Kamień [3/3]

Aug 11, 2012 18:48

Druga część fika zamieszczanego na komentfikatonie. Tu pierwsza i druga. Jest to definitywne zakończenie, w połowie wklejone dopiero dziś na efekt_masy.

Część trzecia: 4 100 słów
Występują: Garrus, Shepard, Joker, Liara, Jacob, Miranda.
Zawiera: przemoc, technofilia
Spoilery: do początku ME2


7.

Lecieli promem parę godzin, ciężko powiedzieć, ile dokładnie, bo nie mógł zerknąć na swój omni-klucz. Przed wyjściem z promu, tradycją wszelkich wojsk biorących więźniów, założyli mu na głowę worek, ale był z tym pewien problem - ludzkie worki nie przewidywały turiańskich grzebieni. W końcu Taylor, nie zaszczycając krztuszącego się ze śmiechu Garrusa nawet wzrokiem, wyciął scyzorykiem dziurę w materiale.

Prowadzili go przez jakieś korytarze, gdzie kroki odbijały się głuchym echem, potem przez sale, w których pracowali i rozmawiali ludzie, ale na tyle odlegle i niewyraźnie, że translator nic nie podłapywał. Taylor kilka razy z kimś się witał, a raz zasalutował i Garrus nawet przez materiał worka poczuł ciężki zapach perfum i usłyszał stukot obcasów. Następnie poprowadzono go do windy, która zjechała kilka pięter w dół. Tam rzeczywiście było chłodno - wizjer wyświetlił 50 stopni. Dopóki nie kazaliby mu zdjąć zbroi, zimno nie powinno doskwierać.

Nie kazali. Taylor zdjął worek i popchnął go do celi. Zatrzasnęły się drzwi. Po korytarzu poniósł się odgłos oddalających się kroków.

Garrus otrząsnął się i poruszył zesztywniałą szczęką. Cela była niewielka i nie różniła się specjalnie od aresztu C-SEC-u na Cytadeli, może oprócz typowo ludzkiego designu. Z sufitu świeciła pojedyncza, blada jarzeniówka, a jedyną drogę wyjścia stanowiły solidne drzwi z zewnętrznym zamkiem. Obszedł jednak i obszukał całe pomieszczenie, bo tak nakazywało przeszkolenie, które wbito mu do głowy w wieku lat szesnastu.

W drugiej kolejności skontrolował swoją własną sytuację. W rękach, które miał skute za plecami, już go mrowiło. Ostatnio jadł poprzedniego dnia wieczorem i głód, który ucichł pod wpływem adrenaliny, zaczynał się powoli odzywać. Nic też nie pił, ale to akurat mogło poczekać. Od uderzenia kolbą pistoletu lewa tarczka skroniowa chyba nadpękła… Przynajmniej takie miał wrażenie, bo nie mógł zdjąć rękawicy i sprawdzić ręką. Najgorszy był jednak brak omni-klucza. Wystarczyłoby tylko trochę luzu, żeby wysłać wiadomość alarmową do Jokera…

Joker. Zastanawiał się nad nim jeszcze na promie: nie wyglądało na to, by wydał się jego udział w spisku. Albo podejrzewali to i czekali, aż wpadnie.

Usiadł na pryczy. Było trochę niewesoło: turianin w niewoli u ludzkiej organizacji terrorystycznej. Przynajmniej nie zabrali mu pancerza ani omni-klucza - Taylor najwyraźniej nie blefował; chcieli, by zgodził się na współpracę.

Czy rzeczywiście mógł być tak ważny dla Shepard? Nie chciało mu się w to wierzyć. Shepard była Shepard, po zwycięstwie nad Sarenem wróciła do Przymierza, a on został na Cytadeli, ledwo żywy z emocji po tym wszystkim, co przeżył. Miodowy miesiąc dla bohatera Cytadeli szybko się skończył: egzekutor Pallin wprawdzie łaskawie przyjął go z powrotem do pracy, ale nie był zachwycony, gdy usłyszał o propozycji Widm. Koledzy z pracy mamrotali pod nosem, że Garrus jest teraz za dobry na zwykłe tropienie przemytników. Wreszcie obcięli mu pensję za zbyt lekceważące traktowanie procedur. A potem przyszła wiadomość od Andersona: incydent w przestrzeni Alchery.

