na raka.
- Patrz, kogo ci przywożę. Nie widzieliśmy Wiesia od lat! Wygląda prawie jak ty w jego wieku.
Wujek przydeptuje peta i schyla się, żeby pocałować swoją żonę na powitanie. Dopiero wtedy odwraca się w stronę Stilesa, który powoli wychodzi z samochodu. Ból w zdrętwiałych nogach uświadamia mu, że minęło dobre pięć godzin odkąd rozprostowywał ostatnio kolana.
- Powiedz, że masz lepszą ksywkę od tego przeklętego imienia. Wciąż nie wiem, czy nazwanie cię Wieńczysławem po naszym ojcu było ze strony Klaudii podłym żartem, czy faktycznie tak się stęskniła za naszym staruszkiem.
- Nazywają mnie Stiles - odpowiada łamiącym się głosem, a twarz wujka poważnieje. - Pomóżcie mi, proszę.
Wujek pachnie tytoniem i dymem, kiedy tuli go mocno. Stiles ma ochotę się rozpłakać.
*
Dratewkowie, tak jak się spodziewał, nie zadają mu żadnych pytań. Ciotka robi mu herbatę - nie pił herbaty od wielu, wielu lat, w domu nie mają już nawet czajnika. Kiedy spalił trzy w przeciągu pół roku od śmierci mamy, szeryf pewnego dnia po prostu przyniósł do domu ekspres do kawy i od tej pory Stiles nie miał więcej okazji do picia herbaty. Wujek przysuwa do siebie kiczowatą kryształową popielniczkę i zapala kolejnego papierosa. W ich domu, zamiast telewizora, szumi radio, a w każdym rogu stoi doniczka z kwiatkami, które nie mają kwiatów, za cały gąszcz mięsistych liści.
Stiles podejrzewa, że musi to być jakiś rodzaj paproci, chociaż sam nie ma pojęcia o kwiatach.
- Dlaczego nie widzieliśmy się od śmierci mamy? - jest jedynym pytaniem, które krąży w jego głowie. Wujek i ciotka spoglądają na siebie jakby się o coś spierali, ale kiedy patrzą na niego, oboje mają identycznie obojętny wyraz twarzy.
- Jeszcze przed śmiercią Klaudii nasze drogi się rozeszły, chociaż ty mogłeś sobie z tego nie zdawać sprawy. Byłeś za mały. Nie poznałeś naszych rodziców - mówi wujek, unosząc lewą brew. - Studia były jej pierwszym odstępstwem od tradycji. Drugim był Tadeusz, a trzecim, ściśle z tym związanym, była Kalifornia i to wasze przeklęte miasteczko. Klaudia zerwała z nami długo przed twoimi narodzinami. Nie mogłeś tego wiedzieć.
Klaudia i Tadeusz, Stiles bardzo dawno nie słyszał, żeby ktoś tak nazywał jego rodziców. Oni zawsze do siebie mówili Claudia i Ted. Raz czy dwa mama zwróciła się do niego polskim zdrobnieniem, ale dla taty absolutnie zawsze był Willym (dopóki nie stał się Stilesem).
- Chcieliśmy, żeby była matką chrzestną Ewy, i to była jedyna nić między naszymi rodzinami. Musieliśmy ją do tego przekonywać, a i tak dopiero śmierć staruszka ją przekonała. Wcześniej bała się, że to jego pomysł, że w ten sposób chce ją odzyskać - wujek kręci głową i uśmiecha się zgorzkniale. - Nie było tak, stary zgasł po jej odejściu jak zdmuchnięta świeczka. Ale Klaudii to nie obchodziło, bo czemu niby? Tak wiele poświęciła, żeby się wyrwać i pójść swoją ścieżką.
Stiles prawie słyszy niedopowiedziane „nie wszyscy mają takie szczęście”. Cisza, która zapada po tym zdaniu, przerwana zostaje dopiero przez ciotkę Angie.
- Stary nie miał złudzeń co do niej. Póki żyła Teresa, powtarzała namiętnie historię o córce marnotrawnej, która prędzej czy później wróci z podkulonym ogonem. Ale stary jej nie słuchał, nie żył złudzeniami. Za to popadł w głęboką obsesję. - W tym momencie ciotka zająkuje się i zaczyna szybko mieszać swoją herbatę. - Chciał wymazać wszystkie jej ślady ze swojego życia. Nawet nie zauważył choroby Teresy. Nawet nie zauważał nas. Nie dało się z nim wytrzymać. Chcieliśmy oddać go do domu starców, ale za bardzo nas przerażał. Groził naszej nienarodzonej córce. Groził nam. Groził, że…
- Nie mieliśmy powodów, żeby się z nią widywać i nie chcieliśmy jej narażać. Trudno było powiedzieć, co mógłby zrobić, gdyby odkrył, gdzie ona i Tadeusz żyją, jak żyją. Gdyby był w lepszym stanie po narodzinach Ewy, nigdy nie odważylibyśmy się do Klaudii zwrócić. Zmarł trzy dni przed uroczystością i dopiero wtedy, w ostatniej chwili, Klaudia oznajmiła, że przyjeżdża.
