Zaopiekuj się mną, nawet gdy...

Oct 19, 2011 21:23

Pairing: docelowo MatusKame, ale Akame też jest
Rating: PG?

Notka autorska: Zaczęłam to pisać zaraz po ogłoszeniu 'zawieszenia' Jina jako członka KAT-TUN. Po tym, co się dalej wydarzyło, nigdy nie skończyłam. Ale na swój sposób lubię to, co już napisałam. Nawet, jeśli tylko 2 osoby być może to przeczytają ;)

Ostre światło, głośna muzyka i mocne drinki. Jun siedział zrelaksowany na kanapie i sączył kolorowy napój. Jego kompani imprezowi wymiatali na parkiecie, ale jemu akurat się nie chciało. Nic mu się nie chciało. Najchętniej wsiadłby w taksówkę i pojechał do domu, ale Jin chciał z nim o czymś koniecznie porozmawiać. Ok, niech tylko to będzie o sensownej porze.

Jun miał nad czym myśleć. Po całym JE plotkowano o niedalekim wyjeździe Jina do Los Angeles w trasę koncertową, wszyscy byli podekscytowani - pierwszy Johnny’s będzie koncertował w USA. Szok! Ale Jun nie mógł zapomnieć rozmowy, którą niechcący usłyszał. I wiele dałby, by jej nigdy nie słyszeć.

Dwa dni wcześniej przechodził koło garderoby KAT-TUNów. Drzwi były lekko uchylone i z pokoju dobiegały dwa głosy - jeden cichy, spokojny, drugi podniesiony, zdenerwowany. Podniesiony głos Jun szybko rozpoznał - był to Kamenashi. Ale drugą osobę zidentyfikował dopiero, gdy zajrzał przez szczelinę w drzwiach - okazał się nim Jin. Kame drżącym głosem właśnie coś tłumaczył:

- … myślałeś o tym? Kto ci tam każe siedzieć całe pół roku jak masz tylko trzy koncerty? A my? A ja? - Kame chodził po pokoju szybkim krokiem. Siedzący na kanapie Jin westchnął.

- Przecież wrócę. Nie zostanę tam na wieki. Uspokój się, zaczynasz histeryzować.

- Będę histeryzować. Co mam o tym sądzić? Myślisz, że nie wiem, co się będzie działo w LA? - Jun pokręcił głową. A więc informacja wcale nie zadowoliła wszystkich. - Znów będę czekać pół roku? A ty w czasie zabawy może kiedyś o mnie pomyślisz?

- Kazu, zawsze o tobie myślę… - Jin wstał z kanapy i próbował przytulić Kame.

- Jasne - gwałtowny ruch odepchnął Jina z powrotem na kanapę. - Gdzieś między zabawami z modelkami i juniorami raczysz czasem do mnie zadzwonić. Takie to twoje bycie razem.

Tego Junowi było za wiele. Tyle razem z Jinem balował, ale ten nigdy nawet nie napomknął o tym, że cokolwiek go łączy z którymś z chłopaków. Zawsze dookoła niego było pełno dziewczyn, a on wydawał się korzystać z ich wdzięków obficie i z żadną dłużej się nie wiązał. Czyżby dlatego, że jednak był z Kamenashim?

Po odejściu od drzwi Jun udał się do łazienki. Umył twarz zimną wodą i nieco się uspokoił. Ale po czym się tu uspokajać? Przecież teoretycznie nie stało się nic nadzwyczajnego. Dwa dni później siedział na kanapie supermodnego klubu i zastanawiał się, co Jin chce mu powiedzieć. I czy on powinien spytać o podsłuchaną rozmowę. A najbardziej zastanawiał się, dlaczego tak bardzo przejmuje się całą sytuacją, przecież z Kame nic go nie łączy, a Jin jest po prostu kumplem do imprezowania. Pełen tych myśli nie zauważył Akanishiego stojącego nad nim.

- MatsuJun! Nie śpij! Taka impreza a ty odlatujesz myślami. Zakochałeś się? - złośliwy głos Jina oznaczał powrót do rzeczywistości.

- Chciałeś rozmawiać? Chcę do domu, mów szybko i daj mi się wyspać.

