Tekst napisany na trwające właśnie
pornobicie :D Prompty: w ciąży, USG, kwas foliowy, druciana gąbka, pierwszy seks, balsam do stóp i bunkier XD Za podsunięcie pomysłu (złozłozło XD) znowu dziękuję
le_mru. XDDD
2923 słowa, Jack/Sawyer, slash, mpreg, spoilery do mniej więcej połowy 3 sezonu, a poza tym Ana/Sayid, Locke i reszta w tle. XD
Dzieci Wyspy
Wszystko zaczęło się jak zwykle we włazie.
Jack owinął sobie ręcznik wokół bioder i podszedł do umywalki celem umycia zębów. Zdążył wyszorować tylko dolną połowę szczęki, kiedy drzwi nagle otworzyły się i do środka wpadł Sawyer z miną, jakby goniły go stada demonów.
- Wybacz, doktorku, ale najwyraźniej posiałem gdzieś tutaj swoje papierosy - rzucił i zaczął grzebać wśród ustawionych na półce kosmetyków. Gdy już Sawyer przekopał się przez odżywkę do włosów Kate, ziołowy szampon Sayida i balsam do stóp do Locke’a, Jack opłukał szczoteczkę i głośno westchnął, chcąc zwrócić na siebie uwagę drugiego mężczyzny.
- Sawyer - powiedział.
- Co, doktorku? - zapytał tamten nie przerywając poszukiwań (tym razem na wilgotną podłogę łazienki trafiła stara golarka Desmonda i podręczny zestaw do tortur Sayida. Jack wciąż miał zamiar porozmawiać z Irakijczykiem na temat praktykowania swojego hobby w pomieszczeniach wspólnych, ale zawsze znajdowało się coś pilniejszego do załatwienia.
- Czemu szukasz swoich papierosów w łazience? - odpowiedział pytaniem na pytanie Jack.
Sawyer spojrzał na niego.
- Bo je tutaj zostawiłem? - odparł jakby miał do czynienia z wyjątkowym idiotą.
- W łazience - powtórzył Jack. - Masz całą plażę, a musisz palić akurat w jedynej łazience, jaką mamy? - dodał ze zdumieniem, na co Sawyer oczywiście przewrócił oczami.
- Nie mówię, że tutaj paliłem, tylko, że je tutaj zostawiłem. Chyba widzisz różnicę? Zresztą nie wiem po co te nerwy, Jacko. Przecież widzę, że cieszysz się na mój widok - stwierdził ze złośliwym uśmiechem, wzrok zatrzymując gdzieś na wysokości ręcznika lekarza. Jack poczuł, że się czerwieni, ale usiłował zachować resztki twarzy.
- Nie mam pojęcia, o czym mó… - zaczął, ale nie dane mu było dokończyć, gdyż Sawyer znalazł się nagle tuż przed nim. Jack zawahał się, ale zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, James wsunął mu rękę pod ręcznik i właśnie ten gest sprawił, że lekarz gwałtownie wciągnął powietrze. Sawyer wciąż patrzył mu prosto w oczy, także wtedy, gdy zaczął mocniej poruszać dłonią, a Jack musiał się oprzeć o pokrytą kropelkami wody ścianę łazienki, by nie zsunąć się na podłogę. W pewnym momencie, gdy Sawyer włączył do gry także kciuk, mózg Jacka się poddał i jego świadomość zalała ciemność, a ręcznik nagle nabrał dodatkowej wilgoci.
- Wszystko w porządku, doktorku. - Jack poczuł nagle gorący oddech Sawyera tuż przy swojej szyi, a kiedy otworzył oczy, napotkał jego pytające spojrzenie. Zdał sobie nagle sprawę z tego, co zaszło, i poczuł się bardzo, bardzo dziwnie, ale nie mógł udawać, że było to nieprzyjemne doświadczenie. Wyczuł też, że Sawyer czeka i że prawdopodobnie za kilkanaście sekund się wycofa, jeżeli to Jack nie wykona tym razem kolejnego ruchu. Nie zastanawiając się długo lekarz wyciągnął rękę w kierunku Sawyera, położył mu ją na karku i, dodatkowo podniecony głodem, jaki ujrzał w oczach mężczyzny, przyciągnął go do siebie i wpił się w jego usta.