Kiedy teraz usiłował przywołać w pamięci jej twarz, prawie mu się nie udało - pamiętał tylko rażąco jasne włosy i niebieskie oczy z widocznymi białkami, reszta była zastanawiająco turiańska, kanciasta. Tak dawno jej nie widział - Przymierze zrezygnowało już z plakatów ze swoją dzielną bohaterką na rzecz wirtualnego konstruktu, który miał szansę trafić do wszystkich grup docelowych - więc jeśli by teraz ją zobaczył, czy potrafiłby stwierdzić, że wygląda tak samo? Jak określić, że to ta sama osoba?

Jedno, co naprawdę wyraźnie zapisało mu się w pamięci, to, oprócz rozlicznych sytuacji zagrażających życiu i zdrowiu, w które obfitowała jego znajomość z Shepard, pewna rozmowa: kiedy zapytał, co jej zdaniem powinien robić w przyszłości, przystanęła na chwilę - a Shepard zawsze się przecież gdzieś spieszyła - i zrobiła minę, która wydała mu się wówczas niepokojąca.

- Twój problem, Garrus - powiedziała, z zastanowieniem patrząc na jego stopy - to to, że nie ufasz swoim instynktom. To nie ty sobie dyktujesz, co jest dobre, a co złe; ty słuchasz głosów z zewnątrz i miotasz się, bo są one sprzeczne. Ta umiejętność rozróżniania jednego od drugiego powinna pochodzić od ciebie, ze środka.

Podniosła wzrok, a on zrozumiał natychmiast - to tego jej tak rozpaczliwie zazdrościł! Shepard chyba to wyczuła, bo uśmiechnęła się porozumiewawczo i poklepała go po naramienniku.

- Na pewno dasz sobie radę, Garrus.

Westchnął z frustracji. Co by zrobiła Shepard - nie. Co by zrobił w tej sytuacji Garrus Vakarian? Póki co siedział skuty w celi w jakichś zimnych katakumbach Cerberusa, nie mając właściwie innego wyboru, jak dołączyć do zbrodniczej organizacji terrorystycznej, która nienawidziła wszystkich oprócz ludzi.

Kiedy po niego przyszli, był już gotów.

- Namyślił się pan? - zapytał Taylor. Tym razem zrezygnował z worka. Garrus to doceniał.

- Tak. Proszę mnie zabrać do szefa, szefowej, kogokolwiek. Podpiszę ten wasz cyrograf.

- Miło mi to słyszeć. Proszę za mną.

Obstawę stanowiło kilku komandosów w pełnym uzbrojeniu. Przez większość czasu trzymali Garrusa na muszce, chociaż w kajdankach i bez broni mógł im gówno zrobić.

Areszt znajdował się wyraźnie na tym samym pokładzie co magazyny - długi szary korytarz z drzwiami różniącymi się tylko numerami. W końcu dotarli do windy: Taylor stanął obok niego, a komandosi z tyłu. Niemal czuł ich muszki na karapaksie. Jazda windą ciągnęła się w nieskończoność, prawie jak na Cytadeli, a kiedy WI oznajmiła, że znaleźli się na poziomie A, jeden z agentów popchnął Garrusa lufą do przodu.

Szkło, chrom i dużo zabezpieczeń - to mu się od razu rzuciło w oczy, ale pomieszczenie, do którego go zaprowadzili, wyglądało jak każda inna sala konferencyjna od Trawersu Attykańskiego po przestrzeń Cytadeli. Komandosi rozstawili się przy wyjściach, a Taylor wywołał swój omni-klucz.

- Teraz pana rozkuję. Bardzo proszę nie robić niczego głupiego.

- Ależ nie zamierzam - odparł uprzejmie Garrus, chociaż ręce go zaswędziały, kiedy Taylor wstukiwał kod. Kajdanki odskoczyły; rozmasował przeguby i stanął taktycznie bokiem do obu drzwi. - Dziękuję.

- Proszę tu chwilę poczekać. - Taylor nadal lampił się w swój omni-klucz. - Zaraz ktoś do pana dołączy.

Wszystko to zaczynało powoli wyglądać jak rozmowa kwalifikacyjna. Taylor wyszedł, a Garrus został przy stole, obserwowany czujnie przez wartowników. Z nudy zaczął rozglądać się po sali, ale oprócz abstrakcyjnego holomalowidła na przeciwnej ścianie nie było nawet na czym zawiesić wzroku, więc w końcu gapił się na to wątpliwe dzieło, a myśli o Shepard powoli, lecz z uporem przeciekały do jego głowy, aż w końcu myślał tylko o tym, i to z przerażającą intensywnością. Jeśli przyprowadzili go tutaj, to brali to poważnie; inaczej odstrzeliliby go w tamtej celi i do widzenia. Czy to jest stacja Łazarz i jeśli tak, to czy Shepard tu jest, gdzieś, w jakimś laboratorium? Nie miał jak tego sprawdzić, nie mógł podejść przecież do jednego z tych facetów i powiedzieć "słuchaj, stary, a tutaj to co?". Ale jeśli tak… podpisze jakikolwiek cyrograf mu podsuną i odnajdzie Shepard, a ona na pewno ma jakiś plan, razem dadzą sobie radę, będzie zupełnie jak w tych jego scenariuszach, był tego pewien.