- Nie tu - Jin nagle spoważniał, wyraz twarzy zmienił mu się w ułamku sekundy. - Chodź ze mną, znajdziemy lepsze miejsce.

Jun wstał z kanapy i pełen najgorszych myśli podążył za kolegą. To już jest zupełnie niepodobne do Jina. No, chyba że Jin ustawił jakąś randkę w ciemno i teraz go prowadzi do słodkiej dziewczyny. Wszystko możliwe.

Dziewczyny jednak nigdzie nie było. Stali na dachu budynku, w którym mieścił się klub. Światła Tokio rozjaśniały ciemność tak bardzo, że nie było widać gwiazd. Jednak Jin patrzył w górę, jakby liczył, że jakąś zobaczy. Jun zaś wpatrywał się w Jina. Stali tak chwilę.

- Jin, powiedz coś.

Akanishi nie zareagował. Kolejna minuta upłynęła.

- Mam do ciebie prośbę - głos Jina rozległ się nieoczekiwanie i Jun dałby głowę, że przeciął powietrze jak miecz.

- To do ciebie zupełnie niepodobne. Ty nie prosisz tylko rozkazujesz.

Jin odwrócił głowę.

- Możemy na chwilę zostawić mój portret psychologiczny? Wiesz, to jest dość delikatna sprawa, nie bardzo mogę sam to załatwić.

- Jasne. Mów - cokolwiek by to nie było, Jun miał zamiar odmówić. Po takim wstępie oczekiwał tylko nierealnych próśb.

- Kiedy będę w LA, chciałbym, byś informował mnie, co się dzieje z Kazu.

Twarz Juna wyrażała wszystko - zakłopotanie, zdziwienie, zaskoczenie i chyba jeszcze z tysiąc innych uczuć, których nikt nigdy nie nazwał, a on miał w głowie.

- Czyli…?

- Chcę wiedzieć WSZYSTKO. Co je, jak się ubiera, gdzie śpi, czy nie psuje choreografii, nawet jak nie trafia w dźwięki. Chcę wiedzieć, co mu się śni, czego słucha, gdzie chodzi, co ogląda.

- I z kim się spotyka?

Tym razem twarz Jina wyrażała zaskoczenie.

- Wiedziałeś?

- Nie. Ale przedwczoraj tak ładnie się kłóciliście jak przechodziłem koło garderoby, że nie sposób było się nie domyśleć.

- Ech, wiedziałem, że z nim trzeba rozmawiać w jakimś pewnym miejscu - Akanishi lekko się uśmiechnął.

- Kame nie wyglądał na specjalnie zachwyconego twoim wyjazdem. I śmiem twierdzić, że jego podejrzenia są słuszne.

- MatsuJun… Znamy się tyle lat… Ale tego ci nie powiedziałem… Bo wiesz, to skomplikowane…

- Chyba tylko dla ciebie. O ile dobrze rozumiem, to coś was łączy i Kame traktuje to poważnie, podczas gdy ty jakoś tak nie bardzo. Ale dobrze, będę cię informował o wszystkim, o czym sam się dowiem. Ale nie łatwiej ci będzie poprosić chłopaków z zespołu?

- Oni nie wiedzą i nie chcę ich w to mieszać.

- Jak wolisz. A teraz idę do domu. Tylko mam pytanie.

- Jakie?

- Co zrobisz, jeśli on kogoś sobie znajdzie?

Jin na chwilę zamknął oczy i westchnął.

- Nie wiem. Może się wścieknę i będę gotów zabić kogokolwiek, kto zbliży się do Kazu. A może nic. Ale raczej się wścieknę.

- Pies ogrodnika. Na razie.

Jun odwrócił się i skierował do wyjścia. Jin patrzył za nim jakiś czas, a potem znów spojrzał w niebo. Nagle odechciało mu się wszelkich imprez. Ale żyć trzeba dalej, nawet jeśli ten romantyk od siedmiu boleści przyprawia go momentami o ból głowy. Rozmowa w garderobie skończyła się dokładnie nie tak, jak chciał. Kiedy Kazu go odepchnął, poczuł się nagle odrzucony.

- Kazu… Nigdy mnie nie odepchnąłeś… Nigdy… - sam był zaskoczony, że to powiedział.

Ale Kame patrzył wściekły na niego i ciężko oddychał. Złapał się rękoma za głowę.