James smakował mięta i tytoniem, a jego ręce zostawiały ślady na biodrach Jacka.
Żel pod prysznic miał jednak więcej zastosowań, niż lekarz kiedykolwiek by się spodziewał.
*
Trzy miesiące w miarę zgodnego pożycia później Sawyer złapał Jacka na plądrowaniu jego namiotu.
- Lubrykanty trzymam w tamtym kącie. Myślałby kto, że po takim czasie będziesz już o tym wiedział - zażartował Sawyer, jednak tak naprawdę nabrał nagle czujności. Nie był pewien, czego Jack może szukać w jego namiocie, przecież większość antybiotyków oddał mu już znacznie wcześniej, sobie zostawiając jednak wszystkie pozostałe medykamenty. Lekarz zaczął się tłumaczyć bólem głowy i tym, że we włazie skończyła się aspiryna, więc Sawyer poratował go kilkoma małymi białymi tabletkami.
Kiedy kilka godzin później przyszła Sun i cichym głosem poprosiła Sawyera o test ciążowy, ten niczego się nie domyślił i wręczył go jej z tylko na wpół złośliwym komentarzem. Nie mógł wiedzieć, że chwilę później Koreanka przekazała fioletowo-białe opakowanie Jackowi, który z wyraźnym zdenerwowaniem zniknął z nim w krzakach.
*
Claire spacerowała właśnie z Aaronem na rękach, gdy zauważyła Jacka. Miała właśnie zamiar podejść i zagadać, gdy zorientowała się, że lekarz jest w trakcie załatwienia potrzeby fizjologicznej. Zawahała się, a wtedy ujrzała, że Jack usiłuje właśnie nasikać na mały, biały patyczek, taki sam, jaki Claire znała dobrze z autopsji. Nie była pewna, dlaczego lekarz robi coś takiego, wiedziała jednak, że w tym wypadku nie chce chyba poznać prawdy.
*
- Nie wierzę! Nie wie-rzę! To nie może dziać się naprawdę!
Ana Lucia zmarszczyła brwi. Sawyer miotał się na ścieżce prowadzącej do włazu niczym głodny niedźwiedź polarny w porze obiadowej.
- Coś się stało? - zapytała neutralnym tonem, badając teren.
Sawyer stanął w miejscu i spojrzał na nią jakby zobaczył ducha. Co na tej wyspie nie było znowu takie niezwykłe.
- I tak mi nie uwierzysz - prychnął po chwili namysłu. - Ja sam w to nie wierzę! - dodał, żywo gestykulując, a Ana stwierdziła, że w takim razie naprawdę musi się dowiedzieć o co tak właściwie chodzi.
- Spróbuj - odparła. Założyła ręce na biodra i z typowym dla siebie bezczelnym uśmiechem wpatrywała się w Sawyera. To było jednak za mało, by przygotować ją na to, co miało nadejść później.
- Zostanę ojcem - wykrztusił wreszcie Sawyer.
- Gratuluję. Kto jest szczęśliwą wybranką? - zapytała Ana, podobnie jak dziewięćdziesiąt pięć procent wyspy udając, że absolutnie nic nie wie o trwającym od dobrych kilku miesięcy romansie między Jackiem i Sawyerem (Locke jako jedyny wciąż nie miał problemu z wchodzeniem do łazienki w najmniej odpowiednim dla nich momencie i wygłaszaniem kwestii w stylu: „Kiedy już skończycie, przyjdźcie to kuchni na naradę, wszyscy czekają i herbata zaczęła już stygnąć.”)
Sawyer spuścił nos na kwintę.
- Potrzebuję alkoholu - stwierdził. - Wtedy może ci powiem. Ale wcześniej muszę dużo dużo wypić - ostrzegł.
Ana kiwnęła głową. Ta akurat potrzeba była jej doskonale znana.
- Tylko czy Kapitan Falafel nie będzie za bardzo zazdrosny? - zapytał jeszcze, a ona przewróciła oczami myśląc, że Sawyer do pewnych rzeczy chyba nigdy nie dorośnie.
Przyszłość miała pokazać, jak bardzo się myliła.
*
- Jack jest w ciąży.