Oczywiście było zupełnie inaczej.

8.

Podłoga zadrżała, a na jednym z niższych poziomów zawył alarm.

Strażnicy popatrzyli niepewnie po sobie. Kolejne drgania i huk odległej eksplozji - tym razem do syreny dołączyła kolejna, zlokalizowana jakoś bliżej. Słodki dźwięk nadciągającego chaosu.

Komandosi wyglądali, jakby się naradzali, Garrus obserwował przez wizjer ich nierówne pulsy. Kolejny wybuch, jakby bliżej. Cerberusowcy - poważnie zaniepokojeni. Garrus - w swoim żywiole, pochłonięty obliczaniem hipotetycznych trajektorii. W wojsku nie dostawał nigdy za dobrych not, co teraz, po bitwie o Cytadelę, bardzo go bawiło: po prostu na standardy Hierarchii był zbyt samodzielny i nieprzewidywalny, prędzej Widmo niż generał. Co ojciec wiecznie mu wypominał.

Kiedy coś wywaliło drzwi, on już nurkował pod stół.

Tupot stóp, czyli strażnicy się rozpierzchli. Świst pocisków mecha YMIR. Garrus przyklejony do podłogi, a w prześwicie pomiędzy meblami a podłogą cienkie, chybotliwe nogi mechów LOKI. Dość ich sporo, znacznie więcej niż cerberusowców, a siła LOKI-ch leży zawsze w ich liczbie.

Skąd się tu wzięły? Może ktoś je przeprogramował? Ale że Shepard? W to wątpił, jej znacznie lepiej szło wysadzanie maszyn niż posługiwanie się nimi. Przypomniała mu się za to ta historia o Łazarzu: że ludzie chowali kiedyś swoich zmarłych w kamiennych grobowcach i żeby otrzymać do nich dostęp, należało odsunąć ciężki kamień zakrywający wejście. Może to był ten kamień.

Kiedy ucichły wystrzały i opadł dym, wyjrzał z ukrycia. Cerberusowcy i kilka mechów leżało na podłodze w plątaninie mechanicznych i organicznych kończyn. Garrus wyrwał spod stołu, podbiegł chyłkiem do agenta, któremu się nie poszczęściło z YMIR-em, bezwstydnie odebrał mu działko M-6 KAT i pogalopował przed siebie, całkowicie ulegając instynktowi. Dopiero po chwili, widząc osmalone korytarze i chmurę dymu przed sobą, zorientował się, że wcale nie ruszył w przeciwną stronę niż mechy, co wskazywałby zdrowy rozsądek. Nie, Garrus podążył za nimi.

Na widok pleców szkieletowatych LOKI-ch rzucił się szczupakiem za pobliskie biurko. Agenci Cerberusa bronili się zaciekle w korytarzu, latały granaty i pociski samonaprowadzające, ale nawet przez zasłonę ognia widać było, że to coś w rodzaju recepcji. Gdyby udało się włamać do jakiegoś terminalu, mógłby ściągnąć mapę całej stacji…

Łup! Ktoś wpadł na ten sam genialny pomysł i ze szczękiem ceramicznej zbroi opadł na podłogę obok. Był to jeden z oficerów Cerberusa.

- Jesteś turianinem - powiedział po chwili konsternacji, zupełnie jakby Garrus usiłował jakoś zataić ten fakt.

- No, tak.

- Zapewne tym samym, z którym wymieniałem wiadomości - ciągnął agent. Kiedy podniósł szybkę kasku, Garrus zobaczył jego ciemne oczy. - I który zdjął mojego kumpla Ortegę.

- Skąd wiesz, że to ja? - odpalił Garrus.

- Tu, jakbyś nie zauważył, nie ma wielu turian.

- To prawda. Przepraszam za, no, kolegę.

Obcesowy cerberusowiec powiedział coś jeszcze, ale zagłuszyła go kolejna eksplozja. Garrus rzucił okiem na to, co tamten trzymał w ręku. Powiedziałby, że to turiański półautomatyczny karabin snajperski, ale różnił się trochę wyglądem lufy i spustu.

