Pairing: House/Wilson
Raiting: soft R (chyba)
Warning: mpreg, crack
Disclaimer: Żadna z przedstawionych tu postaci nie należy i nigdy nie należała do mnie. Szkoda.
Kolejne opowiadanie z hausowego forum. Tym razem wstawiam ostrzeżenie, bo nie wszystkim do gustu może przypaść wizja House'a na porodówce ;)
No to lecimy.
- Aaaaaa! O do k… nędzy!
Greg House doszedł do wniosku, że natura musiała go bardzo, ale to bardzo nienawidzić.
- House, na litość boską, uspokój się!
A on zaczął nienawidzić Wilsona.
- Uspokoić się?! Łatwo ci mówić. Ty przynajmniej nie usiłujesz wypchnąć z siebie trzech kilogramów żywej wagi!
James Wilson westchnął. Naprawdę chciał być przy porodzie, ale akurat to okazało się być dla niego zbyt wielkim wyzwaniem. Minęły dwie godziny, odkąd skurcze się zaczęły, a on ledwo mógł ustać na nogach. Nawet by się nie zdziwił, gdyby się okazało, że wygląda teraz gorzej niż House, który faktycznie przedstawiał sobą obraz totalnej masakry. A jego wrzaski niosły się po korytarzach, niczym odgłosy zbliżającego się stada dzikich zwierząt.
- House, spróbuj miarowo oddychać - nadal starał się zachowywać odpowiedzialnie i kompetentnie, lecz z wydzierającym się Housem to wcale nie było takie łatwe. James pomyślał, iż staje się to wręcz niemożliwe.
Los wydawał się być wyjątkowo niezależny. Ale czasami zdarzało się, iż tenże los miał w nosie wszystkie prawa, z prawami natury włącznie. I uwielbiał sobie przy tym z ludzi żartować. Jeden z przejawów tego niezwykle oryginalnego poczucia humoru poznali dziewięć miesięcy wcześniej.
Otóż Greg był dziwem natury, jak sam o sobie mówił. Naturalnie James już od jakiegoś czasu wiedział, że organizm jego partnera nieco różni się od organizmów większości zdrowych mężczyzn, ale jakoś nigdy nie robił z tego powodu problemów. Takie „dziwy” się zdarzają, wprawdzie niezmiernie rzadko, bo bodajże raz na kilkaset milionów przypadków, ale onkologowi zdarzało się już o nich słyszeć.
Jednak nawet to nie zmieniało faktu, iż za nic w świecie nie potrafił wyobrazić sobie ciężarnego House’a. To jakby Hector nagle zaczął poruszać się o lasce i sypać sarkastycznymi uwagami na temat krawata Wilsona. Chociaż po dłuższym namyśle, wydało się być znacznie bardziej prawdopodobne.
Dlatego z początku starali się uważać. Brali pod uwagę posiadanie potomstwa, ale żaden nie czuł się jeszcze w pełni gotowy, więc woleli z tym nieco poczekać. Może z rok, ewentualnie dwa, tak dla pewności.
Niestety, wyżej wspomniany los postanowił inaczej, korzystając przy tym z ich własnej głupoty.
Po wpływem alkoholu zapomina się o wielu rzeczach, a jedną z tych najbardziej trywialnych są prezerwatywy. Oraz kompletny ich brak.
I tak też, ku swemu sporemu zdziwieniu, Greg i James dokładnie siedem i pół miesiąca temu dowiedzieli się, iż wkrótce zostaną rodzicami.
Zdziwienie utrzymywało się praktycznie przez cały okres ciąży.
Przy czym obaj musieli wziąć pod uwagę sensację, jaką ta informacja wywoła w szpitalu, a tym bardziej na to, co ta informacja dla nich obu i dla dalszego ich życia oznacza.
James domyślał się, iż nie będzie łatwo, lecz to, czego doświadczył w ciągu minionych miesięcy, przypominało scenariusz jakiejś zakręconej komedii romantycznej z elementami science fiction, której reżyser miał wyraźne aspiracje do Oskara.