Ana od kilku godzin usiłowała wyobrazić sobie reakcję Sayida na te słowa.
Arab ani drgnął.
- Żarty z ciąży nie są zabawne - stwierdził w końcu.
*
- Wyspa wszystko wytłumaczy - oznajmił tylko Locke.
*
Sawyer, gdy minął mu pierwszy szok, zachwycił się swoją fantastyczną męskością, która pozwoliła mu zapłodnić drugiego mężczyznę i stwierdził, że musi zatroszczyć się o przyszłą matkę (wciąż mieli problem z wypracowaniem odpowiedniem terminologii) swojego dziecka. Wziął kwas foliowy i wszystkie możliwe zestawy witamin ze swojego tajnego schowka i nalegał, by Jack zaczął je brać.
- Jestem zdrowy, Sawyer - powiedział lekarz, gdy Sawyer usilnie wciskał mu do ręki zestaw wielobarwnych pigułek. - Nie wiem czy znane ci jest pojęcie hiperwitaminozy? - zapytał, gdy Sawyer zaatakował z drugiej flanki blaszanym kubkiem z wodą.
- Hiper czego?
Jack westchnął.
- Nadmiaru witamin - zaczął cierpliwie tłumaczyć. - Dajesz mi tego tak hurtowe ilości, że boję się, że mogę urodzić sałatkę owocową. Albo kompleks witamin i minerałów, nie mam pewności - dodał, masując sobie krzyż. - Muszę zobaczyć, czy nikt na plaży nie potrzebuje mojej pomocy - dodał i wstał z pokrytej piaskiem podłogi w namiocie Sawyera, ale ten wtedy złapał go za rękę.
- Wiem, co na pewno szkodzi, doktorku. Stres - stwierdził z uśmiechem i wsunął Jackowi rękę pod koszulkę, a następnie przyciągnął go do siebie i zaczął mocno całować. Lekarz wymamrotał coś o obowiązkach, złamanych rękach, zakażeniach i pokrzywkach, ale później zaczął rozpinać Sawyerowi spodnie i oznajmił, że pewne rzeczy mogą jednak poczekać.
To była jedna z wielu zmian.
*
- Jack? Jack jest w ciąży? - powtórzył po raz trzydziesty czwarty Henry Gale zza drzwi zbrojowni i znowu wybuchnął śmiechem. Ana przewróciła oczami.
- Przysięgam, że po czterdziestym czwartym razie go zastrzelę - obiecała Sayidowi, który z nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrywał się w miejsce, skąd dobiegał śmiech więźnia.
- Skąd on wie? - zapytał Arab w odpowiedzi. Wydawał się wręcz nienaturalnie spokojny, ale Ana widziała, że gdy tylko na horyzoncie pojawiał się Jack, usta Sayida drgały nieznacznie, jakby nie mogły się zdecydować, czy zmienić pozycję czy też pozostać w stałym, znanym sobie miejscu.
- A jak myślisz? - odparła Ana. - Hurley rozpaplałby wszystko nawet dzikom, gdyby tylko nie bał się, że go stratują.
Sayid wciąż wpatrywał się w drzwi zbrojowni.
- Szkoda, że nie zdążyliśmy ukrócić tych wszystkich pogłosek. Byłoby niedobrze, gdyby Inni dowiedzieli się o tym specjalnym dziecku - dodał. Ana zdążyła wyłapać ruch, jaki wykonała prawa strona jego dolnej wargi i doszła do wniosku, że zacznie chyba liczyć sytuacje, w których Sayid prawie się uśmiechnął.
- Nie wierzę, że o tym mówimy - stwierdziła po chwili.
Locke wyjrzał z pokoju komputerowe i rzucił:
- To będzie dziecko wyspy, więc wyspa zapewni mu wszystko co najlepsze.
- Miejmy nadzieję, że nie zapomni o pieluszkach i mleku w proszku - odparł filozoficznie Sayid.
Ana wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, a Gale znowu zaczął się histerycznie śmiać.
*
- Co się znowu stało? - zapytała Claire, gdy usłyszała krzyki w pokoju sypialnym.