- Nie chcę cię znać. Jesteś dla mnie nikim, tak jak ja dla ciebie. Nie odzywaj się, nie zbliżaj!

- Kazu…

- I nie masz prawa mówić do mnie Kazu! Od teraz jestem dla ciebie Kamenashi-kun. I jesteśmy tylko kolegami z zespołu.

- Tylko…?

- Tylko. A teraz pozwól, pójdę na próbę zespołu - akcent położony na słowo „zespół” aż wwiercał się w uszy.

Akanishi wspominając tę rozmowę czuł się wyjątkowo źle. Chciał zapewnić Kame, że wróci, że będzie o nim myślał, że przecież już raz tak było i dali radę. Ale wszystko poszło nie tak. Kazu zareagował zbyt gwałtownie, zbyt emocjonalnie. Nie tak miało być. Miał powiedzieć mu, ile tak naprawdę dla niego znaczy. Ale Kame nagle się wściekł. Od pamiętnej rozmowy prawie się do siebie nie odzywali, co zauważyli nawet koledzy z zespołu. Nikt jednak nie próbował dociekać, co się stało - kłótnie i walki były wręcz wpisane w ich wizerunek, więc nie było sensu robić z tego większej afery niż była. Jin próbował zbliżyć się do Kame, zagadać, wyjaśnić, ale przy kolegach nie bardzo potrafił, a sytuacji sam na sam nie potrafił stworzyć - Kazu go unikał. Co oznaczało, że faktycznie uważa to za ich koniec. Ale Jin wcale nie zamierzał tak tego kończyć.

Przyjęcie pożegnalne odbyło się bez wielkiej pompy, wino, życzenia, prezenty, dobre rady. Kamenashi przyszedł, z uśmiechem wręczył mu zawieszkę na telefon (doskonale wiedząc, że Akanishi takowych nie używa), życzył szczęścia i wyraził nadzieję na powrót i kolejne wspaniałe płyty. A potem zniknął. Na lotnisku też go nie było, chociaż Jin chyba z 5 razy pisał mu maile z prośbą, by przyjechał i go pożegnał jak należy. W samolocie poczuł się osamotniony. Wyłączając telefon zrozumiał, że chyba jednak nie ma co liczyć na jakikolwiek odzew ze strony kolegi z zespołu. Teraz już tylko kolegi.

***

Matsumoto Jun przechadzał się po korytarzach JE wspominając dawne czasy, gdy był jeszcze juniorem. Tak wiele się zmieniło - dziś był rozpoznawalnym na ulicach idolem i w zasadzie sam w sobie marką, znakiem towarowym. Mówili o nim „baito” a on doskonale tę rolę odgrywał. Miał być przystojny, seksowny, istne ciacho. I taki właśnie był. Ale w JE nie musiał tak się zachowywać więc na lekkim luzie (na większy sobie nie pozwalał, w końcu jest perfekcjonistą) szedł w stronę sali prób. Czekały go mordercze ćwiczenia kolejnych układów, ale była to jego ukochana praca, więc nie miał nic przeciwko, co w zasadzie tłumaczyłoby jego dobry humor. Jednak osoba, którą spotkał, absolutnie nie była w dobrym humorze - mroczność i depresja wręcz biły z Kamenashiego.

- Yo, Kame! - MatsuJun krzyknął właściwie odruchowo i od razu tego pożałował. Wzrok Kame prawdopodobnie by go zabił gdyby tylko miał taką możliwość - coś absolutnie niespotykanego u tego uśmiechniętego i emanującego radością na co dzień chłopaka. - Uśmiech!

- Cześć, Matsumoto… - głos okazał się równie mroczny i przepełniony depresją jak wygląd.

Nastała cisza. Jun zaczął się zastanawiać, co powiedzieć i jak w ogóle zbliżyć się do Kame na tyle, by móc coś sensownego przekazać Jinowi. Jak dotąd wcale nie czuł się sensownie poinformowany, wszystkie jego informacje można było znaleźć w pierwszym z brzegu brukowcu.

- Kame, wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej… - Jun próbował nawiązać rozmowę za wszelką cenę.- Jakieś problemy w zespole?

Kame podniósł głowę, spojrzał w sufit i przymknął oczy.

