Everything but the girl ch.4

Jan 03, 2010 20:16

Nowy rozdział iz hir!!!

Na świecie istnieją podobno dwa rodzaje ludzi. Jedni kiedy dostają szklankę dokładnie w połowie napełnioną mówią:' Ta szklanka jest w połowie pełna'. Ci drudzy mówią: 'Ta szklanka jest w połowie pusta'. Jednakże świat należy do tych, którzy patrzą na szklankę i mówią: 'Co jest z tą szklanką? Przepraszam bardzo... No przepraszam... To ma być moja szklanka? Nie wydaje mi się. Moja szklanka była pełna. I większa od tej!'. A na drugim końcu baru świat pełen jest innego rodzaju osób, które mają szklanki pęknięte albo szklanki przewrócone (zwykle przez kogoś z tych, którzy żądali większych szklanek), albo całkiem nie mają szklanek, bo stały z tyłu i barman ich nie zauważył. Prawda

Rozdział 4

To zaskakujące, ale jakaś część Wilsona nie miała problemów z rozpoznaniem swego najlepszego przyjaciela. Istnieją ludzie w tak szczególny sposób wyróżniający się, iż generują wokół siebie coś w rodzaju pola, atmosferę, która może kojarzyć się tylko z tą daną osobą. House do takich osób należał. Mógł nagle zmienić się w świnkę morską, a i tak zostałby bez problemu rozpoznany przez każdego, kto miał z nim wcześniej kontakt. To ‘coś’ zawsze promieniowało wokół niego, niektórzy zapewne nazwaliby to „house’owatością”.
- Eee… House? - spytał Wilson z niedowierzaniem.
- Nie, Carmen Electra!
Chociaż głos był inny, to jednak jego ton i sposób w jaki ta kobieta mówiła mogły wskazywać tylko jedną osobę. Wilson poczuł jak kręci mu się w głowie. To musiał być sen.
- O mój Boże! House, to naprawdę ty?!
- O Bogu to mi raczej nie wspominaj. - stwierdził House kwaśno.
- Co? - Wilson nadal nie bardzo kojarzył, co się wokół niego dzieje. Nic dziwnego. Nie często twój najlepszy przyjaciel z niewiadomych przyczyn zamienia się w kobietę. I to całkiem atrakcyjną, trzeba przyznać.
Poirytowany głos House’a wyrwał go z rozmyślań.
- Mógłbyś przestać się na mnie gapić. Jakbym był laską na rozkładówce Playboya. I powiedz coś wreszcie. Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.
Wilson, chcąc nie chcąc, musiał się jednak odezwać.
I powiedział jedyne, co przyszło mu do głowy:
- Eee, to może ja pójdę do kuchni i zrobię nam kawy?
House wzruszył ramionami:
- Może być - stwierdził - A mi przynieś jeszcze coś mocniejszego. Zdaje się, że w kredensie powinna stać butelka Bourbona - zawołał za podążającym do kuchni sztywnym krokiem Wilsonem.
Jakiś czas później obaj mężczyźni ( choć fakt ten mógł akurat podlegać negocjacjom) siedzieli na kanapie House’a. Na stoliku stały dwa kubki z prawie nietkniętą kawą, za to butelka Bourbona, która okazała się być do połowy napoczęta, stała teraz niemal całkiem pusta. W większości za sprawą Wilsona, który siedział z obecnie pustą szklanką w jednej ręce. Czułby się o wiele lepiej, gdyby w drugiej trzymał zapalonego papierosa. Niestety, James Wilson, onkolog, nie palił, czego zaczynał właśnie żałować.
Znalazł się w takiej sytuacji, kiedy to każdy normalny człowiek desperacko potrzebuje dymka. Przez chwilę miał nawet ochotę spytać House’a, czy nie ma gdzieś przypadkiem zachomikowanego pudełka cygar.
A więc Wilson, siedząc z pustą szklanką w jednej ręce, drugą ściskał nasadę nosa.
- Powtórzmy to jeszcze raz - zaproponował. Na co House westchnął po części znudzony, po części zirytowany. Wałkowali to już trzeci raz - Po południu wróciłeś do domu i oglądałeś telewizję, tak?
- Tak - powtórzył House.