Najbardziej wpływały na to niesamowicie częste zmiany nastrojów Grega, przez co jego charakter stał się jeszcze mniej znośny, o ile w ogóle było to możliwe. U kobiety hormony w czasie ciąży bywają niezwykle uciążliwe, ale - jak się okazało - u mężczyzn przyjmuje to niekiedy rozmiary pandemonium, a życie jego najbliższych zamienia w istny cyrk, o czym James zdążył się już przekonać na własnej skórze. I to wyjątkowo boleśnie. Przez pierwsze kilka miesięcy wielokrotnie miał okazję osobiście przekonać się, jak twarda bywa zwykła drewniana laska, a w szczególności przekonały się o tym jego plecy i tyłek.
Przy okazji Wilson mógł również zaobserwować, iż ciągle wymiotujący House może być równie uciążliwy, co House nagminnie podkradający z kuchni czekoladę i pikle, na dodatek jednocześnie.
Pierwsze „niewygodności” w końcu minęły, niestety ustępując miejsca nowym, takim jak jeszcze większe problemy z siadaniem, wstawaniem, czy też zwykłym poruszaniem się, wywołane nienaturalnie powiększonym brzuchem. („Cholera, James, wyglądam jak jakiś pieprzony balon, to nienormalne!”) Należy doliczyć do tego ciągły ból pleców i nogi, przez co Greg męczył swego partnera, aby ten jak najwięcej czynności wykonywał za niego, co w tym wypadku nie obiegało aż tak od normy. „Ty za to jesteś odpowiedzialny, i jako przyszły ojciec twojego dziecka oczekuję od ciebie chociaż odrobiny wsparcia i miłości” - wygłaszał to zdanie przy każdej okazji i to zazwyczaj w czyimś towarzystwie.
Naprawdę jednak nie było aż tak źle. James nigdy nie zapomni momentu, kiedy pierwszy raz zobaczył na ultrasonografie swoje dziecko i usłyszał bicie jego serca. Greg wyglądał wtedy, jakby miał się zaraz rozpłakać. James uwielbiał kłaść rękę na brzuchu diagnosty i przytulać się do niego, gdy siedzieli razem na kanapie w ich mieszkaniu, lub gdy leżeli już w łóżku. Często też żartowali sobie z brzucha House’a, mówiąc, jak to dzięki dziecku wreszcie udało mu się przytyć parę kilo. To sprawiło, iż House czuł się bezpieczniej i dzięki temu obaj wierzyli, że jakoś uda im się dotrwać do końca.
I oto teraz obaj znajdowali się w Sali położniczej, pod czujnym okiem nadzorującej ciążę i poród doktor Cooper, inteligentnej i niezwykle pewnej siebie kobiety, która zawsze potrafiła zachować zimną krew i nic nie było w stanie jej zaskoczyć. Czego dowiodła, zgadzając się zostać lekarzem prowadzącym Grega.
Jakoś dotarli do końca. I zaczęło się piekło.
Greg darł się wniebogłosy.
- O matko boska, jak ja się w to wpakowałem?! - jęczał. - To wszystko twoja pieprzona wina, ty wredny sukinsynu! Już nigdy nie zbliżysz się do mnie bez prezerwatywy. Albo nie! W ogóle możesz zapomnieć o seksie! O cholera jasna!
Przez cały ten czas jedynie doktor Cooper wydawała się być jak najbardziej spokojna - po prostu robiła swoje i niczym innym się nie przejmowała.
- Oho - stwierdziła po bliższych oględzinach wrzeszczącej kupy nieszczęścia, jaką był teraz House. - Właśnie zaczęło się na dobre. Główka jest już na miejscu, a to oznacza, że teraz powinno pójść jak z płatka - poinformowała rzeczowym tonem Jamesa, klepiąc go po ramieniu.
Pokiwał głową. Czuł, że zaraz zemdleje, więc zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Przez parę sekund było nawet względnie spokojnie, naturalnie nie licząc ciężkiego sapania i jęków, aż tu nagle czar prysł i się zaczęło.
- Aaaaa!
James był pewien, iż zaraz ogłuchnie.
- Domagam się znieczulenia! - House niemal piszczał.