- Zespół ma się dobrze. Wiesz, nie takie rzeczy przechodziliśmy - Jun miał wrażenie, że uśmiech na twarzy kolegi był tak sztuczny i wymuszony, że nie sposób było tego ukryć i chyba nie o ukrywanie chodziło. Kame po prostu sobie nie radził i to było widać gołym okiem.

- To dobrze. Ale chyba nie dojadasz bo wyglądasz jak stado nieszczęść. Może pójdziemy coś zjeść? Niedaleko otworzyli świetną knajpę z włoskim jedzeniem a ja mam wielką ochotę na porządne spaghetti - pytanie zabrzmiało całkiem naturalnie i MatsuJun dziękował swojemu sprytowi. Przecież w firmie to normalne, że koledzy z różnych grup chodzą na obiady - doskonały pretekst żeby nawiązać bliższy kontakt. - Może umówmy się za dwie godziny w holu?

Twarz Kamenashiego wyrażała spore zdziwienie, ale chyba nie wyczuł nic podejrzanego.

- Za dwie… Dobrze, będę.

I poszedł dalej w swoją stronę. Jun wcale nie był przekonany co do pojawienia się Kame, ale cóż, swoje zrobił.

- Chyba będę musiał zażądać czegoś ekstra od Jina… Tyle zamieszania przez niego, a ja mam po nim sprzątać? - mrucząc pod nosem udał się na próbę.

Dwie godziny później MatsuJun zastał Kamenashiego w holu siedzącego na kanapie i wpatrującego się nieobecnym wzrokiem w komórkę. Jun pomyślał, że Kame bardzo mocno przeżywa wyjazd Jina i całe rozstanie, a fakt, że teraz ciągle pokazuje się w telewizji i musi być uśmiechnięty wcale nie ułatwia mu życia. Z drugiej strony nieraz mówiło się, że rzucenie się w wir pracy jest najlepszym lekarstwem na złamane serce, ale chyba ten przypadek jest o wiele cięższy.

- Myślałem, że jednak nie przyjdziesz.

- Czemu? Przecież powiedziałem, że będę - oczy Kame zdawały się badać Juna pod kątem wszelkich sił nieczystych i intencji niegodnych prawdziwego Johnnysa. Ale MatsuJun to MatsuJun, posągowa piękność i chłody perfekcjonista, z jego twarzy nic nie można wyczytać.

- Nieważne. Chodźmy, jestem strasznie głodny.

Szli w milczeniu, z przyzwyczajenia rozglądając się, czy nikt ich nie śledzi ani nie robi im zdjęć. W zasadzie byli do tego przyzwyczajeni, ale po co niepotrzebnie prowokować jakieś dziwne artykuły na swój temat. Chociaż w sumie nikt nie mógł im niczego zarzucić - dwóch kolegów z jednej firmy idzie ulicą, potem wchodzą do restauracji. W pobliżu nie było żadnych fanek, nie błysnął flesz, czyli jakby spokojnie i bezstresowo. W restauracji dostali stolik na uboczu, z dala od ciekawskich spojrzeń, gdzie mogli porozmawiać bez zbędnego ściszania głosów. Dyskrecja na najwyższym poziomie - właśnie tego potrzebował Jun do zrealizowania swojego planu. Dokładnie tego planu, którego nie miał, a przy którym nie mógł nikogo poprosić o pomoc.

Przeglądając menu Jun przyglądał się Kamenashiemu. Jego kolega miał zmęczone oczy. W tej chwili Matsumoto pojął z pełną świadomością jak bardzo Kame musiał cierpieć - kiedy normalnie starał się wyglądać na zadowolonego, uśmiechał się do wszystkich i był jak zawsze najsłodszym chłopcem na świecie, tak w samotności zmagał się z koszmarem, który nie mógł nijak wyjść na zewnątrz. MatsuJun wiedział, że łączy ich zapał do pracy - obaj poświęcali jej większość swego czasu i życia, obecni niemal wszędzie, gdzie ten biznes wymagał obecności swoich gwiazd. A Kame teraz musiał w tym kieracie odczuwać niejaką ulgę, która nie pozwalała mu do końca zamknąć się w bólu. Skoro chwila bezczynności pozbawiała go zapału do życia do tego stopnia, że było to widoczne dla Juna…

Matsumoto potrząsnął głową i starał się nie myśleć o takich rzeczach.