Stiles słuchał tej opowieści, czując jak robi mu się niedobrze. Ta historia przypomina mu za bardzo ostatni rok (Allison naciąga cięciwę, mierząc w jednego z bliźniaków, nie uśmiecha się, wygląda jak osoba, która nigdy nie śmiała się patrząc na Scotta robiącego z siebie idiotę na łyżwach, jak jedyna przyjaciółka Lydii Martin; wygląda tak, jak musiała wyglądać jej matka, jej babka, może nawet jej ciotka, zanim zmieniła się w szaloną morderczynię, w potwora, zarażona ideologią Gerarda), że bez namysłu próbuje utopić to złe uczucie w gorzkiej herbacie, która wrzątkiem rozgrzewa go od środka i prawie dławi. Tak sobie wmawia, czując suchość w ustach i spowalniające, dudniące szumem w uszach serce.
- Jesteście druidami? - pyta w końcu.
- Spotkałeś druidów? Och, kochanie - ciotka wstaje i obejmuje go, a Stiles czuje, że robi mu się coraz bardziej słabo.
- Nie… Nie jesteśmy druidami ani wiccanami. Nie ma czegoś takiego jak magia, Stiles. Nie tam, skąd pochodzimy. Mój ojciec nigdy nie użył tego słowa, nawet jeśli w swoich ostatnich chwilach zaczynał bredzić o Światowidzie. - Wujek Maciek zgniótł papierosa w popielniczce. - Istnieją różne rodzaje iskier, małych pożarków, jak nazywała nas moja matka. „Nie jesteście iskierkami, wy małe pożarki”. Nie każdy z nas rozbudza w sobie iskrę. Twoja matka twierdziła, że urodziłeś się jako dziecko popiołek, na którym nic nigdy się nie rozpali i jej uwierzyłem, bo czemu nie? Zawsze tego pragnęła. Nienawidziła swojego ognia, twierdziła, że lepiej czasem nie wiedzieć, niż wiedzieć za dużo.
- Co to oznacza? Nie rozumiem, „wiedzieć za dużo”? Może miała rację. Nigdy nie „wiedziałem za dużo” - wypowiadając te słowa, Stiles czuje, jak kłamstwo prawie wykręca mu wnętrzności. Ciotka wciąż trzyma go w swoich ramionach.
- To czemu wiedziałeś, gdzie obecnie mieszkamy? Czemu spotkałeś Angie na swojej drodze? Czemu tu i teraz, czemu potrzeba popchnęła cię do nas? - wujek wstał, a paprotka, do której podszedł, zdawała się odwracać w jego stronę. - To nie jest magia, Stiles. To coś jak szósty zmysł, coś, co cię popycha i nakierunkowuje, co podpowiada. Klaudia albo kłamała co do ciebie i twoich możliwości, albo nie widziała, a może nie chciała widzieć, że w twoim popiele ogień jeszcze się żarzy, czekając.
Stiles prawie pyta „na co?”, ale przecież wie.
