Mam dość biurka, łóżka i dywanu. Została biblioteczka.
Na szafie pisze się najwygodniej.
A właśnie, tak swoją drogą... W poprzedni weekend jeszcze raz wzięłam się za
scones. I jest 2:1. Bułeczki, wysmarowane masłem, powidłami śliwkowymi i upaćkane śmietaną, były przepyszną bombą kaloryczną. Smakowały mi (pierwsza mi trochę jechała sodą, ale następne już nie), moim rodzicom, i nawet mojej sis następnego dnia (chociaż były już nieco podsuszone). Efekt: mama zamówiła scones na śniadanie wielkanocne. Yessir.
A teraz wracam do swoich wertykalnych map myślowych.