- Potem poszedłeś zrobić sobie coś do jedzenia, zobaczyłeś, że lodówka jest pusta i postanowiłeś iść na zakupy.
Wilson zamrugał i spojrzał na przyjaciela, coś sobie uświadamiając.
- Wybrałeś się na zakupy? - spytał, patrząc z niedowierzaniem na przyjaciela. - Tak sam z siebie?
House zagarnął włosy za ucho, co w jego obecnym stanie wywoływało dość zaskakujące reakcje ze strony żołądka Wilsona.
- A co, nie mogę czasami od czasu do czasu pójść do sklepu, by jak normalny człowiek uzupełnić lodówkę?
Wilson zerknął na niego krzywo i uniósł brew.
- Ty i uzupełnianie lodówki? A to dziwne, bo zwykle to ja kupuję ci jedzenie. Podejrzewam, że bez tego twoja lodówka w końcu zarosłaby pajęczyną, bo żywisz się głównie jedzeniem na wynos.
House rzucił mu krótkie spojrzenie, mówiące „Nikt cię przecież o to nie prosił” i powiedział zrezygnowany:
- No dobra, jechałem po piwo. Zadowolony?
I zdenerwowany założył ręce na piersi.
Wilson przełknął ślinę, ale szybko się otrząsnął i spytał:
- I co, nie miałeś zamiaru mnie zaprosić?
House jedynie wzruszył ramionami.
- Nie wszystko musi się zawsze kręcić wokół ciebie, Jimmy.
Wilson poczuł się odrobinę urażony. Naturalnie wiedział, co przyjaciel chciał mu przez to powiedzieć. Każdy czasami, z piwem czy bez, chce spędzić nieco czasu zupełnie samotnie, co nie zmieniało faktu, iż Wilson nie lubił być odtrącany. Jednak między innymi taka była cena za przyjaźń z Gregiem Housem.
Wilson westchnął i spróbował sobie przypomnieć na czym skończył.
- A więc chciałeś kupić piwo, więc wziąłeś samochód - zmarszczył brwi. - Czemu nie motor?
Houe mruknął ze zniecierpliwieniem. Wilson był drobiazgowy niczym gliniarza z dochodzeniówki.
- Bo nie chciało mi się łazić po supermarkecie, a najbliższy sklep jest zaledwie parę przecznic stąd. Zresztą motor i tak zostawiłem w szpitalu.
- Ach.
Wilson pokiwał głową („Brakuje mu tylko pieprzonego notatnika.”) i mówił dalej:
- Więc dotarłeś na miejsce, zaparkowałeś i kiedy przechodziłeś przez ulicę… - przerwał - A nie mogłeś zwyczajnie stanąć po drugiej stronie, tam, gdzie są specjalnie wyznaczone do tego miejsca? - spytał.
House osiągał właśnie szczyty irytacji.
- Ale nie mogłem tam zaparkować, bo wszystkie były zajęte! - mówiąc to, niemal krzyczał.
Diagnosta pomyślał, że zaraz wybuchnie. Poza tym czuł się dziwnie. Nie był przyzwyczajony do włosów ciągle zakrywających mu oczy przy najmniejszym nawet ruchu głowy. I starał się już nie krzyżować ramion na klatce piersiowej. Za każdym razem, kiedy to robił pewna część jego ciała w widoczny sposób unosiła się w górę („Jakby już nie sterczała dostatecznie.”). Co, biorąc pod uwagę obecność Wilsona, wydawało się dość ryzykowne.
- I co było potem?
House usłyszał ciche pytanie Wilsona, zadane niewiadomo już który raz dzisiaj.
- Mówiłem ci już, pamiętam tylko jakiegoś małego kundla szarpiącego mi laskę. Pewnie pomylił ją z patykiem albo czymś. - westchnął i mówił dalej - Potem nie ma już nic. Chyba pamiętam jakieś auto, uderzenia już nie, ale nawet tego nie jestem pewien.
Wilson spojrzał na laskę opartą o stolik. Na trzonku można było dostrzec małe ślady zębów. Praktycznie jedyny materialny dowód w całym tym galimatiasie.
- House, gdyby naprawdę uderzył w ciebie samochód, to raczej marne by były szanse, abyś rozmawiał ze mną tutaj a nie w szpitalu. O ile w ogóle byłbyś zdolny do jakiejkolwiek rozmowy.