- Nic szczególnego. Jack potknął się na drodze do jaskiń i Sawyer zaczął histeryzować. Zaciągnął doktorka do bunkra i od tamtej pory się kłócą - oznajmił spokojnie Charlie, komponując kołysankę dla dziecka. Rozmyślał właśnie nad rymami do słów „ciąża”, „błogosławieństwo” i „mleczko kokosowe”, gdy dobiegł ich dźwięk nasuwający skojarzenia z ciśniętą w ścianę szklanką.
Claire się uśmiechnęła.
- To chyba nie jest najlepszy moment, żeby zaproponować Jackowi mój krem na rozstępy - stwierdziła.
*
Jack płakał.
*
Gdy lekarz był w piątym miesiącu ciąży, wszyscy się nad nim trzęśli.
Jeszcze o ile codzienna dostawa ryb, warzyw i ziół od Sun i Jina była przyjemnym, mile widzianym urozmaiceniem, tak samo zresztą jak troska, którą okazywała mu Sun, to już zachowanie Sawyera, który zachowywał się, jakby Jack miał za chwilę zemdleć, złośliwe docinki Claire, czy już musi co pięć minut biegać w krzaki i wreszcie sposób, w jaki kąciki ust Any Lucii drgały, gdy z nim rozmawiała i usiłowała nie zatrzymywać wzroku na jego brzuchu - to wszystko było już prawdziwym przegięciem.
- Żadnych halucynacji, Jack? - zapytała Claire z niewinnym uśmiechem, a on jęknął, a następnie poprawił koszulę na większym każdego dnia brzuchu.
W ciągu ostatnich kilkunastu tygodni Sawyer nabawił się dziwnej przypadłości, która polegała na tym, że w każdej możliwej sytuacji kładł rękę na jego, Jacka, brzuchu i wygadywał tak sentymentalne rzeczy, że przerażało to nawet doktorka, który w takich momentach chciał od razu biec po termometr. Trochę też czasu zabrało Jackowi przekonanie go, że podczas drugiego i trzeciego trymestru można bezpiecznie uprawiać seks i to w dodatku na różne sposoby. W ruch poszedł znowu prysznic, druciana gąbka i żel pod prysznic z logiem wesołego białego niedźwiedzia. Wszyscy szybko nauczyli się, że gdy Jack i Sawyer przebywali akurat we włazie, to prawdopodobnie zajmowali właśnie łazienkę albo sypialnię i wtedy zdecydowanie należało unikać tych miejsc. Szczególnie szybko nauczył się tego Charlie, który bez pukania wszedł kiedyś do spiżarni i stał się świadkiem sceny uwzględniającej udział bitej śmietany, kajdanek i orzechów kokosowych.
- Z czego się tak cieszysz, Ali? W Iraku staniała ropa? - zapytał raz złośliwie Sawyer, Sayid dołączył do niego w drodze powrotnej na plażę. - Ojej, zapomniałem, że zgubiłeś gdzieś swoje słynne poczucie humoru - dodał. Arab tylko spojrzał na niego i pozwolił sobie na uśmiech. - Przepraszam, ale zamarłem; czy to pozytywny wpływ Rambiny czy ty naprawdę wciąż pamiętasz jak należy się uśmiechać? - Sawyer udawał szczere zaskoczenie, ale w jego głosie było już znacznie mniej uszczypliwości.
- Chyba ci jeszcze nie gratulowałem - stwierdził Sayid w odpowiedzi. James szybko na niego spojrzał, jakby chciał się upewnić, że to nie tylko głupi kawał, ale w końcu uwierzył, że Arab nie żartuje.
- Dzięki, Ali - odparł ostrożnie.
Resztę drogi na plażę przebyli w milczeniu.
*
Wraz ze zbliżającym się trzecim trymestrem coraz bardziej paląca stała się kwestia porodu i tego, jak właściwie ma on wyglądać. Jack, jedyny lekarz i główna zainteresowana tym osoba, był w kropce, gdyż Sawyer zapowiedział, że nie pozwoli, by jego doktorka kroił jakiś Wyrwiząb (Bernard wyglądał na niego urażonego, ale Rose pocieszyła ich, że prawdopodobnie i tak nie zniósłby widoku takiej ilości krwi, na co Sawyer wykrztusił z siebie: „krew?!”, a następnie strasznie pobladł).