- Jak was nie lubię - powiedział agent, zauważając to spojrzenie - robicie zajebistą broń.

W głębi korytarza nadal szalał YMIR. Z sali konferencyjnej dobiegały jakieś podejrzane trzeszczące dźwięki. Z braku innej opcji Garrus postanowił ciągnąć konwersację.

- Dlaczego właściwie? Nie lubisz?

- Łazicie ciągle nastroszeni, ceny macie zaporowe, straszycie wszystkich swoją wielką przerażającą marynarką i nie lubicie nas.

- To trochę arbitralne, nie sądzisz?

Cerberusowiec popatrzył na niego z niedowierzaniem, które nareszcie uświadomiło mu, gdzie jest i z kim rozmawia.

- Z tego mnie nie zastrzelisz. - Ruchem szczęki wskazał snajperkę.

- Nie, dopóki nie ruszysz się stąd na co najmniej kilkanaście metrów.

- Ja mógłbym załatwić cię teraz - potrząsnął działkiem KAT - ale nie hołduję nienawiści rasowej. A osobniczej między nami nie wyczuwam.

- Ja jednak czuję pewną niechęć - stwierdził po chwili cerberusowiec. - Bardzo lubiłem Ortegę. A ty go tak… arbitralnie ustrzeliłeś.

Nad ich głowami ze świstem przeleciał pocisk.

- Przeprosiny snajpera? - zaoferował Garrus.

- Gówno warte - stwierdził cerberusowiec. - Sam byłem strzelcem wyborowym, to wiem. Ale pewnie mógłbym przezwyciężyć tę niechęć. W imię współpracy międzygatunkowej.

Garrus odetchnął.

- To świetnie, bo ja chcę tylko odnaleźć Shepard i stąd spadać. A ty pewnie tylko stąd spadać?

- Odnaleźć komandor Shepard… Ty jesteś tym szalonym turianinem, nie? Vaka-coś-tam?

- Vakarian. Tak, szalony turianin. To ja.

- Mugin. Zwyczajny człowiek.

Odkąd to terroryści uważali się za zwyczajnych ludzi? Tego Garrus nie pojmował, ale pozwolił Muginowi objąć prowadzenie. Wychylili się za biurka i sprawnie odstrzelili mechy LOKI, Garrus te bliższe, Mugin dalsze. Trochę gorzej poszło im z YMIR-em: był zablokowany w korytarzu zasłanym już zwłokami agentów Cerberusa, a wychylanie się zza węgła groziło oderwaniem głowy przez pociski rakietowe.

Mugin był dobrze wyszkolonym żołnierzem. Kiedy Garrus wywołał swój omni-klucz, tamten od razu dostosował się do taktyki: wystawił zza rogu kamerę, odliczył, dał Garrusowi znak, a on odpalił przeciążenie. Potem wspólnie dobili niemal bezradnego już mecha i stanęli na skrzyżowaniu korytarzy.

- Przejdź przez te drzwi i jesteś w laboratoriach - poradził mu Mugin. - Powodzenia w wariactwie, Vakarian.

Garrus spojrzał bezsilnie na zamek.

- To już naprawdę jest przesada - oznajmił Mugin, wklepując kod w swój omni-klucz. Drzwi stanęły otworem.

Nie było go już, kiedy Garrus się obejrzał. Niezwykłe. Ten bezinteresowny akt dobroci chwyciłby go jednak za serce bardziej, gdyby w głębi pomieszczenia nie ujrzał LOKI-ch. Szybki skok za skrzynię, przygotować przeciążenie i… nic.

Jakieś bariery? Kod nie chwycił? Uniósł głowę znad omni-klucza. Mechy rozleciały się właśnie po okolicy pod wpływem fali uderzeniowej, jeden odbił się od sufitu, drugi zawędrował w okolice Garrusa. On osłonił się od iskier i wyładowań ręką, a kiedy ją opuścił, ujrzał komandor Shepard.

To nie była chyba halucynacja: biegła w jego kierunku, spokojnym, wyważonym truchtem, w ciężkim pancerzu N7, ale bez hełmu (Shepard i hełmy to niekończąca się opowieść) i w tym króciutkim momencie, zanim ich oczy się spotkały i mózgi zadecydowały o znajomości obiektu, jej ręka swobodnie się naprostowała i pociągnęła za spust pistoletu. Pocisk odbił się nieszkodliwie od jego tarcz, ale impet strzału z tak niewielkiej odległości popchnął go do tyłu tak, że aż usiadł z impetem na tyłku, a działko KAT wypadło mu z ręki.