Wilson naprawdę starał się myśleć racjonalnie, a przynajmniej sprawiać wrażenie osoby myślącej racjonalnie.
- Zresztą to i tak nie tłumaczy twojego obecnego wyglądu - dodał z lekkim rumieńcem. Nowa postać House’a nie tylko dla samego diagnosty była kłopotliwa. - Spróbuj sobie cos przypomnieć. Może już wcześniej dostrzegłeś u siebie coś dziwnego?
House spojrzał na niego z uniesionymi brwiami.
- Na przykład co, Jimmy? Piersi „nieco” większe niż zwykle? Wierz mi, gdybym musiał nosić stanik, na pewno zauważyłbym to wcześniej.
Wilson zaczął nerwowo masować kark. Z całych sił próbował się skupić. „Zdaje się, że House wreszcie ma do czynienia z zagadką medyczną wszech czasów.” Jakoś zdołał się nie uśmiechnąć na tę myśl.
- Może ostatnio, nawet o tym nie wiedząc przyjmowałeś kobiece hormony?
- Faktycznie, jakież to oczywiste - warknął House - To hormony sprawiły, że w ciągu jednej nocy urosły mi cycki. Doprawdy jesteś genialny, Wilson. Ci biedni transwestyci wreszcie będą mogli spełnić swoje marzenie i stać się kobietami w pełnym tego słowa znaczeniu i to wręcz natychmiastowo. Serio, powinni ci za to wręczyć Nagrodę Nobla, Jimmy.
House spoglądał na onkologa z tym swoim sarkastycznym uśmieszkiem oraz spojrzeniem mówiącym: „Twoja błyskotliwość mnie dobija, Jimmy.”
Diagnosta mógł teraz wyglądać inaczej, jednak Wilson zaczynał domyślać się, że aktualny wygląd przyjaciela jest w pewnym sensie odpowiednikiem jego męskiej postaci. Charakter również pozostał taki sam, jaki był zawsze. Bez względu no to, czy House był mężczyzną, czy kobietą, był również wrednym draniem. „Chociaż” - pomyślał Wilson - „teraz najlepiej pasowałoby określenie ‘wredna zołza’.”
Wilson skorzystał z okazji aby nieco bliżej przyjrzeć się House’owi. Albo temu, czym House obecnie był.
A więc obiektywnie rzecz ujmując, na kanapie siedziała, na oko średniego wzrostu, kobieta ubrana w o wiele za dużą męską koszulę oraz (co mogłoby wydać się nieco zaskakujące z punktu widzenia zwykłego faceta) bokserki.
Onkolog wolał nie debatować zanadto nad jej wiekiem. Dość było powiedzieć, że cokolwiek jest odpowiedzialne za aktualny stan House’a odjęło mu również nieco lat. „Albo to te filuternie zjeżdżające na oczy kosmyki włosów i te wielkie, błyszczące oczy. Oraz całkiem zgrabne nogi. Hmm, lepiej wróćmy do włosów.” Te zachowały swój popielato-orzechowy odcień, bez żadnych przebłysków siwizny. Zrobiły się też dłuższe i sprawiały wrażenie żyjących własnym życiem. Lekko potargane, falujące kosmyki za nic nie chciały dać się ułożyć i co chwila opadały House’owi na oczy, podczas gdy on podejmował coraz to nowe próby usunięcia ich z jego pola widzenia. Te jednak po chwili wracały na swoje poprzednie miejsce, tuż przed oczami diagnosty.
Oczy te, jak zauważył Wilson, pozostały wściekle błękitne, czemu raczej nie można było się dziwić, i nadal promieniując tym zaskakująco jasnym blaskiem od czasu do czasu zerkały na Wilsona, za każdym razem niemal przewiercając go na wylot.
Wilson przełknął ślinę. House zmienił pozycję i teraz siedział z nogami opartymi na stoliku, głową odchylona na oparciu aby włosy nie spływały mu do oczu oraz ramionami założonymi na piersi. A ta, zdaniem Wilsona, nie istniała tylko w sensie potocznym, lecz przebijała się do oczywistości tuż pod przydużą koszulą House’a.
Poza tym była też cała reszta.