(Ma dziewięć lat, a jego matka jest pozbawionym życia ciałem, wokół którego kręci się dwóch lekarzy i jakaś pielęgniarka. Jeszcze przed chwilą trzymała jego dłoń, uśmiechała się, na tyle, by okłamać jego ojca: „jedź, Ted, ja nie zamierzam się stąd nigdzie ruszać; te dwie godziny nas nie zbawią”, chociaż on wiedział, zaczął krzyczeć i tracić oddech, ale zamiast ojca, została tylko szczupła pielęgniarka. Wciąż przy nim siedzi, wygląda, jakby płakała, chociaż Stiles nie widział, żeby po jej twarzy płynęły łzy. „Mój mąż pracuje z twoim tatą, dzwoniłam do niego, niedługo będą”, mówi mu jak jeszcze mama żyje, ale Stiles wie, że nie zdążą. Nie będzie ich, będzie tylko on i jej oczy, w których jakby coś gasło -)
(Przesiaduje w szpitalu nawet wtedy, kiedy jej już nie ma, leży pod ziemią, która przyjęła ją z otwartymi ramionami wilgotnego grobu. Przesiaduje, aż pielęgniarka będąca żoną kolegi z pracy ojca zadzwoni po niego, aż go sama podwiezie do domu, aż ona i jej mąż w pełnej napięcia ciszy odwiozą go do domu albo na komisariat. Któregoś dnia zabierają go ze sobą, a oficer McCall ze złością szepcze pod nosem coś o zapijaczonych durniach za których on ma wychowywać bachory jakby mało mu było tego jednego wyjca, a pielęgniarka, która ma na imię Melissa, jak kwiat, każe mu przestać, „nie masz ani krztyny współczucia, Rafael?”, i Stilesowi zaczyna brakować powietrza, bo czemu go zabierają, ma swój dom i swoich rodziców, swojego tatę; Melissa woła kogoś i po chwili po schodach zbiega chłopiec niższy od Stilesa z ciemną grzywką zasłaniającą przerażone oczy i inhalatorem w dłoni -)
(Derek Hale siedzi na tylnym siedzeniu radiowozu, blady pod warstwą sadzy, z pustym spojrzeniem, a Stiles próbuje sięgnąć przez kraty w jego stronę -
Derek Hale siedzi na tylnym siedzeniu radiowozu, blady i z ziemią pod paznokciami, a Stiles mówi: „Nie boję się ciebie” - )
Stiles wyrywa się z objęć ciotki i wybiega na zewnątrz. Upada prosto w świeżo rozkopaną ziemię i czuje, jak ona pulsuje w jego dłoniach. Ostry zapach drażni jego węch, wilgoć wypełnia jego usta i wie, że gdyby spojrzał w górę, zobaczyłby nad sobą nów księżyca.
- Nie, nie, nie! - krzyczy w ziemię, wbijając w nią palce. Wie, czemu jego matka chciała uciec, ale nie rozumie, czemu była tak okrutna, żeby obarczyć go tym przekleństwem i odejść, i zostawić go jak zapałkę na stacji benzynowej, czekającą na draskę kryzysu.
(W oczach agenta McCalla widzi satysfakcję narodzoną z lat wyczekiwania na ten moment:
- Zawsze wiedziałem, że tak to się skończy, staczający się szeryf i jego nienormalny dzieciak. Ale nie sądziłem, że zajdzie to tak daleko. Miałeś się zaćpać czy wpaść w szpony jakiejś niebezpiecznej niuni, wplątać się w porachunki gangów, ale teraz widzę, że jesteś bardziej podły i skrzywiony niż ktokolwiek mógł podejrzewać. Willy Krwawa Garota, Willy Nastoletni Kuguar? Żałosne.
Ojciec Stilesa być może się nie obudzi. Nikt, oprócz Stilesa, nie będzie pamiętał, jak Melissa McCall zdzieliła swojego byłego męża przez głowę basenem, rzucając w Stilesa identyfikatorem i zapasowym fartuchem.)
*
Rano budzi się na werandzie, przykryty pledem. Głowa mu pęka i, przypominając sobie poprzedni wieczór, zaczyna się zastanawiać, jaką herbatą mogła go poczęstować ciotka Angie. Przerażony, wyskakuje na mokre deski i rozgląda się dokoła, jakby oczekując, że zaraz rzucą się na niego agenci FBI, ale zamiast nich znajduje tylko termos pełen gorącej herbaty. Obok stoją przykryte miską kanapki.
- Obudziłeś się? Spałeś tak długo, że myśleliśmy, że już nigdy się nie obudzisz. - Ciotka wygląda do niego przez jedno z okien wychodzących na ogród. Uśmiecha się do niego jakby nigdy nic.
- Czuję się tak, że może dla wszystkich byłoby lepiej, gdybym się nie obudził - odpowiada jej Stiles, i zastyga, zdając sobie sprawę z tego, co powiedział. Czeka na reakcję ciotki, która rzuci jakimś ostrym komentarzem, napomknie coś na temat Tadeusza, ale zamiast tego, ciotka śmieje się cicho.
- Maciek robi tę samą minę, kiedy budzę go w sobotę, żeby pojechał na targ po świeże mięso. Tak mi się skojarzyło, przepraszam cię. Jeśli chcesz się wykąpać, to akurat jest ciepła woda. Masz na coś ochotę?
Stiles oczekiwał cokolwiek innego zachowania z jej strony. Gdyby nie to, że czuje wciąż na sobie grudki zaschniętego błota, to pomyślałby, że wszystko było halucynogennym snem wujostwa-imigranckich hipisów.