Sayid i Ana byli gotowi tylko we dwójkę wybrać się do wioski Innych po pomoc albo przynajmniej sprzęt medyczny, byleby tylko Sawyer się wreszcie zamknął. Za każdym razem gdy Jack, który, o dziwo, w ciąży zachowywał się rozsądniej niż zwykle (może tylko częściej płakał) chwytał się za wyjątkowo wielki już brzuch, Sawyer doskakiwał do niego i ze zgrozą w głosie pytał czy to już i czy ma zagrzać wodę i przygotować ręczniki (głupi zwyczaj, z którego lekarz się ciągle nabijał).
Zbawienie przyszło do nich pod postacią Juliet, którą Inni wysłali, by wzięła udział w tym wiekopomnym wydarzeniu. Podobno Jacob rozważał w pewnym momencie porwanie Jacka, ale podobno zanadto obawiał się karzących rąk Any i Sayida, o których słyszały już nawet białe niedźwiedzie (i bardzo rozsądnie trzymały się z daleka od plaży). Anę wyjątkowo rozbawiła ta wiadomość i żartowała z tego przez całą drogę do miejsca podpisanego na mapie jako Ten Bunkier z USG. Na pytanie Jacka, co stało się z tymi poprzednimi, mocno roślinno-zwierzęcymi nazwami, Juliet odparła z westchnieniem, że wszystkim się ciągle myliły i w ogóle było z tym tyle zamieszania, że przestawili się w końcu na znacznie bardziej logiczny system oznaczeń. Poza Aną towarzyszyli im oczywiście uzbrojeni po zęby Sayid i Sawyer, którzy wyznawali zasadę, że przezorny zawsze ubezpieczony, a naładowana strzelba to najlepszy z argumentów (może poza drzazgami z bambusa, ale te Sayid miał akurat wetknięte za pasek).
*
- To chłopiec i dziewczynka - oznajmiła Juliet, gdy Jack leżał już na zimnym, metalowym blacie, podejrzanie wyglądającym jak stół do autopsji, a na brzuch wyciśnięto mu pokaźne ilości bladoniebieskiego żelu. Sawyer ścisnął mocniej rękę lekarza i wyglądało na to, że zaraz się rozpłacze.
- Nasze dzieci, Jack - wykrztusił z siebie i pocałował doktorka, który po chwili również zaczął płakać.
- Muszę siku - stwierdził po chwili Jack, psując ten wielce radosny i romantyczny moment. - Macie tutaj jakąś ubikację? - zapytał Juliet, a ta przez chwilę milczała, zanim wreszcie skinęła głową w kierunku łazienki.
- To nawet bardziej wzruszające niż dzień, w którym mój drugi ulubiony szczur płci męskiej, Romeo, zaszedł w ciążę - wyznała po chwili Anie i Sayidowi, a następnie otarła łzę, która skryła się w kąciku jej oczu. Araba znowu bardzo dużo kosztowało to, by się nie uśmiechnąć (tylko tyle i aż tyle; śmiech znajdował się zdecydowanie poza jego zasięgiem), a Ana pokręciła głową i stwierdziła tylko:
- Czarny Dym, białe niedźwiedzie i przycisk, który trzeba wciskać, by uratować świat, to pikuś w porównaniu z tym.
Sawyer dalej płakał.
*
W miarę jak zbliżał się wyznaczony przez Juliet termin porodu, Sawyer coraz częściej panikował, a Jack wybuchał płaczem. Pewnej nocy, którą spędzał w namiocie Jamesa, lekarz obudził wszystkich krzykiem, a później przysięgał, że ktoś go napadł i chciał skrzywdzić jego dzieci.
- Nie mam halucynacji! - upierał się, gdy Juliet mierzyła mu ciśnienie, kazała zachować spokój i zasugerowała, że może miał tylko zły sen.