- Zwariowałeś? Nie ma mowy, House. To też moje dziecko, nie mam zamiaru go narażać!
- James ma rację - doktor Cooper również była nieugięta. - Brałeś przecież jeszcze inne leki, a zdrowie dziecka jest najważniejsze. Na pewno poradzisz sobie bez znieczulenia.
Jednak Greg nie wydawał się być zachwycony tą myślą.
- Nienawidzę cię Wilson, słyszysz?! - House chwycił Wilsona za krawat i pociągnął go do siebie, pełne trwogi brązowe oczy spojrzały w te niebieskie, przekrwione i pełne wściekłości. - Jak tylko to się skończy, uduszę cię własnymi rękami, a potem powieszę na krawacie!
House wył, jakby go obdzierali ze skóry. Doktor Cooper spojrzała na Wilsona.
- Wiesz, myślę, że jednak lepiej będzie, jak teraz stąd wyjdziesz. Przykro mi to mówić, ale go rozpraszasz, a on musi się teraz skupić.
Do Jamesa dopiero po chwili dotarło, to, co ona powiedziała.
- Co? O, tak, chyba tak - spojrzał na Grega. - Posiedzę sobie trochę w poczekalni, tak. Tak będzie najlepiej - wymamrotał.
Nie wiedział już, gdzie się znajduje, a w głowie mocno mu szumiało. „To pewnie od emocji” - pomyślał, kiedy wychodził z Sali prowadzony przez pielęgniarkę i ścigany obelgami House’a, wykrzykiwanymi nadal pod jego adresem.
Siedział tam chyba z dziesięć minut, całkiem sam, kiedy usłyszał kroki na korytarzu. Podniósł wzrok i ujrzał Cuddy. Usiadła obok.
- No i jak tam, James? Wywalił cię? - Uśmiechnęła się łagodnie.
- Kazali mi wyjść, bo nie mógł się skoncentrować - westchnął ciężko. - W życiu się tak nie denerwowałem, Lisa.
Objęła go ramieniem.
- Nic dziwnego, to twoje pierwsze dziecko. I to z Housem - zaśmiała się delikatnie.
On też próbował, ale wyszło mu coś na kształt czknięcia.
- No, niezły wyczyn, co?
Pokiwała głową z uśmiechem. Przez następne dwadzieścia minut siedzieli cicho, przysłuchując się stłumionym wrzaskom dobiegającym z porodówki, aż nagle wrzaski ucichły i mogli dosłyszeć cichy płacz. Zaraz potem drzwi się otworzyły i weszła uśmiechnięta doktor Cooper.
- Możesz już wejść, James.
Cuddy pomogła mu się podnieść z krzesła.
- Jak... jak oni się czują? - spytał drżącym głosem.
- Ojciec i córka czują się dobrze. - Jej uśmiech jeszcze się powiększył.
Mózg Jamesa wykonał obrót o dziewięćdziesiąt stopni.
- Cccórka? - wyjąkał.
- Tak, duża, zdrowa dziewczynka. Trzy kilo i pięćdziesiąt gramów żywej wagi - powiedziała z nieznacznym mrugnięciem.
Kiedy Wilson zjawił się już w pokoju, pierwsze, co ujrzał było chyba najdziwniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek mógłby zobaczyć (a przynajmniej tak myślał). Wyczerpany House, leżący w szpitalnym łóżku i trzymający małe zawiniątko. Przez chwilę James zapomniał, jak się oddycha.
Greg podniósł wzrok.
- Wyglądasz jak ćpun na głodzie - stwierdził z przekąsem.
- Ty nie wyglądasz lepiej - odpowiedział mu ze śmiechem James.
- No co tak stoisz jak kołek - spytał z żartobliwą irytacją. - Nie chcesz poznać córki, którą z takim zaangażowaniem spłodziliśmy?
Wilson natychmiast znalazł się przy łóżku. Mała była śliczna (jak na nowo narodzone dziecko, oczywiście), miała delikatne brązowe włoski i niebieskie oczy House’a. Ostrożnie wziął małą na ręce.
- I co myślisz? - spytał go House.