Czując zdrętwienie we wszystkich stawach, Stiles wchodzi powoli na bosaka do dużego pokoju domu. Dopiero teraz zwraca uwagę na kilimy porozwieszane na ścianach, na białe talerzyki z niebieskim wzorkiem, wszędzie porozwieszane zdjęcia ich córki (która jego zdaniem wygląda bardziej na rumianą walkirię o piwnych oczach, niż na słowiańską boginię, ale co on się zna). Przyjmuje od ciotki duży ręcznik i idzie na piętro do łazienki, gdzie prawie siebie nie poznaje.
Krzywo odrastające włosy i swojego rodzaju jego pierwszy zarost, na widok którego kategorycznie stwierdza, że nigdy nie powinien choćby próbować zapuszczać brody, bo bardziej niż wikinga czy chromego Słowianina, będzie przypominał Shaggy’ego ze Scooby Doo, to jedno.
Drugie to wrażenie kompletnego wyczerpania: podkrążone oczy, zapadnięte policzki, żebra, które bez najmniejszego problemu można policzyć z odległości czterech metrów. Wygląda jak ćpun stojący nad własnym grobem albo człowiek po miesiącach chemioterapii; jak ktoś, kto stracił wszystko - nawet nadzieję, a ta emocjonalna pustka drąży jego ciało jak robak. Ale zarazem czuje w swoich żyłach coś nowego, coś, co ignorował przez długi czas, uważając to za nową formę, którą przez stres przybrało jego ADHD.
- Powinienem wrócić. Mogę wrócić - czyta z ruchu warg słowa, które w lustrze wypowiada jego odbicie. - Muszę wrócić.
(Scott nie zapomniał, Scott czeka i to czeka nie sam. I Allison, i Lydia, i nawet Peter i Isaac, i mama Scotta, i człowiek we śnie, z którego tylko Stiles może go zbudzić.)
Kiedy wychodzi po godzinie z łazienki, gotowy i zdeterminowany i pełen nowej siły, wujek z ciotką czekają na niego u stóp schodów.
- Spakowaliśmy cię - mówi ciotka, gdy jednocześnie wujek oznajmia:
- Wymieniłem ci olej i zatankowałem samochód.
Stiles uściska ich oboje i obieca, że zostanie w kontakcie - gdzie wewnątrz ma dziwne przeczucie, że wkrótce ktoś może będzie potrzebować ojca chrzestnego. Ale nie zamierza na razie nikomu nic mówić, to nie jest tak, że wie to na pewno. Że wie wszystko. Że wie cokolwiek.
(*)
Ledwo przekracza granicę Kalifornii, kiedy jego radio nagle odżywa. Jednak jedynym, co w nim słyszy, są pościgi za naruszanie prędkości i typowe pogaduchy znudzonych policjantów. Wciąż stara się zachować ostrożność, ale jest prawie pewien, że nikt go już nie szuka, że nawet o nim nie pamiętają. Tym bardziej zaskoczeniem dla niego jest granatowy pick-up, który zaczyna go śledzić wieczorem, kiedy jest dzień drogi od Beacon Hills.
Nie ma żadnego przeczucia co do intencji jego kierowcy i to go trochę stresuje. Po trzech godzinach prób zgubienia go, Stiles daje za wygraną. I wtedy nagle pick-up skręca w las, zostawiając go z powrotem samego.
- To było dosyć… antyklimatyczne - mówi Stiles do siebie, rozglądając się na boki i odchylając do tyłu, żeby wyjrzeć, czy faktycznie nie widzi już świateł obcego samochodu.
Który w tym samym momencie nadjeżdża z przodu, blokując mu przejazd.
Na chwilę Stiles traci wiarę w siebie, tę niewzruszoną pewność, która nie opuszczała go od nocy spędzonej w ogrodzie. Sięga po kij bejsbolowy mamy Scotta, zwłaszcza, że postać wyskakująca z samochodu na pazury.
Zapiera mu dech w piersiach.
Odrzuca od siebie kij i szybko otwiera drzwi jeepa, poddając się naturalnemu przyciąganiu, które prowadzi go prosto w ramiona nadchodzącej postaci.
(- Nie pozwalam ci odejść! Nie możesz być martwy! - Stiles uderza Dereka w twarz, starając się go ocucić, ale ani otwarta dłoń ani zamknięta pięść go nie budzą, i teraz Stiles ma na rękach jego krew, i na twarzy i we włosach.
Myśli o Heather i myśli o Lydii i czuje w sobie pustkę. Nachyla się nad nieruchomą twarzą Dereka, nad jego jeszcze ciepłymi ustami, ale nie po to, by próbować wepchnąć w jego płuca powietrze z własnych płuc, bo na to jest już za późno. Bo teraz - teraz - tylko wiara może go uratować -)
fin