Naturalnie, porównywanie House’a do, takiej na przykład, Carmen Electry pod pewnymi względami mogło mijać się z celem, zresztą obie panie przedstawiały zupełnie inny typ urody. Nadal jednak diagnosta spokojnie mógł uchodzić za bardzo ładną kobietę. A to wcale nie czyniło Wilsona szczęśliwym. Samego House’a zresztą też nie.
Wilson oderwał wzrok od diagnosty. Lepiej było go teraz nie prowokować. Sarkastyczny komentarz na temat wgapiania się w piersi był ostatnią rzeczą jakiej onkolog teraz potrzebował.
- Rzeczywiście, hormony nie wchodzą w grę - stwierdził, przerzucając wzrok na ścianę. - Musiałbyś brać je bardzo długo i przecież już wcześniej byś coś zauważył.
House uśmiechną%C gdyby w drugiej trzymał za>- Zresztą żadne hormony nie powodują nagłego zniknięcia pana Wacusia.
- Co? - spytał zaskoczony Wilson, a House omal nie pacnął się w czoło.
- Mam zdjąć gatki i ci pokazać, Jimmy?
House obserwował jak twarz przyjaciela momentalnie przybrała kolor dojrzałej wiśni. Po chwili onkolog zrozumiał, czerwieniejąc jeszcze bardziej.
- Och.
- No właśnie.
- To znaczy, że ty, eee…, zaglądałeś … tam? - wyjąkał z zakłopotaniem, nadal cały czerwony na twarzy.
Do House’a dotarło, że oto nadarzyła się idealna okazja, aby pognębić Wilsona. I to nawet bardziej niż zwykle.
- Masz na myśli, czy zaglądałem już sobie pod spódniczkę, Jimmy? - spytał diagnosta, uśmiechając się słodko.
Wilson już wiedział, że wpadł i, że House nie omieszka poużywać sobie na nim, nawet w takiej sytuacji jak ta.
- Ja tylko… - wymamrotał, ale House, widząc jak daleko już zaszedł, nie zamierzał kończyć zabawy dopóki nie wyciągnie swej najcięższej broni.
Wyszczerzył do onkologa zęby i z rozbrajającym uśmiechem powiedział:
- Może się zdziwisz, Jimmy, ale wygląda na to, że mam pochwę.
Wilson zakrył twarz dłońmi, częściowo aby ukryć gigantyczny rumieniec, który wypełzł mu na policzki.
- House, nie sądzę aby… - zaczął, lecz House rozbawiony jego zachowaniem przerwał mu nim ten zdążył skończyć .
- Chętnie ci pokażę, w końcu przyda się opinia drugiego lekarza.
- Co?! - Wilson spojrzał na niego przerażony - Nie! Naprawdę nie trzeba! Zabiorę cie do szpitala i tam cię obejrzą.
House’owi zrzedła mina. Perspektywa spotkania z Cuddy i resztą personelu w tym stanie wydawała mu się niezbyt zachęcająca.
- Chyba żartujesz - stwierdził, próbując ukryć zdenerwowanie.
Na to Wilson położył dłonie na biodrach w dobrze znanej diagnoście pozie. „Dzielny Jimmy znów musi wziąć sprawy w swoje ręce, gdyż House znów narozrabiał.”
- A jak ty to sobie wyobrażasz - spytał przyjaciela, który nawet na niego nie spojrzał. - Masz zamiar siedzieć tutaj i czekać aż „to” samo przejdzie?
House zirytowany tylko przewrócił oczami.
- Koniec dyskusji. Zabierz swoje rzeczy i jedziemy do szpitala, natychmiast.
Dopiero teraz House raczył obrzucić go spojrzeniem, w którym zdziwienie mieszało się z rozbawieniem.
- No wiesz Jimmy, sądzę, że personel szpitala nieco się zdziwi jak tam wejdziemy tam tak, jak stoimy.
Wilson zaskoczony spojrzał na siebie.
- Nie rozumiem, ale co…
Przerwał, kiedy jego wzrok mimowolnie przeniósł się na House’a, który stanął teraz w całej swej niewieściej okazałości.
- Chcesz, żebym pokazał się w szpitalu w tym? - spytał i dla lepszego efektu okręcił się w miejscu.
Wilson poczuł, że znów oblewa go rumieniec. Przecież House miał na sobie tylko koszulę i bokserki.