Zaczął gorączkowo szukać go po omacku, ale przestał, kiedy zobaczył wyraz jej twarzy.

- Garrus? - Coś takiego widział pierwszy raz w życiu, niestety zniknęło za szybko, by mógł to zidentyfikować. Jego miejsce zajęło niedowierzanie. - To ty?

- Kto inny. - Na dodatek w wyjątkowo mało godnej pozycji. - Shepard…

Jeszcze nie był tak do końca pewien, że to ona, ale kiedy podała mu rękę, jego wątpliwości się rozwiały. To było to: silny, pewny uścisk pięciu palców, za sprawą którego niemal pofrunął do góry.

- Ciebie się tutaj nie spodziewałam, Garrus - powiedziała, ruszając od razu przed siebie. - Co tu robisz?

Garrus schylił się po działko KAT i dogonił ją kilkoma krokami.

- Jestem supertajnym szpiegiem przysłanym po ciebie przez Cytadelę - zażartował, ale zaraz tego pożałował.

- Naprawdę? - Shepard stanęła z rękami na biodrach, tak jakby nieotwierające się przed nią drzwi były niegrzeczne i wymagały reprymendy. - To się nieźle ukrywasz.

- Nie, Shepard… to znaczy, jestem szpiegiem, ale, hm, tak jakby sam się tu przysłałem…

- Aha. - Shepard brutalnie wyłamała zamek prymitywnym kodem hakującym. Nie chciał nawet myśleć o tym, jak przekazuje jej prawdę o tym, jak potraktowano świętej pamięci komandor S. - Czyli przyleciałeś tutaj tylko po mnie? W dodatku sam? Co to za taktyka, Garrus?

Najgorsze było to, że w bojowych warunkach nawet nie potrafił określić, na ile ona żartuje, a na ile wcale nie, i nie był pewien, z czego to tak naprawdę wynikało.

- Nie no, nie sam. - Złapał się za głowę. - Na duchy, Joker! Oby on w coś takiego nie wpadł!

- Joker przeżył? - upewniła się szybko Shepard.

- Masz na myśli katastrofę? - Przez chwilę był skołowany. - Oczywiście, bez zadraśnięcia, dlaczego?

- To ostatnia rzecz, jaką pamiętam. Wpychanie go do kapsuły ratunkowej. - Nawet wykonała ręką taki gest. - Nieważne, idziemy.

- Uch, Shepard… Nie w tę stronę, do wyjścia trzeba naprzód.

Z Shepard kroczącą pewnie w awangardzie bez obaw zagłębił się w swoim omni-kluczu. Znalazłem ją, wystukał do Jokera. Co miał mu jeszcze napisać? Że jest cała i zdrowa? Chyba, bo może miała metal pod tym pancerzem, skąd on miał to wiedzieć? Mechy się zbuntowały, to dość ważne. Próbujemy się wymknąć. Daj znać co z tobą.

Facetowi o kulach, jakkolwiek byłby cwany i zwinny, ciężko byłoby się wydostać z takiej sytuacji. Podobnie jak z płonącego, rozpadającego się na kawałki statku. Nagle wiele zachowań Jokera się wyjaśniło: to było po prostu poczucie winy wobec wiecznie bohaterskiej Shepard.

Stanęli przed windą.

- Jak za starych czasów - mruknęła Shepard, a jej ręka już fruwała nad omni-kluczem, który wyglądał zwodniczo podobnie do jej starego. Podobnie zresztą zbroja: wydawało mu się, że ją już widział, a na pewno rozpoznawał korpus z emblematem N7. Tylko skąd Cerberus miałby zdobyć ten sprzęt? Czy to możliwe, żeby jednak współpracował z Hahne-Kedar? Gdyby tylko miał jakieś dowody, to byłby niezły skandal.

Shepard odwróciła się do niego, harda jak zawsze.

- W górę czy w dół?

- W dół chyba. - Odchrząknął. - Jak zakładam, wiesz, gdzie to jest?

- Baza Cerberusa - powiedziała obojętnie, wsiadając do windy, on za nią. - Poznałam po strojach. Czemu tu? Nie wiem i nie chcę się na razie za bardzo zastanawiać.

Winda flegmatycznie toczyła się w dół, a on przyglądał się Shepard kątem wizjera. Wyglądała inaczej czy nie? Nie wydawało mu się, była taka, jaką ją zapamiętał, z tymi całymi włosami i ustępliwą, wrażliwą na urazy skórą. Chociaż nie: kiedyś miała bliznę przechodzącą przez oczodół, po takim właśnie urazie, a teraz tego brakowało. Mogło to być niedopatrzenie, a może po prostu nieukończone dzieło.

