Niemal dwa lata temu
spytałem się lja, czy warto obejrzeć Szerloka, bo zapanował jakiś dziki szał na ten serial. Dostałem odpowiedź, że to dzieło Moffata, co mnie osobiście od razu odrzuciło. Czemu? Bo od pamiętnej "Dziewczyny z kominka" nie znosiłem go, tego jak się wypowiada o postaciach, jakie je tworzy/niszczy (Rose!), jak ignoruje kanon, że miesza, miesza, miesza, samemu nie wiedząc kiedy przestać.
Teraz po dwóch latach,
Złotolasowa zaczęła przekonywać mnie na Szerloka, a ja uległem. Całość pochnąłem w dwa dni, początkowo byłem bardzo pozytywnie nastawiony, teraz nieco ochłonąłem i dostrzegam pewne rzeczy, które mnie zastanawiają.
No, ale po kolei.
Strasznie, ale to strasznie lubię Johna. Naprawdę, solidnie zbudowana postać, z porządnym zapleczem emocjonalnym, z jasno określoną motywacją. Przeciw waga Szerloka, ale też trochę niedoceniany, bo to w końcu "piesek na posyłki" Szerloka (z czym się nieco nie zgadzam, ale już mniejsza o większość". Jak to ktoś określił (wydaje mi się, że Moriarty, ale musiałbym zrobić powtórkę odcinka, bo tylko raz każdy oglądałem...) John is straightforward. Całkowicie się zgadzam. Z Johna można czytać, jak z otwartej książki; kompletnie wszystko można z niego wyczytać: strach, rozpacz, żal, radość itd., ale co jest przy tym najważniejsze, dla niego emocje/uczucia są ważne (You machine!). Teraz powinno zapachnieć wam w powietrzu Age of Steel i cytat Dziesiątego, bo praktycznie mówi to samo. Emocje dla Johna są ważne, bo to on jest tu od pocieszania, od współczucia, od dbania, od wierzenia (i niewierzenia, bo tylko nie wierzył, że pies z Baskervill nie istnieje, mniejsza o to, że Szerlok był naćpany). W ich duecie to Szerlok jest od myślenia, planowania. Od genialnych strategii i błyskotliwych pomysłów. John jest tym, któremu zależy, ale bardziej na ludziach, na swoich przyjaciołach. Nie zwątpił w Szerloka, kiedy on sam mu mówił, że Moriarty to ściema, on CZUŁ, że to nie prawda. To sprawia, że jest on silną postacią (a jest! W końcu zabił Pana Taksówkarza, żeby uchronić swojego przyszłego przyjaciela) coś na kształt towarzysza Doktora. Jednocześnie, mimo, że potrafi zabić z zimną krwią, to postępuje tak dobrze, jak tylko to możliwe. (hah, jestem fanem relacji John&Mrs. Hudson). John, jesteś naj.
Niestety, Szerlok mnie nie rusza, tak jak większości fandomu. Serio, nawet chyba nie jestem zirytowany tą jego bezczelnością, chamstewm niekiedy. Jednak, przez pierwsze odcinki aż złapałem się na tym, że słyszę, jakby Jedenasty mówił, bo kwestie były naprawdę tak zbudowane, że nie można było inaczej nie pomyśleć niż: Oooo, Jedenasty...! Nie mam jakichś supergłębokich przemyśleń na temat Szerloka, na może prócz paru dotyczących Adlerowej, bo wierzę, że jego zemsta była oparta na zazdrości. Takiej szerlokowej. No i jestem na 99% pewny, że tak naprawdę to Teselecta!Szerlok spadł z dachu. Naprawdę, Szerlok, trochę za dużo Doctor Who.
Moriarty. Prawdę mówiąc, największe rozczarowanie w tym serialu. Naprawdę, pierwszy sezon był całkiem dobry dla niego. W drugim, to co ona wyprawia to jakaś kompletna żenada. I nie powiedziałbym, że JM to wybitny umysł zła, nie. Co najwyżej psychol, który zbiegł z pilnie strzeżonego ośrodka. Bo mam wrażenie, że on został po prostu źle napisany. Ja tak nie odbieram JM, przykro mi. Może dlatego, że relacje Szerlok - Moriarty wyobrażam sobie jako dobra, ale zaciekłą partię szachów. Wiecie, białe szachują czarne, czarne matują białe. Wszystko ładnie i elegancko, ale przede wszystkim z klasą i subtelnie. To co zostało pokazane w serialu to: jakiś świr, którego całe życie chyba toczy się wokół Szerloku. Ha, nawet zabił się dla niego, jak słodko. Szkoda, tylko, że jego śmierć nie miała zupełnie żadnego sensu, bo NIE WYGRAŁ. Praktycznie, zabił się, bo tak. Za nudno mu było. Nie chcę przy tym umniejszać gry aktorskiej Scotta, bo naprawdę, to, jak grał, było oszołamiajace. Jednak dla mnie, ta postać została zupełnie źle zinterpretowana, stąd jej najlepsze momenty Moriartego były wtedy, kiedy nie był na ekranie.
I liczyłem, że ta szopka, Moriarty-to-aktor-Richard-Brooke to prawda, a prawdziwy JM nadal ukrywa się w cieniu. Bo mi się podoba ta wizja.
I na koniec: U Adlerowej nie podoba mi się tylko scena końcowa, czyli The Girl in the Fireplace 2 (poczekam na księcia z bajki, on na pewno mnie uratuje na swym białym rumaku). Nie, nie, nie! Pomijając fakt, że nie wierzę, że dałaby się złapać Arabom, to wątpie aby czekała, aż ktoś (nawet sam Szerlok) ją uratuje. To jest głupie, tyle.
Na razie to tyle, muszę jeszcze wszystko raz ogarnąć i wtedy napiszę coś więcej.