Coś go zastanowiło.
- Dlaczego te bokserki ci nie opadają?
House wyszczerzył na niego zęby.
- Spiąłem je agrafką - powiedział. - Chyba nie sądziłeś, że będę tak paradował bez bielizny?
- Eee… ależ oczywiście, że nie.
Onkolog zrozumiał, że musi wyjść zanim kompletnie straci kontrolę nad kolorem swojej twarzy.
Zwykle nigdy tak nie krępował się przy żadnej kobiecie. Tylko, że tym razem tą kobietą był House i nieważne jak „kobieco” teraz wyglądał, wewnątrz nadal pozostawał Housem.
Nadal czując się lekko zmieszany, Wilson podrapał się w kark i westchnął.
- Na rogu jest sklep odzieżowy, powinienem coś ci tam znaleźć. - zmierzył House’a wzrokiem. - Zdaje się, że masz figurę Cameron.
House wybałuszył na niego oczy.
- A skąd ty to niby wiesz?
Wilson wzruszył ramionami.
- Mężczyzna powinien wiedzieć takie rzeczy - stwierdził.
House prychnął.
- Żeby potem nie pomylić się przy kupowaniu bielizny.
Policzki Wilsona znów zaczął barwić rumieniec. House usłyszał, jak mamrocze coś w stylu: „To nie jest twoja sprawa, House.” i uśmiechnął się z zadowoleniem. Jeżeli już teraz potrafił doprowadzić Jamesa Wilsona do nerwowych rumieńców, to nie mógł się doczekać, co będzie dalej.
Diagnosta wygodnie rozparł się na kanapie i chwycił pilota od telewizora.
- To ty idź pobuszuj nieco po sklepach i kup mi cos ładnego, a ja tymczasem pozajmuję się mieszkaniem, jak ciebie nie będzie.
Jednak Wilson nie wykonał żadnego ruchu.
- Jak to? Nie dasz mi żadnych pieniędzy? - spytał zdziwiony.
House ze śmiechu omal nie sturlał się z kanapy.
- Nie bądź głupi Wilson - powiedział nadal się śmiejąc. - W końcu to nie ja noszę po jednej karcie kredytowej w każdej kieszeni portfela.
- Wcale nie noszę… - zaczął Wilson, ale zaraz dał sobie spokój i zakładając marynarkę, zrezygnowany ruszył do wyjścia.
- Wilson.
Onkolog odwrócił się z ręką na klamce. Obserwował, jak House kuśtyka do łazienki i po chwili wraca, niosąc w dłoni miarę krawiecką. Wilson uniósł brew pytająco na co House wywrócił oczami.
- Serio, chciałeś mi kupować ciuchy na ślepo?
- Ja… eee… Nie pomyślałem o tym - wyjąkał Wilson.
Nie podobało mu się, iż nagle zaczął odczuwać w stosunku do przyjaciela pewien dyskomfort. „Nic dziwnego” - pomyślał - „w końcu nie każdy ma okazję ujrzeć swojego najlepszego kumpla, z którym od lat pijał piwo, przesiadując na jego starej kanapie, przemienionego nagle w kobietę.”
- Daj mi pięć minut - rzucił House, po czym zamknął się w swojej sypialni.
Kiedy z niej wyszedł, podał onkologowi świstek papieru zapisany swym nieco koślawym pismem.
Wilson przez chwilę wpatrywał się w nagryzmolone tam liczby. W końcu przeniósł wzrok na House’a.
- Jesteś pewien, że dobrze się zmierzyłeś?
Twarz House’a nawet nie drgnęła.
- Oczywiście.
- Ale tu jest napisane…
- Idź, Jimmy.
- Ale…
- Powiedziałem, idź!
Wilson wzruszył ramionami, kręcąc przy tym głową i skierował się do drzwi.
Wychodząc, usłyszał jeszcze za sobą wołanie House’a.
- Jak będziesz przejeżdżał obok spożywczego, kup mi Nachos.
- A nie powinieneś w tym wypadku bardziej dbać o swoją figurę? - rzucił Wilson i szybko zatrząsnął za sobą drzwi. Tuż zanim trafiła w nie poduszka.

TBC

house/wilson, pg, fik

Previous post Next post
Up