Kiedy poruszył głową i spojrzał na nią gołym okiem, zauważył, że z trudem zachowuje spokój. W szczęce drgał jej jakiś mięsień - zaciskała zęby.

- Dowiemy się wszystkiego później - powiedział dodającym otuchy tonem. Shepard wprawdzie nie rozróżniała niuansów turiańskiej intonacji, ale zdawało mu się, że pojmowała główne przesłanie. - Teraz najważniejsze, żebyśmy się stąd wydostali, nie?

- Podoba mi się twoje myślenie, Vakarian. - Uniosła pistolet i posłała mu coś, co nauczył się rozpoznawać jako zawadiacki uśmiech, a kiedy drzwi windy się otworzyły, wypadli na pole bitwy, i ostatnie, co zauważył Garrus, to lecący w jego kierunku pocisk rakietowy.

9.

- Proszę nie wstawać, panie Vakarian - oznajmił nieco wyniosły ludzki głos. Garrus, od małego niepokorny, wstał, a właściwie usiadł, a i to z niewielkim powodzeniem. - Prosiłam, by nie wstawać - powiedział głos z pretensją.

- A co się stanie? - zapytał, nie otwierając oczu. Nie czuł połowy głowy i coś przeszkadzało mu w mówieniu. Może został cyborgiem?

- Nic strasznego. Możliwe zawroty głowy, utrata przytomności, wstrząs anafilaktyczny, odrzucenie implantu…

- Jakiego implantu? - A jednak.

- Przewodu słuchowego.

No to musiał zobaczyć. Kiedy otworzył oczy, ujrzał kobietę w obcisłym uniformie, do której musiał należeć głos, i nerwowego pielęgniarza w zabryzganym niebieską krwią kitlu. Natychmiast uniósł rękę do głowy i napotkał tylko coś miękkiego i trudnego do określenia, szczególnie, że cała prawa część głowy była najwyraźniej miejscowo znieczulona. Lewa pulsowała natomiast łagodnym bólem.

I brakowało wizjera.

Naprostował się gwałtownie i nadeszły obiecywane zawroty głowy.

- Proszę spocząć - poleciła kobieta. Według ludzkich standardów mogła być bardzo atrakcyjna. Shepard, która nagle się za nią ukazała, wyglądała blado i niepewnie. - Komandorze, proszę spojrzeć. Udało się ocalić wszystko, co było do ocalenia, ale implant słuchowy na razie osiąga około 50% wydajności. Albo mniej, jeśli wziąć pod uwagę lekceważenie pacjenta dla wykonywanych poleceń…

- Garrus! - Shepard zignorowała połowę tej przemowy i usiadła na metalowym foteliku, który zatrzeszczał pod jej ciężarem. Wyglądała, jakby od dawna nie zdejmowała pancerza. - Szczerze mówiąc, myślałam, że już po tobie, ale jednak jesteś twardym skurczybykiem.

- Najtwardszym po tej stronie Galaktyki - powiedział półgębkiem. Cały czas miał wrażenie, że przez to znieczulenie język wypadnie mu z ust i nieapetycznie zwiśnie po prawej stronie. - Chyba nie zostaliśmy sobie przedstawieni…?

- Miranda Lawson - oświadczyła chłodnym tonem kobieta. - Jestem oficerem, który koordynował projekt "Łazarz" oraz, najwyraźniej, pana powrót do zdrowia. Zrefundowany całkowicie przez naszą organizację.

Oficer Lawson była zapięta w uniform organizacji, której Garrus mógł się przecież spodziewać, ale i tak go to zdziwiło. Prawdopodobnie pierwszy raz w historii Cerberus uratował rannego turianina, wołajcie historyków i dziennikarzy.

- Tak - powiedziała sztywno Shepard, wyraźnie usiłując zdominować agentkę wzrokiem i ponosząc przy tym całkowitą porażkę. Lawson też była dobra w te klocki, Garrus zauważył to od razu. - Dzięki za pomoc.

- Dziękuję - dodał, usiłując zatrzymać język w przewidzianym dla niego miejscu.

Lawson wiedziała jednak, kiedy była niemile widziana. Przestąpiła z nogi na nogę, omiotła Garrusa spojrzeniem zwykle zarezerwowanym dla zbędnego, drogiego i brzydkiego mebla i z wyczuwalną niechęcią oddała pole.

- Komandorze, spodziewam się was później w pokoju odpraw.