- Myślę, że jest idealna. - W oczach Jamesa pojawiły się łzy. Pochylił się, uważając jednocześnie na dziecko, i pocałował Grega, wkładając w to całą miłość i wdzięczność, jaką czuł do tego człowieka. Pocałunek smakował potem i zmęczeniem.
- Ja też - stwierdził cicho House.
Przyglądali jej się przez moment. James, siedząc na łóżku z małą na rękach.
- Wiesz co? - odezwał się po chwili House.
James podniósł wzrok.
- To dość bolesne rodzić dziecko o własnych siłach - stwierdził tonem znawcy Greg.
James głośno przełknął ślinę, a on kontynuował.
- Wyobraź sobie, że musisz wypchnąć przez odbyt obiekt o średnicy 35 centymetrów i nie zemdleć przy tym z bólu - powiedział znacząco spoglądając przy tym na Wilsona - Nie wiem, jak ty, ale ja uważam to za spory wyczyn.
James podał mu dziecko i objął oboje ramieniem.
- Mój ty bohaterze.
Oboje się roześmiali.
- Może zaproponuję Cuddy , aby została mamką, ma do tego całkiem dobre warunki - House wyszczerzył zęby.
- Myślisz, że się zgodzi? - James nadal się śmiał.
- No co ty, nie znasz jej? Ona uwielbia dzieci. Szczególnie moje - dodał i obaj znów wybuchnęli śmiechem.
- House? - spytał po chwili.
- Hmm?
- Naprawdę już nie chcesz uprawiać ze mną seksu? - głos Jamesa brzmiał powątpiewająco.
House spojrzał na niego z błyskiem w oku.
- Jeśli będziesz grzeczny dla mnie i dla szkraba, to kto wie, może zmienię zdanie. - I posłał mu najbardziej szarmancki uśmiech świata.
James przewrócił oczami. Maleństwo ziewnęło potężnie i ułożyło się do snu w ramionach Grega.
- A jak ją nazwiemy? - James głaskał ją po główce.
Greg pomyślał marszcząc brwi, aż w końcu stwierdził:
- Cóż, na pewno nie Lisa, w życiu nie skrzywdzę tak naszej córki.
James znowu przewrócił oczami i roześmiał się głośno. Już wyobrażał sobie kaczątka wyczekujące niecierpliwie pod drzwiami i obgryzające paznokcie z przejęcia.
- Masz coś przeciwko mojemu imieniu? - W drzwiach, w swej najlepszej administratorskiej pozie, stała Cuddy.
Na jej widok House uśmiechnął się nieco złośliwie.
- A kogóż to moje zmęczone oczy widzą? Doktor Cuddy! Cóż cię tu sprowadza? - spytał, udając zdziwienie, po czym zwrócił się do swojej córki, mówiąc przesadnie teatralnym szeptem:
- Spójrz kochanie, śniadanie przyszło.
Cuddy z westchnieniem wzniosła oczy ku niebu.
- Jestem pewna, że pielęgniarka zaraz przyniesie jej mieszankę mleczną.
- Wiesz, jestem pewien, że wolałaby coś bardziej „naturalnego”.
Na to słowo Wilson parsknął śmiechem.
- W takim razie, to właśnie ty powinieneś ją karmić, House - stwierdziła rzeczowo Cuddy.
- Oh, zaraz ją nakarmię - House wyprostował się na łóżku z godnością - jak tylko przyniosą pokarm.
Cuddy uśmiechnęła się na to lekko, a House kontynuował:
- Widzisz, moja droga Cuddy, ja przynajmniej mam to szczęście, że z pewnością uniknę tych całych męczarni z obrzękłymi i przeciekającymi sutkami - stwierdził z tryumfem w głosie, na co Cuddy jedynie znów uśmiechnęła się ze znawstwem.
- Sądzę, że to niestety jedyne, czego zdołasz uniknąć - stwierdziła podchodząc do łóżka Grega. - A teraz pokażcie mi wreszcie ten owoc waszej miłości.
Wilson zaśmiał się w duchu. Następne dni zapowiadały się bardzo interesująco.
KONIEC