- Słyszałam, że ciężarne kobiety czasem tak mają. Halucynacje i przywidzenia z powodu stresu - wtrąciła Claire ze złośliwą satysfakcją. - Nie wiem co prawda czy odnosi się również do ciężarnych mężczyzn, ale… - dodała, a wtedy Sawyer kazał jej być cicho, Charlie na niego naskoczył i prawie doszło do bójki, której na szczęście w porę zapobiegła spacerująca brzegiem oceanu Kate, wybierając ten znakomity moment na nadepnięcie na przycupniętego wśród skał jeżowca i przywołanie wszystkich krzykiem, który sugerował, że właśnie (zdaniem wielu i tak zdecydowanie za późno) zaczęli obdzierać ją ze skóry. Jack w tym czasie obraził się na wszystkich, zignorował zapewnienia Eko, że kościół zostanie zbudowany do czasu chrzcin dzieci, i zniknął w ciemnościach.
*
Sawyer dopadł go na ścieżce do włazu.
- Pogięło cię, doktorku?! - zapytał, gdy zrównał się już z Jackiem i jego wielkim brzuchem. - Postradałeś rozum?!
- Nie pozwolę się tam wszystkim obrażać - warknął Jack. - Nie mam omamów - dodał z poirytowaniem.
- Rozumiem. I stwierdziłeś, że najlepszym sposobem, by to wszystkim udowodnić, będzie wejście samemu do dżungli. Nocą. Wiesz, że nie jesteśmy tutaj sami, prawda? - odpowiedział Sawyer. Wpatrywał się przy tym w Jacka, jakby ten był lekko upośledzony i potrzebował specjalnej asysty, co dodatkowo lekarza przygnębiło.
- Nie jestem szalony - powiedział cicho Jack. - Ała! - Wyrwało mu się i Sawyer w dosłownie kilka sekund znalazł się przy nim. - Co się stało?! - zapytał z przestrachem w głosie. - Zaczęło się?!
Jack kiwnął głową obejmując swój ogromny brzuch.
- Mam mocne skurcze. I… chyba wody mi odeszły - wykrztusił z siebie. - Zaprowadź mnie do włazu, a później idź po Juliet. I ani mi się waż zemdleć - dodał poważnie widząc bladość na twarzy Sawyera.
Ten skinął tylko głową i zaczął liczyć do dziesięciu.
*
W momencie gdy bliźnięta przyszły na świat (a raczej zostały nań wydobyte), bunkier wypełniony był ludźmi. Wszyscy chcieli doświadczyć cudu i ujrzeć na własne oczy niemowlęta, które Locke wciąż nazywał Dziećmi Wyspy i z tego powodu zamierzał mieć też wyraźny wpływ na ich wychowanie. Jack, gdy Juliet zdołała zatrzymać upływ krwi i zaszyć wszystko, co powinno zostać zaszyte, mógł wreszcie wziąć swoje potomstwo na ręce. Później wszyscy po kolei ich odwiedzali, a niektórzy przynosili dary, w tym głównie ryby, banany, grzechotkę z orzechów kokosowych i nawet kilka specjalnie uszytych ubranek. Jack oczywiście się rozpłakał, a Sawyer siedział na krawędzi łóżka i wpatrywał się w swoje maleństwa, dumny i czujny niczym najprawdziwsza mama niedźwiedzica. Claire przyniosła Aarona, żeby przywitał się ze swoimi nowymi towarzyszami zabaw („Jak tak dalej pójdzie, to wkrótce będziemy musieli założyć tutaj przedszkole”, stwierdziła złośliwie Ana Lucia), Hurley oddał Jackowi i Sawyerowi swój ostatni, zachomikowany słój masła orzechowego, a Locke oznajmił nagle, że chłopiec powinien nazywać się Hobbes, a dziewczynka Cixous, na cześć słynnych filozofów. Sawyer chciał zaprotestować, ale w momencie, gdy John to powiedział, dzieci natychmiast przestały płakać, więc rodzice poczuli się pokonani.
- Takie imiona przyniosą im szczęście - oznajmił później Locke, gdy razem z Aną, Sayidem, Charliem i Sawyerem pili za zdrowie maleństw.
- Jeżeli mają być tak szczęśliwe jak ta Francuzka czy ten biedny frajer, którego zamknęli tutaj w bunkrze, to ja dziękuję - skomentowała to Ana, a gdy Charlie spojrzał na nią zaskoczony, odparła tylko: - Co, myślisz, że jak byłam policjantką, to nie mogę wiedzieć tego i owego o filozofii?
Sayid uniósł brew.
Sawyer znowu się napił.
Dzieci jak na komendę zaczęły płakać.