- Dobrze - odparła Shepard, balansując niebezpiecznie na granicy chłodnej uprzejmości i zniewagi. Kiedy jednak Lawson i zestresowany pielęgniarz opuścili pomieszczenie, wyraz jej twarzy się zmienił: coś w niej fascynująco zmiękło i się wygładziło. - Pewnie chcesz wiedzieć, co się stało.

Pokiwał ochoczo głową, dla bezpieczeństwa nie otwierając w ogóle ust.

- Powinnam pewnie zacząć od tego, że oberwałeś rakietą w pysk - stwierdziła, rozsiadając się wygodnie na fotelu, któremu ewidentnie się to nie spodobało. - Co wycięło cię z całej epickiej bitwy. Dość powiedzieć, że było tam wiele mechów, które bardzo pragnęły zamordować swoich twórców, a pani Lawson, którą przed chwilą spotkałeś, spektakularnie zabiła jednego ze swoich ludzi. Miała jakieś dowody na to, że to on przeprogramował te mechy… - Garrus przypomniał sobie nagle o Muginie; ciekawe, czy to on. - Leżałeś w kałuży niebieskiej krwi, oni zaproponowali pomoc, zapakowali cię do promu i polecieliśmy.

- I co, teraz dla nich pracujemy?

- Nie wiem, jak ty, ale ja tak.

- Shepard…

- To głębsza sprawa. Podczas gdy ty tu leżałeś ponad dobę, ja już… - Potknęła się na jakimś słowie, którego translator nie wychwycił. - Widziałam już coś, co mnie przekonało. Wiem, że to jest, co jest, ale z tymi środkami można zrobić dużo dobrego! Pewnie więcej, niż na garnuszku Przymierza czy nawet Cytadeli. Nie uwierzysz, ile we mnie wpakowali pieniędzy. - Przesunęła ręką po włosach. Garrus musiał się zgodzić, że odtworzenie tej części w oryginalnej formie i barwie wydawało się wręcz zbytkiem. - Lawson rekonstruowała mnie dwa lata, Garrus. Poświęciła dwa lata własnego życia na rzecz mojego.

- Mam nadzieję, że zaprosiła cię najpierw na kolację - wypalił Garrus.

Shepard patrzyła na niego przez chwilę z dziwną miną, która kazała mu sądzić, że było na ten rodzaj humoru jednak za wcześnie, a potem parsknęła śmiechem.

- Chyba nie jestem w jej typie.

- Może ja jestem?

- Ty chyba też nie.

No cóż, jeśli miał wcześniej jakiekolwiek wątpliwości, czy Shepard jest rzeczywiście sobą, to po tym je zupełnie stracił.

- Wracając do sprawy - spoważniała i klepnęła się w udo znajomym gestem. - Ty nie musisz w tym dalej uczestniczyć. Lawson może chcieć rozstawiać mnie po kątach, ale pewne warunki im dyktuję. Więc jeśli chcesz, jutro mogą wysadzić cię gdzieś w cywilizacji.

- Daj spokój. Nie po to przeleciałem pół galaktyki i przyjąłem jeszcze rakietę na twarz, żeby jutro wysadzali mnie na Ilium. Jeśli uważasz, że to, co robimy, to słuszne, że da się zrobić coś dobrego, to jestem z tobą.

- Stoczyć dobry bój. - Pokiwała głową. - Garrus. Brzydki, ale wierny.

- Jak zdejmą ten opatrunek, to każda na mnie poleci.

Drzwi do sali nagle się otworzyły i oboje się odwrócili, pewni, że wywołali Lawson z lasu. Był to jednak Joker.

- Sie ma, komandorze, cześć, Garrus! Kiedy usłyszałem, że zrobili ci operację plastyczną, musiałem przyjść się przekonać, czy jest możliwe jakoś uczynić cię mniej brzydkim.

- Widzisz? - powiedziała triumfalnie Shepard.

- Miło cię widzieć, Moreau. - Garrus zignorował przytyk, usiłując się zorientować, co nie pasuje mu w widoku Jokera. W końcu dotarło. - Hej, od kiedy to sobie tak spacerujesz?

Joker podszedł do łóżka powoli i nierówno, ale o własnych siłach.

- Od kiedy dostałem od nowego szefa implanty kości. - Pomachał nogą i prawie straciłby równowagę, gdyby Shepard nie złapała go za łokieć.

- Gdzie się tylko nie obejrzę, tam kosztowne implanty. Obsypują nas pieniędzmi… - zainsynuował Garrus. - Ciekawe skąd ta nagła hojna wielomyślność.