- Wybrałeś coś? - pierwsze zdanie zamienione od wyjścia z JE.

- Nie… Może coś polecisz? - Kamenashi wcale nie wyglądał na przejętego perspektywą jakiegokolwiek jedzenia, wydawał się wręcz obojętny czy będzie jadł wykwintne spaghetti czy zupkę z torebki. Jun zamówił dwie porcje lasagne i obiecał sobie, że postara się w czasie tego spotkania wyciągnąć jakiekolwiek sensowne informacje dla Jina, a potem rzeczonego sprawcę zamieszania wyśle na step i każe sobie podarować coś bezsensownie trudnego do zdobycia. W akcie zwykłej zemsty za wysiłek, jaki on, Matsumoto Jun, baito Arashi, musi wykonywać na jego prośbę. Ok, nie musi. Ale jak już obiecał to się postara i powie, że nic się nie dzieje.

- Kame… Nie wyglądasz dziś najlepiej. Stało się coś? - najlepiej spytać od razu. Najwyżej nie odpowie.

- Hmm… Wszystko idzie dobrze, tylko mamy mnóstwo pracy - wiesz, próby, nagrania, wywiady, zdjęcia. Sam zresztą dobrze wiesz jak to bywa. A nie zapowiada się, by nam ubyło w najbliższym czasie… - wypowiedź Kame wyglądała równie dobrze na prawdę, jak na kłamstwo. Ale byli kolegami z jednej firmy, nie musieli się przed sobą kryć ze zmęczeniem czy zniechęceniem, w końcu każdego z nich to dopadało. Tyle, że Jun wiedział, że to nie do końca tak. Obaj byli pracoholikami, obaj nie widzieli praktycznie innego życia przed sobą, nawet zmęczenie odczuwali jako pewnego rodzaju przyjemność. Jednak tym razem było inaczej - jakby Kame stracił w ogóle zainteresowanie pracą i tylko wegetował z konieczności przetrwania.

- Cóż, teraz macie jedną osobę mniej, w sumie nie dziwię się, że pracy jest więcej… - Jun nagle zdał sobie sprawę z tego, że palnął maksymalną głupotę. Twarz Kazuyi zmieniła się momentalnie, z maski zastygłej w pozie obojętności w tragiczno-depresyjną, wyrażającej niepojęty ból. MatsuJun nigdy dotąd nie widział, by ktokolwiek miał na twarzy wypisane tak mocne cierpienie, na pewno nie w realnym życiu. W dramach bywało różnie, ale tam to gra, nic na serio.

Podano jedzenie. Obaj chłopcy zamilkli, jakby wydobycie jakiegokolwiek dźwięku w czasie konsumowania włoskiego jedzenia miało być karane rozstrzelaniem na miejscu. MatsuJun myślał bardzo intensywnie. A może by tak się zaprzyjaźnić z Kame? Wtedy będzie najbliżej sensownych informacji. I może trochę pomoże koledze - pal sześć Jina, w końcu jest on tylko kłopotliwym imprezowiczem, który zostawił zespół. I kogoś, dla kogo bardzo wiele znaczy…

MatsuJun nagle zatrzymał się nad swoim posiłkiem. Dlaczego martwi się o dalszego kolegę z innego zespołu? I dlaczego tak bardzo zajmuje to jego myśli? Spojrzał na Kame uważniej. Dzieliły ich trzy lata, ale uroda Kazu wcale na tym nie cierpiała. Wyglądał niewinnie, delikatnie - czasem mówiło się, że wręcz kobieco (zwłaszcza po ich ostatniej trasie koncertowej, gdzie Kame wystąpił w kimonie i ślicznie się poruszał z gracją…). Tak, uroda Kazu była bezdyskusyjna, w sumie nic dziwnego, że Jin tak bardzo się zaangażował - inna rzecz, że zepsuł wszystko koncertowo. Z tej dwójki Akanishi był tym złym i niewiernym, przywiązującym do siebie miłego i niezwykle ciepłego kolegę… Kochanka…?

Jun znów potrząsnął głową. Nie, nie chce wiedzieć, jak w praktyce wyglądał ten związek. Nie, żeby nie wiedział, w końcu było to całkiem normalne w JE. Ale jakoś nie chciał widzieć Kame w intymnej sytuacji z Jinem, nie chciał tego sobie wyobrażać, jakby coś w jego umyśle wypierało w ogóle taką możliwość.

- Jun… - głos Kame miał moc sprowadzania na ziemię.

- Tak?

- Chodźmy się napić. Tylko wiesz, w jakieś sensowne miejsce. I nie każ mi dużo mówić. Najlepiej sam opowiadaj - MatsuJun dałby głowę, że Kame nie chce zostawać tego wieczoru sam.

- Dobrze. Proponuję u mnie, bo tam nikt nam nie będzie przeszkadzał. I ktoś musi mi pomóc opróżnić barek.

- Z pewnością dziś poważnie naruszę twoje zapasy. Jeśli nie masz nic przeciw, abym u ciebie gościł.

Nie, Jun nie miał nic przeciwko. Coś mu mówiło, że w ten sposób najszybciej Kame się otworzy, a on będzie mógł wysłać Jina w kosmos z jego bezmyślnymi akcjami.

***

Ból głowy i dźwięk rosnącej trawy - Jun uważał to najgorszą pobudkę w swoim życiu. Otworzył oczy i natychmiast tego pożałował. Tysiące tępych szpil wbiło się w jego mózg, zaś pragnienie śmierci dorównywało pragnieniem wody i wszelkich innych napojów. Bezprocentowych. Absolutnie.

Ale nie tylko Jun cierpiał - w pokoju słychać było jeszcze jeden jęk. Co oznaczało, że popijawa z poprzedniego wieczora skończyła się późno i zużytych zostało tyle trunków, że Kame nie wrócił na noc do domu. Jun nie miał w zasadzie nic przeciwko, tylko dlaczego obudził się na podłodze? Twardej, zimnej i na dodatek w dużej części zajętej przez leżące butelki. Niemożliwe, żeby tyle wypili…

Druga próba otwarcia oczu powiodła się połowicznie - szpili wbijających się mózg nie było już tysiące a setki, co dawało szanse na powrót do normalności w ciągu jakiegoś czasu. Bliżej nieokreślonego, rzecz jasna, ale nadzieja jakaś była. Jun zaczął w myślach przeglądać swój grafik i z zadowoleniem stwierdził, że czeka go jedynie sesja zdjęciowa zaplanowana na późne popołudnie. Do tego czasu spokojnie przywróci siebie do stanu używalności i znów będzie profesjonalnym i absolutnie pożądanym obiektem westchnień. Pozostało pytanie co z pracą Kame, który wcale nie był w lepszym stanie.

- Oi, Kame… - Jun zebrał się, by podnieść głowę. Odpowiedział jęk. Jun nieco się zaniepokoił, bo jeśli Kame coś się stanie to on będzie współodpowiedzialny, a ostatnie, o czym marzył to skandal i gniew Johnny’ego. Jun postanowił się nie poddawać i zwalczając ogromne pragnienie zatopienia się we śnie podniósł się i podszedł do kolegi. Jęk nie ustawał, aczkolwiek można było odnieść wrażenie, że Kame wcale nie cierpi z powodu wielkiego kaca tylko koszmaru. Jęk zdawał się układać w bliżej nieokreślone słowo, zbyt niewyraźne i ciche, by je zrozumieć. Jun nachylił się nie zważając na ból głowy. Jęk powtórzył się.

- Ji… n…

MatsuJun wyprostował się i ból głowy przeszedł jak ręką odjął. Cierpiący Kame, który nawet w stanie bliskim śmierci klinicznej wspomina swego nic niewartego chłopaka… Poprawka - byłego chłopaka. Czyli tak smakuje miłość, pomyślał Jun. Bakanishi zostawił mu orzech do zgryzienia - w pogoni za własnym marzeniem zostawił tylko problemy i cierpienie. Cały Jin.

- Ji... n… - kolejny jęk wyrwał Juna z zamyślenia.

________________________________

A/N: Uprzedzałam, że jest urwane. Jakiś glos na moją obronę? Cokolwiek?

matsujun, kame, fanfik

Previous post Next post
Up