- Ja wiem skąd. - Shepard wzięła się pod boki. - Bo jesteśmy najlepsi. I również dlatego, że nie będziemy tego robić dla pieniędzy.

- A dla czego?

- Ty już wiesz, Garrus. - Popatrzyła na niego znacząco. Mógł się tylko domyślać, kto jej opowiedział o Omedze, pewnie ta cholerna Lawson. - Tak myślę.

- Ja jednak robiłbym to trochę dla pieniędzy - oznajmił Joker.

10.

Liara była na niego trochę zła za unikanie kontaktu.

- Prawie umarłam ze strachu o ciebie! Nie mogłeś chociaż dać znać, że żyjesz? Musiałeś od razu rzucić się w kolejną samobójczą akcję?

- Nie wiem, czym mówisz…

- Nie udawaj. - Wysłała mu link do jakiegoś widu. Kiedy otworzył, w okienku pojawiło się kiepskie nagranie zawierające jego samego pełznącego po półce na piątym piętrze hotelu robotniczego na Deuterze. - Znalazłam to na extranecie.

- To było głupie z mojej strony, przepraszam. Z drugiej strony wszystko wypaliło, nie?

- Rozmawiałam z Shepard, Garrus - przypomniała Liara. - Wiem, że miałeś mnóstwo szczęścia.

- Nie aż tak wiele, jak mógłbym mieć. - Dotknął opatrunku. - Może powiedziałaś jej o wszystkim?

- Nie, nie w ten sposób. - Liara słyszalnie przełknęła. Gdyby mieli wideo, pewnie zrobiłaby tę swoją przejętą minę. - Kiedy przyjedziecie.

- Mam nadzieję. Nie chciałbym cię w tym wyręczać.

- I nie powinieneś.

- To dobrze. - Oparł się o okno obserwacyjne, z którego roztaczał się widok na głęboką przestrzeń, czyli właściwie żaden. - Szkoda, że tu ciebie nie ma, ta nowa Normandia naprawdę robi wrażenie.

- W końcu zobaczę. Przekaż ode mnie pozdrowienia Shepard.

- Tak zrobię. Na razie, Liara.

Rozłączył się. EDI chyba czekała na ten moment:

- Panie Vakarian, komandor oczekuje was w zbrojowni.

- Zaraz tam będę. Dzięki, EDI.

Schował omni-klucz i ruszył do windy. Cały czas miał wrażenie, że jest pod czujną obserwacją EDI i tak pewnie było; Cerberus zainstalował im kosztowny, inteligentny monitoring.

Shepard przeglądała broń krótką przy stole, odesławszy właśnie Taylora, który minął Garrusa z ponurą miną. Zamieniła już pancerz N7 na mundur roboczy Cerberusa i Garrus zapatrzył się na jej skórę pokrytą cętkami ciemniejszego pigmentu.

- Przysnąłeś? - zapytała zaczepnie, odkładając M-3 na blat.

- To te leki przeciwbólowe. Jakiś problem?

- Nie, chciałam, żebyś mnie wyzwolił od Taylora, bo przynudza. - Przewróciła oczami. EDI pewnie miała ubaw. - Nie wiem, w co nas wyposażyć na Omegę, z jakiegoś powodu nie jestem na bieżąco z nowościami na rynku.

- Spoko. - Podniósł błyszczącą nowością Falangę. - Zaraz coś dobierzemy. Hmm…

Shepard patrzyła na niego z jakimś oczekiwaniem i przez chwilę myślał, że zamierza coś powiedzieć, ale potem zdał sobie sprawę, że chodzi jednak o te działka ręczne. Podał jej z rozczarowaniem M-5 i patrząc na to, jak przeładowywała, wyobraził sobie całą tandetną scenę: jak ona dziękuje mu za pomoc, on kiwa ze zrozumieniem głową, wzrusza się w środku, nastrój rodem ze starych filmów wojennych. Niepotrzebne im to przecież.

Czy chciałby czegoś innego? Chyba nie; po co zresztą, skoro spełnił niespełnialne. Uśmiechnął się nawet na wspomnienie swoich śmiesznych scenariuszy - rzeczywistość je zdecydowanie przerosła.

Nieświadoma, że jest obiektem gonitwy myśli, Shepard przeładowała sprawnie Falangę i uśmiechnęła się z nieukrywaną satysfakcją.

- Niech będzie. - Klepnęła go w plecy. - Chodźmy zobaczyć szturmowe.

Shepard, jak to Shepard, ruszyła przodem, a on za nią.

marnuję swoje życie by ocalić galaktykę, efekt masy gram dla kasy, fic

Previous post Next post
Up